Od kilku tygodni, sukcesywnie wycinam suche gałązki winobluszczu na balkonie. Właściwie już skończyłam, może co najwyżej jakieś drobne uzupełnienia... Niestety ubiegłoroczny remont balkonowej podłogi negatywne odbił się na spowijającym balkon "winie" (uszczelnianie i zrywanie a potem układanie płytek wymagało podniesienia donicy i zgrzewania papy, wino częściowo nie przetrwalo nadmiaru ciepła i nadmiernego wyginania). Wycinam suche gałązki dopiero teraz, bo dopiero teraz naprawdę widać, które są naprawdę suche. Winobluszcz ma to do siebie, że potrafi wypuszczać liście na samym końcu kilkumetrowego, pozornie suchego pędu. Wycinam/wycinałam więc pracowicie od końcówek (a mój balkon ma ponad 4 m długości!). Z bólem serca. Bo nie tylko pomarnowała się w sporej części pieczołowicie pielęgnowana roślina, ale i wyłażą na jaw wszystkie niedoskonałości podłoża, dotąd miłosiernie skrywane pod liśćmi. Właściwie to ten balkon (to taka udawana loggia, ma ściany po bokach i sufit) trzeba by wyremontować. Szpachelka, gips i farba. Prościzna. Tylko kto to ma zrobić i kiedy? No i tego wina trochę jednak zostało... Będziemy więc chyba dalej (niestety) straszyć odrapanymi ściami - dopóki wino ich znowu nie pokryje... Spieszę poinformować P.T. Zainteresowanych, że nadal się intensywnie podlewa :P. Bo to wino rośnie i wypuszcza nowe pędy - na szczęście ;). Oprócz przycinania zajmowałam się więc także podwiązywaniem i mocowaniem, tam gdzie było trzeba.
Dziś podczas ostrożnych prac na wysokości przypomniała mi się przypowieść o winnicy i Gospodarzu wycinającym suche (nieowocujące to u mnie niewypuszczające liści :) ) gałęzie. Cierpliwe, cierpliwe czekanie na liście. Oglądanie pąków - a może jednak? A potem wycinane. Ostrożnie, po badylku, po kawałku badylka nawet, byle nie uszkodzić innej gałązki. Jeden dzień, drugi, trzeci, czwarty...
Pomyliłam się tylko parę razy! Na szczęście winobluszcz jest nieprawdopodobnie żywotny i wystarczy taki niepotrzebnie odcięty pęd wetknąć do doniczki z ziemią, a potem podlewać (Może ktoś chciałby dostać sadzonkę?)
Z ulgą myślę o tym, że Gospodarz jest bardzo cierpliwy, o wiele bardziej niż ja, i nieomylny - nie odetnie nic niepotrzebnie...
PS.
A to wyguglana i dlatego nieostra wizja z przeszłości (i na przyszłość może?)
Moja nadzieja zasadza się na tymże:-))).
OdpowiedzUsuń:-)))
Usuńteż miałam kiedyś winobluszcz na balkonie i pięknie się przebarwiał jesienią, ale niestety za bardzo się rozrósł. myślę, że pięknie go wypielęgnujesz, bo cierpliwości to Ci nie brakuje :)))
OdpowiedzUsuńCzasem brakuje, Polly, czasem bardzo brakuje...
UsuńA ja mój winobluszcz ciacham jak leci i nie przejmuję się bo on i tak wygrywa. Gdybym z nim nie walczyła to zasłoniłby mi wszystkie okna z tej strony domu gdzie rośnie. Jak tak dalej pójdzie to obrośnie cały dom bo zaczyna atakować drugą ścianę. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńMusi to pięknie wyglądać!
UsuńZawsze mi się podobały tak obrośnięte domy! Niestety nie mam takiej możliwości, więc pozostaje mi troskliwa pielegnacja tego, co rośnie w donicy, a właściwie skrzyni :)
winobluszczem chętnie bym się zaopiekowała :) ale chyba muszę poszukać gdzieś bliżej i jak wreszcie zdecyduję w którym miejscu chciałabym go posadzić :)
OdpowiedzUsuń:*****
No wiesz, w stosownej chwili służę :)
UsuńKuszaca propozycja ta sadzonka.... ale troche brak wlasnego skrawka ziemi, niestety.
OdpowiedzUsuńHm. Zawsze można posadzić na ziemi wspólnej. Albo w doniczce na korytarzu w pracy ;)
UsuńZawsze możesz, Jagienko, w doniczce trzymać.
Usuń