czwartek, 28 kwietnia 2016

I dalej :)

Zgodnie z wcześniejszą deklaracją jest kolejna zakładka. Mam wrażenie, że "robią się" coraz szybciej :)

Trochę więcej zieleni i żółtego, inaczej choć podobnie rozłożone wzory, więcej granatu, podwójna ramka dookoła. Tak naprawdę to wszystkie szczegóły widać chyba tylko bezpośrednio. Zamiast czuprynki tym razen jeden gruby warkocz.


Kolejna będzie jeszcze inna ;))

Wstawiłam etykietę "klasyka" - można oglądać wszystkie zakładki tego typu :)

środa, 27 kwietnia 2016

Jak maki

Ze specjalną dedykacją dla Miśki I Rivulet :)

Mąż przyniósł przedwczoraj kwiaty z ogrodu teściów.
Wstawiłam do wody a one... zaszalały :)
To chyba reakcja na zmianę temperatury...
Ani się obejrzałam jak się zupelnie otworzyły! Bałam się, że zaraz opadną i tyle będzie z mojej radości. Wyglądały jak kwiatki rysowane w szlaczkach w początkach mojej nauki w szkole... Tylko w życiu bym nie pomyślałam,, że taki kwiatek z siedmiu kulek może być podobizną tulipana ;))



A tymczasem one zaczęły się po paru godzinach zamykać ;)


I jeszcze bardziej zamykać...


Ostatnie zdjęcie (poniżej) jest z wczoraj - widać, że to klasyczne duże tulipany, ale już bez ekstrawagancji :) Jeszcze bardziej zamknięte. I nawet leciutko pachną.


Dziś są znowu bardziej otwarte ale już nie robiłam zdjęcia (ile można!)

A wpis jest dla Miśki i Rivulet, bo obie  lubią czerwony kolor :)

wtorek, 26 kwietnia 2016

Udawane koraliki

Niedziela sprzyjała pracy twórczej :)
Kolejna zakładka jest w innej tonacji kolorystycznej. Z kunsztownie przeplatanych na środku krzyżyków wyszły jakby koraliki czy perełki - stąd tytuł wpisu. W szerokich paskach od zewnątrz zdarzył się mały przeskok i dzięki temu jest pewne urozmaicenie. Dobrze się robi takie zakładki, a efekt zawsze przynosi pewną niespodziankę. :)
No i przyznam, że najbardziej męczące było zaplatanie warkoczyków :))


Zdecydowanie będzie więcej podobnych zakładek :) Takie ciekawe są te zestawienia kolorów ;))

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Nadal zielono

Po szmaragdowej zakładce zostały mi kawałki nici, które szkoda było wyrzucić. Po innej pracy został kawałek kanwy w wielkości już-nie-zakładkowej. I tak oto udziergała się zawieszka w zieleni.


Wymiary 2,5 cm x 5 cm. Kilka koralików, żeby było weselej.

Te zielenie jednak nie do końca pasują do wiosny, zbyt są nasycone. Wiosenna zieleń to jak prześwietlony słońcem bukowy las i nieśmiałe listki nad jeziorem...





niedziela, 24 kwietnia 2016

A skąd?

Gdy moje dzieci były małe, nie pisało się blogów. Aby zatrzymać czas, czy też utrwalić piękne chwile, założyłam każdemu z nich zeszyt, w którym spisywałam rozmaite sprawy, wklejałam przez pierwszy rok życia robione co miesiąc zdjęcie z misiem, uwieczniałam ciekawe słowa i ważne wydarzenia.
Nie da się ukryć, że w miarę jak dzieci rosły, czasu na notatki zaczynało brakować i Najmłodszy teraz wzdycha, że u niego notatek jest najmniej... Ale są!
Dziś przypomniałam sobie, że zeszyt Średniej z Kamzików powinien być u niej, a nie wciaż na mojej półce. Była więc okazja, by zajrzeć do zapisków. Rozczulające, jak się można domyśleć. I odświeżające to, czego już nie pamiętamy...

Na przykład taki dialog dziewczynek:

N.K: Tatusiu, skad Tatuś wziął Mamusię do ślubu, jeśli Tatuś mieszkał w X, a Mamusia w Y?
Ś.K: Przyjechał pociągiem.


Jak widać, logika zawsze była jej mocną stroną :))







sobota, 23 kwietnia 2016

Szmaragdowa

Kilka wykonanych ostatnio prac musi trochę poczekać na prezentację. Cieszę się jednak, że mogę pokazać kolejną zakładkę.
Kolory jakoś narzuciły się same, natomiast do wzoru wróciłam po długim czasie. Oczywiście nie dokładnie samego wzoru, tylko sposobu przeplatania nici. Zakładka jest dwustronna, z charakterystyczną "czuprynką" :). Poprzednią tego typu mam zapisaną z datą 3 czerwca 2015, czyli przerwa była naprawde długa. A w sumie szkoda, bo są bardzo malownicze :). Jedyny problem to końcówki nici - niby można je ukrywać, ale i tak wyłażą, więc już lepiej zrobić frędzelkowe czy czuprynkowe zakończenie :). Ponieważ środkowy pas jest wykonany nieco inaczej niż dotąd (łączy trzy pojedyncze rzędy), pojawił się element dotąd nietypowy - nitka przeciągnięta pod krzyżykami (to ta buraczkowa).

Całość wygląda zaś tak:

Sporo odcieni nici, wyszło całkiem harmonijnie.A dzięki zróżnicowaniu wielkości krzyżyków uwypuklił się "trzeci wymiar" :)
Coś mi się zdaje, że kolejna będzie w tym samym typie :)

czwartek, 21 kwietnia 2016

Byłam

Byłam w minioną sobotę na poznańskim stadionie, podobnie jak 29999 innych osób ;) Ale nie o całości tu będzie tylko o końcówce.

Rock-opera "Jesus Christ Superstar" była czymś niezwykłym u samego początku - szokującym powiedziałabym nawet jak na owe czasy i komunistyczną rzeczywistość. Słuchałam nagrań (nagrane z radia?) odtwarzanych na magnetofonie szpulowym mojej ówczesnej najlepszej koleżanki. Nie wiem, czy zachwycałam się aż tak jak ona. Ale faktem jest, że słuchałyśmy ucząc się razem matematyki na konkursy, puszczała mi fragmenty przez telefon, a potem ja też puszczałam fragmenty przez telefon mojej mamie (dzwoniąc od koleżanki).
Od tamtego czasu główne motywy muzyczne po prostu są we mnie :) Na zawołanie.

Tak się złożyło, że nie byłam na żadnym przedstawieniu granym po polsku w Polsce. Za to jak tylko było można kupiłam płytę - wydawnictwa Selles i z niepełnym nagraniem jak się okazało.

No i doczekałam się przedstawienia w sobotę na stadionie. Myślę, że w teatrze to nie byłoby to samo, tu jednak przestrzeń grała istotną rolę. Ale najważniejsze były jednak arie. Śpiew.
R e w e l a c y j n e.
Czekam czy nie będzie wydana płyta z tego wydarzenia - bardzo bym się ucieszyła. Mam nadzieję, że było nagrywane. Przyjaciólka Najstarszej z Kamzików i potemy my razem jeszcze słuchaliśmy różnych nagrań dostępnych na yt - naprawdę nie umywają się do tego, co usłyszeliśmy na stadionie. Owszem, gdzieś tam nagłośnienie sprzęgło i zgrzytnęło, ale to na tle całości nieistotne. Było świetnie. Wszystkich wykonawców po kolei należy chwalić, od Marka Piekarczyka rzecz jasna począwszy.  ;) Przy czym warto powiedzieć, że my zachwycaliśmy się mając swoje lata, ale równie wielkim entuzjazmem tryskał 16-letni syn znajomej :).
Scenografia była dość oszczędna (i dobrze), ale wykorzystanie ekranów pozwoliło na bardzo ciekawe efekty. I rewelacyjnie zrobiona ostatnia scena ...

Galeria - która chyba jednak jest zrozumiała bardziej dla uczestniczących w przedstawieniu - znajduje się TUTAJ.

Wstawię jeden z moich ulubionych "kawałków" - najstarsza z Kamzików westchnęła w niedzielę, że "Mama co chwilę mówiła «teraz będzie świetne»" - no ale naprawdę tam są same świetne :))

Posłuchajcie tego Heroda (w sobotę BYŁ lepszy, naprawdę). Liczy się melodia i tekst, tekst i melodia...

"Prove to me that you're no fool
 Walk across my swimming pool"  :)




poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Podobnie ale inaczej

Ta kolorystyka już była. O, tutaj.
I wydawało się, że była i minęła. Ale jednak nie.
Ponieważ pojawił się spontaniczny okrzyk "ja chcę taką", obiecałam, że zrobię podobną. Nie taką samą. No to jest.
Kolorystyka podobna, ale zakładka inna. Przez ramkę wydaje się ciut bardziej uporządkowana. Mniej ognista, albo inaczej ognista. Radosna i pełna życia. Chyba jeszcze do tych kolorów wrócę, bo efekt jest bardzo wdzięczny :)


piątek, 15 kwietnia 2016

Niekompletny do kompletu

Jeszcze jedna migawka z targowego polowania. ;)
Oglądałam, szukałam i ... nagle z radością stwierdziłam, że jest.
Jeden, samotny (dokładnie obejrzałam stoły, czy gdzieś nie kryje się rodzina). Samotne mają zawsze korzystną cenę...
Ciekawy kształt, delikatny rysunek. Smukły i wytworny. Stoi teraz na półce i cieszy oczy, sprawdził się też jako świecznik :)

A najtrudniejsze z tego jest zrobienie zdjęcia...




 O tutaj widać rysunek. Motyw wielkanocny trochę...
Lubię ładne kieliszki :)


środa, 13 kwietnia 2016

Na ślub - dla niego

Do kompletu z zawieszką opisaną w poprzednim wpisie.
Jakoś ta druga szybko "się" zrobiła - wczoraj miałam tylko literę i jeden rząd obramowania,
a teraz już jest całość.
Styl i kolorystyka podobne, ten sam kolor inicjałów i jednego rzędu dookoła, tuż przed białą ramką.
Na rewersie również klomb, choć inaczej ułożony niż w wersji "dla niej". Niestety zapomniałam nałożyć "krzyżyki na krzyżykach" przed zszyciem obu części zawieszki. Cóż, trudno. Trochę może szkoda, ale i tak jest całkiem nieźle :).



Razem zaś zawieszki wyglądają tak:

strona z  inicjałami:


i strona z "klombem"



Nie podałam jeszcze wymiarów: 3 x 3,5 cm. W sam raz do zawieszenia przy kluczach, nożyczkach lub torebce :)

wtorek, 12 kwietnia 2016

Na ślub - dla niej

W najbliższą sobotę wychodzi za mąż córka naszych przyjaciół. Przypomniałam sobie o tym na tyle wcześnie, że będę mogła wsunąć Młodym do koperty z wypisanymi życzeniami dwie zawieszki. Tak jak to było dwa lata temu na ślubie córki innych przyjaciół ;).
Dziś skończyłam drobiazg dla niej. Z jednej strony inicjał, z drugiej wzór kojarzący się najbardziej chyba z klombem. Z ogrodu w stylu francuskim. Do tego białe obramowanie i biała wstążeczka nawiązujące do dnia ślubu. Całość wydaje mi się optymistyczna i elegancka.
 




A co dla Pana Młodego przygotowałam można zobaczyć w kolejnym wpisie :)

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Sama nie wiem

Sama nie wiem jak odnieść się do kolejnej zakładki, która właśnie powstała.
Jest... bardzo kolorowa, kolory są intensywne i zdecydowane, wręcz tryska optymizmem i energią. :) Jednocześnie, gdy na nią patrzę wydaje mi się nieco...  pofastrygowana, pocerowana.
Wszystko przez to, że zaczęłam eksperymentować i tworzyć plamy jednego koloru. Ponieważ jednak nie są to klasyczne krzyżyki, tylko zakładka dwustronna, wyszło trochę szokująco. Nawet - można rzec - niedbale.
O tak:


Nieuporządkowana.
Zawadiacka?
Nieszablonowa na pewno.

Na dobry tydzień :)








sobota, 9 kwietnia 2016

Dwadzieścia osiem

Rety, kiedy to zleciało?

Ale liczba ładna, prawda?

Zastanawiałam się, jakim zdjęciem zilustrować ten wpis.
Po namyśle wybrałam takie:





Niby nic szczególnego, ale kiedy się przyjrzeć, to widać i bogactwo kolorów, i bogactwo form, i harmonię. I słońce :).
A te niebieskie kwiatki noszą jedną z najpiękniejszych nazw w botanice: cykoria podróżnik błękitny.
W tej nazwie jest przestrzeń, oddech, wędrówki i niebo. Wolność i swoboda w najlepszym znaczeniu tych słów. :)


I zapraszam do poczytania historii prawdziwej :)

piątek, 8 kwietnia 2016

Najpierw upolowany, a potem tropiony

Upolowany jeszcze przed Świętami. Na moim ulubionym targowisku.



Na stołach zastawionych porcelaną, fajansem i szkłem zdarzają się i inne przedmioty. Baaaardzo różne.
Tym razem spodobał mi się dzwonek. Wydawał ładny dźwięk, pomimo patyny było widać, że jest ciekawy. I na pewno z jakąś historią.
Tyle zobaczyłam na początek.


A dalej było coraz bardziej interesująco.
Dzwonek wygląda tak:

Nie jest duży. Średnica czaszy na dole to 5,5 cm, wysokość samego dzwonka 3,5 cm, razem z uchwytem niecałe 6 cm.

Można go też obejrzeć z bliska. Wyczyszczony ładnie się świeci.
 





Przykuwają wzrok napisy ACNUS X PELICANUS  oraz LEO X AQUILA. Pod napisami są wizerunki zwierząt, odpowiednio baranka, pelikana, lwa i orła. Zasugerowały mi od razu, że dzwonek pochodzi z jakiejś kaplicy/kościoła. Agnus = Baranek (Boży); Pelicanus = pelikan, w średniowieczu uznawano, że ten ptak rozdziera pierś i skrapia krwią martwe pisklęta ożywiając je w ten sposób  (symbol ofiary Chrystusa); Leo = lew (Lew Judy - Chrystus), niekiedy podaje się też, że ma tu symbolizować św. Marka (jak wiadomo każdemu z ewangelistów przypisywane jest jedno zwierzę wedle wizji z Księgi Ezechiela i Apokalipsy); Aquila = orzeł (symbol św.Jana Ewangelisty). Wszystkie zwierzęta przedstawione są na tle drabiny, jednego z symboli męki Chrystusa.

Ponieważ dzwonek nie jest duży, ale nie ma drewnianego uchwytu, najpierw myślałam, że nie jest to dzwonek ręczny (ale tego już nie jestem pewna). Jednak wydawał mi się za mały na sygnaturkę, która zwykle wisi przy wyjściu z zakrystii. Dalsze poszukiwania w internecie podprowadziły mnie ku przekonaniu, że jest tzw. "sanctuary bell". Uznałam, że być może moja pierwsza intuicja była słuszna. To może być dzwonek z jakiejś kaplicy/kościoła i mógł kiedyś wisieć przy wyjściu z zakrystii, tylko nie sam, a w komplecie z dwoma innymi... Ale po dalszym grzebaniu i oglądaniu doszłam do wniosku, że może jednak i był używany tak jak dziś dzwonki przy ołtarzu, choć uchwyt wydaje się do tego nie pasować.:)

Znalazłam nawet podobny dzwonek na sprzedaż. I to nie jeden :). Tylko czasem napisy są inaczej rozmieszczone. Ale nawet motyw zdobiący górną część dzwonka jest taki sam.

Oczywiście nie mam pewności, że ten mój dzwonek pochodzi z jakiejś budowli sakralnej, gdyż znalazłam też na jakimś forum informację, że analogiczny dzwonek ktoś kupił w Szwajcarii w 1947 r. Zdaje się, że taki motyw zdobniczy często pojawiał się też na dzwonkach produkowanych w Wielkiej Brytanii, a można by przypuszczać, że ten mój pochodzi raczej z terenu Niemiec.

A potem na koniec znalazłam "mój" dzwonek na etsy.com jako "English sanctuary bell" z lat 40. XX w.

Ciekawe, ile ten mój tak naprawdę ma lat i jaką drogę przeszedł, zanim znalazł się na targowym stole między porcelaną i fajansem...

A teraz sobie wisi u nas :)

wtorek, 5 kwietnia 2016

Schemaciki

Lubicie się kłócić? Dyskutować do upadłego, na noże?

Ja nie. Nie znoszę. Ostrzejsze dyskusje, które w życiu (ogólnie, nie myślę tu o życiu małżeńskim) są nieuniknione nierzadko odchorowuję (nie mogę spać i takie tam). I w sumie wszystko jedno czy to dyskusje w realu czy wirtualne. Oczywiście nie wszystkie, nie wszystkie. Na szczęście.

Bo problem nie leży w tym, że ktoś myśli inaczej niż ja -  przecież ma prawo myśleć inaczej. Czasem to może i boli, ale cóż, tak jest. Problem się pojawia, gdy rozmówca od razu próbuje mnie ustawiać na jakiejś pozycji. Powiedziałeś A? No to na pewno myślisz/jesteś B. C, D. I E. Bo nie podoba ci się M, N, L i S (Że o tym nie mówiłeś? Ależ nie musisz już nic mówić, my to wiemy, bo przecież powiedziałeś A). Już wiemy kim jesteś. I w ogóle jak możesz. No nie myślisz. Bo przecież to oczywiste, że popierasz B, C, D. I E. A nie interesuje cię M, N, L i S. Bo przecież powiedziałeś A.

I tak naprawdę czuję się w takiej sytuacji bezradna. Bo ktoś zaczyna dyskutować nie z moim zdaniem, nie z moją opinią, tylko z tym, co jemu się wydaje, że ja myślę. Schemacik, szufladka, etykietka. Że niby nieładnie przypinać etykietki? Przecież to w słusznej sprawie, bo ty B, C, D. I E. Ewentualnie oburzenie "Jak tak możesz?". Albo lecą już sformułowania obraźliwe. I nie słucha. Przestaje być ważne, że ja A, ale już nie B, a na pewno nie E, za to M i N jak najbardziej tak. Tak naprawdę nie jest ważne, co ja mam do powiedzenia. Ważne jest, co ta druga osoba myśli, że ja myślę. I łubudu.

Wiem, że w sumie nie należy spodziewać się za wiele po dyskusjach w internecie (a czasem i w realu). Byłam przez kilka lat moderatorem na jednym forum (jak fora były jeszcze szczytem komunikacji). Mam zaprawę.
Ale wiem też, że przy odrobinie dobrej woli można się dogadać nawet w internecie. Że jeśli się myśli nad doborem słów i stara zrozumieć drugą stronę, jest szansa na zachowanie wzajemnego szacunku.

No i wiem, że między C a D jest jeszcze Ć, a po N jest Ń i jeszcze gdzieś tam wciska się Ó i Ś. :)

I nie wiem czy to dar czy przekleństwo. Że widzę, iż poza pewnymi aksjomatami jest wiele barw. Że każdą sytuację trzeba starać się oglądać z różnych stron. Że trzeba się starać rozumieć ludzi...
Nawet starać się zrozumieć czemu oni mnie w te schemaciki i szufladki.

Jak łatwo byłoby żyć w świecie czarno-białym...
A czarne lub białe mogą być często tylko fundamenty...

I kurczę wiem, że najlepiej się nie odzywać. Czasem gryzę się w język i klawiaturę. Ale nie zawsze się da, a czasem nie wypada się nie odezwać.




Ale, co tam dyskusje. Przez noc rozkwitły forsycje :)





poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Wreszcie!

Pierwszy wiosenny spacer. W nie byle jakim miejscu! W takim, w którym wiosnę czuje się szczególnie. Jedyny mankament to to, że amatorów spaceru tamże jest - jak się okazuje - wielu.

Zapraszam zatem na wyprawę do niezwykłego miejsca


Białe i niebieskie dywany kwiatów:

Śnieżyce




i cebulice:




Tu widać pozostałości bardzo starej fontanny...



Ale były też złocie


i zawilce...


I były też drzewa, opisane i nieopisane, bardziej i mniej zwykłe. Gdzieś koło tej lipy widzieliśmy kowaliki - niestety na zdjęcie nie było szans...


Majestatyczna aleja lipowa. Widok do przodu:



I widok w tył:


 Na samiutkim końcu powyższej perspektywy jest kórnicki zamek:


 Zachwycające sosny..



 I magnolie szykujące się do zakwitnięcia..


A ten smok poniżej...


to nie smok, tylko podobizna


Wiedzieliście? Ja nie. A tak lubię magnolie...

Spacer nasz był podporządkowany pewnym okolicznościom od nas niezależnym, więc nie obeszliśmy całości parku (ale wiewiórkę widzieliśmy).

W tym arboretum podoba mi się dbałość o pamięć o niezwykłych drzewach, których już nie ma - połamały je wichury albo pokonał czas... Tu jest miejsce po olbrzymim buku (tak sobie myślę, że moje ulubione drzewa to buki dęby i sosny). Na środku zakwitł żółtoczerwony tulipan..



 Właściwie to migłabym tam zaraz wracać, tak było pięknie...

sobota, 2 kwietnia 2016

Jeszcze bardziej (przed)wiosenna i jeszcze jeden prezent

Jej powstanie sygnalizowałam już wcześniej. Ta obiecana jeszcze bardziej przedwiosenna zakładka powstała przed kilkoma dniami. Kolorów więcej, szarości łagodniejsze. Sporo radości daje tworzenie czegoś takiego.

Tak wygląda w całości:



Taka delikatna w porównaniu z poprzednimi, prawda? Jest też bardziej uporządkowana, chociaż tego to akurat pewnie nie widać.
Tak wygląda w zbliżeniu, widać kolory (już nie tylko krokusowe, choć te dominują :) ):


Aż mam ochotę zrobić jeszcze jedną podobną. Może jak skończę kolejną eksperymentalną?

~~

Wśród rozmaitości prezentów, które w takiej zaskakującej ilości w Wielkim Tygodniu otrzymałam była też przesyłka od Agatka. Książka i cały zestaw nici. Nie byłoby może w tym nic aż tak dziwnego, gdyby nie to, że książkę napisała sama :). Podziwiam pracowitość i wyobraźnię.




PS.
A w związku z dzisiejszą rocznicą wydobyłam z czeluści bloga pewną opowieść prawdziwą i zalinkowałam po prawej jako polecany post :)

piątek, 1 kwietnia 2016

2 x J

Dziś pogrzeb ks. Jana Kaczkowskiego.

Kiedyś ten dzień musiał nadejść.
A jednak dla wielu jest to dzień trudny. Ks. Jan wydawał się niezniszczalny, jakby w Jego przypadku prawa biologii były zawieszone.

Spotkałam go tak bardziej osobiście raz, jeszcze zanim stał się człowiekiem znanym i zanim zachorował na raka. Trochę niezgrabny, nieco roztrzepany, zupełnie nie wyglądał na człowieka o wielkiej charyzmie. A potem opowiadał wówczas niemal nieprawdopodobne (i wzruszające) rzeczy o pracy chłopaków-wolontariuszy w puckim hospicjum...
Co było potem - wszyscy wiedzą, a jak nie wiedzieli to się teraz dowiadują... (a jak nie, to TU można posłuchać całkiem sporo).

Myśląc o ks. Janie nie umiem nie myśleć o "naszej" s. Judycie. Ten sam duch, to samo męstwo. Świadectwo. Wiara. Nadzieja. Miłość. I Prawda.
I... humor.

W Wielkim Tygodniu doszły do moich rąk dwie książki z tekstami Judyty. Dobrze jest wrócić do Jej opowieści i wspomnień. W wersji książkowej (choć łatwiej się czyta na papierze) brakuje mi jednak wszystkich komentarzy zamieszczanych pod wpisami na blogu. Bo dopiero z nich widać było ile dobra Judyta wnosiła w życie ludzi.

Ks. Jana znają dziesiątki (a pewnie i setki) tysięcy ludzi. Judytę - zdecydowanie mniej, pewnie z tysiąc - dwa - trzy (tych, którzy Ją spotkali osobiście, których uczyła, plus blog ma 223 obserwatorów, doliczmy tych nieujawnionych czytelników...). Ale to nie jest ważne. Ważne jest to, że ich życie przyniosło konkretny owoc dobra. I nadal przynosi.

Non omnis moriar.




Pamiętajcie o nas w niebie Judyto i Janie.