Ostatnie tygodnie oprócz ciężkiej pracy i tysiąca mniej i bardziej ważnych drobiazgów wypełnia mi mozolne i radosne porządkowanie i urządzanie mojego nowego gabinetu-pracowni. Przede mną (przed nami) malowanie - wreszcie, a za mną już wyrzucone tony niepotrzebnych papierów i uporządkowanie wszystkiego poza jedną szafką nad półkami zostawioną Kamzikowi. (Choc nie wiem czy kiedyś nie zapakuję całej jej zawartości do jednego kartonu...).
Jest uroczo, będzie jeszcze bardziej. Naprawdę to zabawne w sumie, że tak się cieszę z tego "kąta", ale... ja nigdy w życiu nie miałam swojego pokoju... A w ostatnich latach taki brak swojego miejsca jakoś zaczął mi doskwierać.
Ale do rzeczy - czyli do bratków.
W czeluściach szafy znalazło się drewniane pudełeczko z wysuwaną pokrywką - po niewielkich drewnianych klockach. Klocki u nas wszystkie są w jednym miejscu, nie pamiętam już, co w sumie po klockach w tym pudełeczku było. O ile było.
Takie ładne, drewniane, przypominające mi mój pierwszy piórnik... Bo jak szłam do szkoły piórniki były drewniane, podłużne (dłuższe i wyższe niż to pudełko), z wysuwaną pokrywką, zaokrągloną z jednej strony. Były też takie, w których pokrywka składała się z drobnych deseczek na taśmie i jak się ją przesuwało, to się chowała - ale takiego nie miałam. W sumie to zaczęłam się zastanawiać, czy ja jedanak nie miałam piórnika-skrzyneczki... (Plastuś w takim mieszkał).
Takie drewniane piórniczkowate pudełeczko... z rysunkiem klocków na pokrywce... przecież nie wyrzucę...
Najpierw pomalowałam na biało....
Potem weszła mi w ręce urocza serwetka pełna bratków... świetna na pokrywkę...
Boki i dno ostatecznie zrobiły się szare - z wymieszania farby brązowej z białą... "Przetarcia" to nie przetarcia tylko gąbeczka...
Jak "piórniczkowate", to najpierw zamieszkały w nim mniej używane markery, szczególnie biały, złoty, srebrny...
Potem jednak koncepcja się zmieniła i pudełeczko zamieszkało w komódce z tzw. szyciem. Jest fantastycznym schowkiem na szydełka i krótkie druty. Wszystkie w jednym, bezpiecznym miejscu ;).
Ciekawa jestem, czy ktoś z Was używał takiego (albo podobnego) piórnika w szkole? Bo oczywiście na fali "eko" teraz też można podobne kupić ;).
Po takich drewnianych szczytem mody były enerdowskie zapinane na zamek z zestawem mazaków... A w klasie maturalnej i przez całe studia oraz początek pracy moim "piórnikiem" była skórzana pochewka z Cepelii, mieszcząca pióro, długopis albo i dwa, i ołówek. Jest nieco sfatygowana i starł się w znacznej części lakier, ale ogromnie ją lubię - to już historia!). Wciąż używam, choć była przerwa...
Jak to dobrze jest mieć swoją własną pracownię :), bratki przeurocze a tym samym pudełeczko otrzymało piękny motyw :)
OdpowiedzUsuńGabinet do pracy, bo ja pracuję w domu i pracownia jak trzeba - cudownie jest, naprawdę.
UsuńJa miałam :) To był drewniany piórnik z wysuwaną zaokrągloną deseczką. Pamiętam, że miał wypalane góralskie wzory i chyba jakieś przegródki w środku (albo myli mi się mój własny z Plastusiowym pamiętnikiem).
OdpowiedzUsuńO tak, tak, taka zaokrąglona deseczka, chyba czasem służyła jako linijka też.
UsuńMój starszy brat miał drewniany, a ja idąc do szkoły dostałam chiński z dziewczynką. To był szczyt moich marzeń:) Później najczęściej sama majstrowałam jakieś piórniki typu kosmetyczka. Musiały być duże, bo pakowałam do nich nawet dropsy miętowe - takie w ruloniku. Fajne szkolne czasy przywołałaś skrzyneczką w bratki:)))
OdpowiedzUsuńJa pamiętam jak dostałam taki pierwszy na zamek, rozkładany - ach!
UsuńA w liceum to już minimalo9zowałam wielkość torebki, w kto rej nosiłam zeszyty, zatem ta mała pochewka mi wystarczała.
Szkoda, że nie mam tych dawnych skarbów!
OdpowiedzUsuńJa tę pochewkę-piórniczek przechowałam, bo żal było wyrzucić. A teraz z upodobaniem korzystam. Bardzo solidnie zrobiona i fajna, bo nie ogranicza się do dwóch kieszonek, każda na jedno "pisadko" - takie coś miał mój mąż.
UsuńOba piórniki znam ale nie używałam w szkole. Za moich czasów były takie na zamek Hihi .... a ten w bratki uroczy i gratuluje powstającego kącika, takie miejsce cieszy :);):)
OdpowiedzUsuńDzięki ;). Cieszy ogromnie, a jak już będzie nowy kolor na ścianach to będzie super.
UsuńJa nigdy nie byłam zbytnio sentymentalna jeśli chodzi o rzeczy i ich gromadzenie, a dzisiaj bardzo tego żałuję bo do dzisiaj mogłabym być właścicielką niejednego skarbu z duszą.
OdpowiedzUsuńJa właśnie wyrzuciłam stos pamiątkowych folderów etc. z naszej pierwszej podróży po ślubie (jakieś drobiazgi zachowałam do dodania do albumu), uznając, że skoro zasadniczo zaglądałam do nich wyłącznie gdy przekładałam je z miejsca na miejsce, nie są już potrzebne...
UsuńLiceum miałem podobną pochewkę na długopis i ołówek, ale drewnianego piórnika nigdy nie miałem. Za to dobrze pamiętam Plastusia 😃
OdpowiedzUsuńMyśmy Plastusia chyba nawet lepili z plasteliny. Ale nie nosiłam go w piórniku, a przynajmniej nie pamiętam tego.
Usuńoo! Plastuś!;D lubiłam,
OdpowiedzUsuńNie pamiętam jaki miałam piórnik, ale zawsze brakowało mi kredek i pisaków.DO tej pory lubię wszelkie kolorowe długopisy - i podoba mi się skrzyneczka- nawet w ten wzór, choć wolałabym maki ;D
Cacuszka robisz!
:). Ja miałam od któregoś momentu świetne kredki, ale nie mogłam ich nosić do szkoły. Za to nie wiem czy jakieś resztki nie służyły jeszcze moim dzieciom.
UsuńTak, pisaki, ołówki zawsze kuszą. I ładne karteczki... notesy, zeszyty...
Wyrzucanie pamiątek, przydasi, nadzwyczajnych zwyczajności, to wyczyn nie lada. Wyrazy współczucia i gratulacje zarazem!
OdpowiedzUsuńDziękuję serdecznie za zrozumienie. Wiele rzeczy wyrzuciłam ale nie wszystko jeszcze umiem wyrzucić, co by można było..
Usuń