Interesujące rozmowy wywiązują się na niektórych blogach osób biorących udział w konkursie (za)fotografowani . (Nie jestem w stanie wchodzić na wszystkie blogi - przepraszam). W minionym tygodniu temat brzmiał "Nic nie może przecież wiecznie trwać" i część osób zinterpretowała ten cytat z piosenki (iście pesymistycznie) jako mówiący o miłości. Nie pamiętam dokładnie ale w piosence pewnie rzeczywiście chodziło o miłość. No i tu bardzo bliski jest mi bunt Kasi. :) Jestem do głębi przekonana, że miłość trwa wiecznie. Nie miłość rozumiana jako piękne uczucie czy poruszenie emocji, nie zauroczenie, na dodatek od razu konsumowane, jak to nam serwują filmy i banalne w tym aspekcie powieści, ale miłość rozumiana jako wzajemne dawanie siebie w darze. Aktywne, czynne, nieustanne wychodzenie poza swój egoizm. Zaufanie oparte na danym przez drugą osobę słowie. Odpowiedzialność. Wytrwałość....
Miłość rośnie i rozwija się przez całe życie. Pod warunkiem wszakże, że się o nią dba. Jeśli ludzie na poczatku drogi uważają, że mają już wszystko i "należy" im się czułość i troskliwość oraz same miłe rzeczy, jeżeli oboje chcą (albo jedno chce), aby świat kręcił się wokół ich "ja", no to rzeczywiście ich relacja nie przetrwa próby czasu. Czasem to wina głupoty czy niedojrzałości, jakiś zranień, błędów (wychowawczych i tych, które sami popełnili), egoizmu... To jest pewien paradoks, że miłość trwa wiecznie, a jednocześnie może umrzeć, gdy nie pozwoli się jej na wzrastanie i rozwój...
Zastanawiałam się, jaki warunek musi być spełniony, aby móc dać siebie w darze. No i pierwsza rzecz jaka mi się narzuca, to to, że aby coś dać, trzeba to najpierw mieć. Jeżeli miłość jest dawaniem siebie, to powinna łączyć się z nieustanną pracą nad sobą, nad swoim charakterem. Żeby - ujmując rzecz nieco filozoficznie - posiadać siebie, czy być panem (panią) siebie. Sama doskonale wiem (oj, wiem) jakie to jest trudne czasem i jak bardzo człowiek chciałby być egoistą (i bywa, bywa!). Wiem też jak często w różnych związkach jest tak, że jedna strona potrafi oszukać, a potem jeszcze dodatkowo dogłębnie rani, zdradza, opuszcza... I że czasem opuszczenie krzywdziciela jest jedyną drogą ratunku.
A jednak. Jednak dziś, gdy wszystko robi się na trochę, na wymianę, gdy łatwiej jest kupić nowe niż naprawić stare ("pani, nowy odkurzacz wyjdzie taniej, nie ma sensu sprowadzać tej części") trzeba głośno mówić o tym, że miłość jest wieczna. Że ci, którzy są razem lat 10, 20, 15, 50, 60 to nie jakieś wyjątki, nie ci, którym "się udało", nie ci, którzy "mieli łatwo". To ci, którzy podejmują wysiłek trwania przy sobie, wysiłek odpowiedzialności za dane słowo (obojętnie czy dane w kościele czy w USC), wysiłek pracy nad sobą (a nie wychowywania męża czy żony) i nad rozwijaniem relacji (i niekoniecznie jest to wysiłek werbalizowany). A jeśli coś się psuje, starają się to od razu naprawiać. Bo miłość rośnie i rozwija się przez całe życie, ale to nie znaczy, że całe życie jest jedną wielką euforią, że nie ma w nim cierpienia i trudu.
Najbardziej zaś przeraża mnie dopuszczanie z góry możliwości rozpadu relacji, nawet gdy dało się słowo. "No, nie wiadomo czy się uda". Ja się nie dziwię, że ludzie zaczynają tak myśleć, gdy nie widzą wokół siebie trwałych małżeństw, gdy zostali (często potwornie) skrzywdzeni czyimś egoizmem. Ale to jest jednak baaardzo kiepski punkt wyjścia do budowania czegokolwiek... Miłość musi wiązać się z odpowiedzialnością, inaczej kończy się na bólu... A odpowiedzialność to przede wszystkim budowanie i zapobieganie poważniejszym problemom przez rozwiązywanie drobniejszych (nie czekamy aż urosną).
Zrobił mi się post-gigant, a przecież to tylko zarysowanie tematu. :(
Można załamywać ręce nad światem, który nad złoto wiecznej miłości przedkłada często tombak krótkotrwałych związków i egoistycznego wykorzystywania ludzi dla swojej korzyści czy przyjemności.
Ja jednak na szczęście widzę naprawdę sporo młodych ludzi, którzy myślą o miłości poważnie i na zawsze :) A że nie wszyscy - w żadnym pokoleniu nie wszyscy byli wewnętrznie dorośli. Chodzi tylko o to, by takich było jednak jak najmniej....
~
A moja interpretacja tematu miała być pozytywna. Nie o miłości. O tym, że to, co złe trzeba przeciąć. Że czasem można sprawić, aby coś się skończyło i że nie każdy koniec jest zły. Nawet w miłości można przeciąć to, co niszczy. Namęczyłam się i namęczyłam Najmłodszego K. (ten brak trzeciej ręki...) zanim wynik w miarę mnie zadowolił.No ale wiem, że to i jak nożyce Parki można zinterpretować...
Uff, pozdrowienia szczególne dla tych, którzy doczytali do końca ;)
Zwlekałam trochę z tym wpisem, przybrał inny kształt niż planowałam. Ale to taki temat, wobec którego nie umiem przejść obojętnie.
Ooooooo faktycznie wpis długi :) ale doczytałam.
OdpowiedzUsuńI zgadzam się, że miłość może trwać wiecznie jeśli będziemy o nią dbać. Ale nie wystarczy wysiłek tylko jednej strony, obydwie muszą się starać. Dla mnie miłość, to "dawać" nie oczekując niczego w zamian. Jeśli ta druga strona czuje podobnie....będziemy szczęśliwi, będziemy się uszczęśliwiać :)
Zdecydowanie obie muszą pracować. No ale ta miłość właśnie zakłada wzajemność. :)
UsuńHmmm - moj bunt - nie odnosil sie do relacji - choc moze moje zdjecie to sugerowalo - nie wiem bowiem jak moznaby przedstawic Milosc jaka jest Bog- Milosc ktora przekracza i wkracza we wszystkie relacje, ktora jest poczatkiem i stalym ciagiem ....
OdpowiedzUsuńMiłość Boga jest wieczna z samej swej natury. Nasza ludzka jest tylko i aż jej odbiciem.
Usuńhmmm -by milosc ludzka byla odbiciem Milosci Boga moim zdaniem musialaby byc nadprzyrodzona, zupelnie wolna od egoizmu, zupelnie slepa, bezwarunkowa, namietna i zarazem czysta ....- dajesz mi Agajo duzo do myslenia - fajnie, ze podjelas ten temat
UsuńNo ona właśnie musi być odbiciem Tej miłości. Inaczej nie jest miłością... A odbicie zawsze jest jakoś niedoskonałe. Ale wezwani jesteśmy do dokonałości...
UsuńZ radością przeczytałam ten post.
OdpowiedzUsuńTak bardzo się utożsamiam z tym, co piszesz. Jednocześnie ubolewam nad tym, że wychodzenie poza swój własny egoizm jest tak bardzo trudne. Momentami aż bardzo, bardzo. Pomaga, przynajmniej mi, wizja osoby dla której "wychodzę" z siebie i wizja dobra, które jest dla tej osoby.
Ale też trzeba przyznać, że nieudane próby po prostu zniechęcają.
A interpretacja Twoja bardzo mi się podoba, chociaż w pierwszym momencie skojarzyło mi się z cięciem kanwy na nowe zakładki. A że u Ciebie to każda zakładka inna i dla innej osoby, to każda zakładka to nowa historia i bardzo pozytywna.
Ucieszył mnie Twój komentarz.
UsuńJest trudne. Przez wydarzenia z raju... NIkt nie obiecywał ,ze będzie łatwo ;( Ale na pewno warto.
Ciekawe skojarzenie :)
Często bywa tak, że przez dłuższy czas nie chcemy widzieć wad ukochanej osoby, ani tego, że ta miłość już tylko niszczy. Jedyne co wyczuwamy, to zależność i manipulację. Nie wiemy gdzie podziała się nasza dawniejsza wszechobecna radość życia. I wtedy przychodzi czas żeby to przerwać, aby w tym damsko-męskim zamieszaniu nareszcie zacząć szukać siebie.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem miłość i dojrzałość zakłada właśnie staranie się by widzieć człowieka takiego jakim naprawdę jest. Jeśli jest manipulacja to nie ma miłości. Miłość jest pochodną prawdy o sobie i drugim człowieku. Jeśłi nie ma tej prawdy i jest udawanie to wychodzi co wychodzi.
UsuńDługo, ale w samo sedno:) Zgadzam się z tym, co napisałaś. Miłość to nie jest zabawa, tylko prawdziwe wyzwanie i ma szansę przetrwać tylko wtedy, kiedy potraktujemy ja poważnie. Często trzeba zacząć od samego siebie, bo bez miłości do siebie będzie trudno pokochać kogoś innego szczerze i otwarcie i bez zadawania bólu.
OdpowiedzUsuńTwoje zdjęcie można też zinterpretować w drugą stronę. Przecinanie wstęgi to początek czegoś pięknego, na przykład miłości.
Buziaki :D
Dzięki Pollyanno. :) To ważne co piszesz o zaczynaniu od siebie. I trudne. ściskam.
UsuńNie wiem czy chciałabym aby mój związek przetrwał za wszelką cenę...
OdpowiedzUsuńA ja pragnę by moja, nasza miłość przetrwała i wiem, że to jest możliwe.
UsuńNie wiem co rozumiesz pod "wszelką ceną". Są sytuacje które trzeba przerwać zanim zajdą za daleko. Zanim się da słowo...
To pięknie, że możesz tak pisać o swoim związku. Myśle, że nie każda z nas ma tyle szczęścia. Czasami bywa tak, że mimo niebywałej determinacji, wszystko jedno z której strony, nie dajemy rady. Wiem, że wiążemy się na dobre i na złe. Jednak gdy tego złego jest zdecydowanie za dużo, trzeba powiedziec pas.
UsuńRóżne sytuacje nie są łatwe (ba, często są koszmarnie trudne) i na pewno nie do ujęcia w krótkich komentarzach. Zwłaszcza jak się o kimś, czymś wie niewiele albo nic.
UsuńNiemniej mój zasadniczy opór budzi mówienie o tym w kategoriach, że "ktoś miał szczęście, a ktoś "nie miał szczęścia". Bo jednak za tymi strasznie trudnymi sytuacjami stoją konkretne decyzje ludzi czy konsekwencje ich wcześniejszych decyzji. Co oczywiście nie jest żadną pociechą, co najwyżej powinno być nauczką na przyszłość.
Wzajemność w trosce o relację musi być od początku, to oczywiste.
I tak, są skrajne sytuacje, gdy trzeba powiedzieć pas dla ratowania dzieci czy siebie.
Dlatego trzeba wkładać maksymalny wysiłek w to, by nasze dzieci mądrze podejmowały decyzje o budowaniu trwałego małżeństwa. By wiedziały czym jest miłość i nie brały tombaku za złoto.
Piękny temat na ten szczególny dla nas CZAS....
OdpowiedzUsuńNIe pomyślałam w ten sposób. Ale masz całkowitą rację!
Usuńtylko tak króciutko w kontekście zdjęcia: nie udało mi się go właściwie zinterpretować...
OdpowiedzUsuńZdjęcia chyba mają to do siebie, że jest wiele interpretacji...
UsuńPolecam się przez weekend... :*** :)
wszystko co napisałaś jest mi bardzo bliskie w ostatnim czasie. Z miłością i z małżeństwem jest tak samo jak z większością spraw w życiu... kiedy zaczynasz się nimi interesować, podkarmiać, dbać o rozwój - dopiero wtedy odkrywasz słabsze miejsca i masz szansę je usunąć zanim zjedzą Miłość. A jeśli Miłość leży na półce - braki ją powoli zjadają.
OdpowiedzUsuńNie chciałabym żeby moja Miłość tak skończyła dlatego pracujemy z mężem usilnie aby tak się nie stało... chociaż łatanie dziur i braków bywa bolesne dla nas obojga :)
Całuję Cię serdecznie :*******
Ładnie to ujęłaś. Tamatyka wraca do mnie intensywnie co jakiś czas. Zastanawiałam się, czy o tym pisać na blogu, Ale wywiązały się interesujące, też pozablogowe, rozmowy - warto było. Serdeczności!
Usuń