Kto lubi krówki?
Jako dziecko bałam się ich przeraźliwie. Może nie uciekałam z krzykiem na sam ich widok, ale spotkanie ze stadem krów przemierzającym rozległe łąki ciągnące się tuż za naszym osiedlem zawsze było przeżyciem traumatycznym.
Ponieważ od najmłodszych lat jeździłam w góry, doskonale wiedziałam, że krowy bywają różne, Te "u nas" to były czarno-białe holenderki, a na halach w Tatrach pasły się czerwone krowy polskie. Ze zdziwieniem kiedyś odkryłam, że na Słowacji są krowy biało-czerwone :). Karmiono mnie też oczywiście żartobliwie opowieściami o tym, że mleko daje krowa biała, czarno-biała daje kawę z mlekiem, a czerwona... kakao... (Białych krów raczej wówczas nie widywałam..)
Mleko oczywiście trzeba bylo pić. Mama swego czasu codziennie wracając z pracy przynosiła dwa albo i cztery litry mleka "prosto od krowy" od gospodarza (nie, nie pracowała w PGRze). Jakie wspaniałe twarogi powstawały z tego mleka! Natomiast w górach od noszenia mleka byłam ja. Oczywiście jak już trochę podrosłam. Codziennie wieczorem w schronisku na Chochołowkiej brałam kocher i 4 złote i wędrowałam do niewielkiego szałasu (jeszcze stoi) z małym okienkiem, w którym góralka (z tym szałasem skojarzyła mi się na zawsze młoda kobieta z warkoczami do kolan, choćto chyba nie z nią miałam kontakt) nalewała mi do tego kochera litr mleka, A ja go potem niosłam powoli całą drogę z powrotem (to jest naprawdę spory kawałek), bojąc się, żeby nic nie wylać :))) Teraz każę własnym dzieciom być wdzięcznymi, że nie wymagałam od nich takich wędrówek :))) A szałasy na Chochołowskiej (poza bacówką, w której już nie gazduje latem Babka Galowa) od wielu lat stoją puste...
Z lat dziecinnych (miałam z 10-12 lat) pamiętam też "turystkę" w czerwonych butach na obcasach uciekającą z piskiem na zbocze przed czterema czy pięcioma krowami - jak to się wtedy mówiło - Blaszyńskich (dziś w dawnym prywatnym schronisku jest od wielu lat leśniczówka). Nie da się ukryć, że siedzący w jadalni schroniska starzy górscy wyjadacze mieli niezły ubaw... (ale wtedy jeszcze o wiele mniej niż obecnie ludzi pchało się w góry w nieodpowiednich butach)
Natomiast już później, w latach studenckich, nauczyłam się doić krowy (i mam nadzieję, że nadal umiem, bo bardzo dumna byłam/jestem, że ja, miastowa, umiem). Z dzieciństwa zostało mi przyglądanie się rozmaitym krowim rasom spotykanych w wędrówkach tam i ówdzie. I tak, są też białe krowy... Całe stada...
Okazuje się, że fakt, iż kowa krowie nierówna znalazł też odbicie na z pozoru prozaicznych znakach drogowych. Popatrzcie na krowę słowacką. Solidność i zaufanie, prawda? A jakie ma zgrabne nóżki! Chociaż taka raczej... mięsna się wydaje....
A tu jest krowa... hiszpańska. Corrida niby była domena byków, ale te rogi wyglądają groźnie, prawda? Byczek Fernando chciałoby się powiedzieć (znacie? pamietacie?). Nogi, ogon... I jakaś taka... krótka ta krowa.... Pewnie na hiszpańskie pustkowia potrzebna jest inna rasa niż na nasze (i słowackie) zielone łąki... I mleka obfitość...
Gdyby ktoś chciał poczytać o innych znakach, zapraszam TU i TU i TU i TU :)
No fakt, że ta hiszpańska bardziej mi na byka wygląda.
OdpowiedzUsuńMoże "artysta" w trakcie tworzenia zmienił zdanie? :))))
Taka bycza krowa :)
UsuńMoże faktycznie zmienił zdanie?
Julia! Byk z czterema???;-)
UsuńKrzysztof....a sprawdzałeś ile hiszpański byk ma? :P
UsuńEhm. Że tak powiem... [popatrzyła wymownie]...
UsuńSłowacka jest taka jakaś "nasza"... a tej hiszpańskiej to strach się bać :)))
OdpowiedzUsuńjak fajnie znowu zobaczyć znaki! bardzo lubię Twoje opowieści o nich :) A wakacje które opisałaś brzmią sielsko! teraz już takich nie ma ...
:******
Nie udało mi się jakoś "naszej" sfotografować, wszystko przede mną.
UsuńWiesz, staro się czuję, gdy pomyślę, że pamiętam czynne szałasy, po których dziś już czasem nie ma śladu nawet...
Wspaniała "rozprawka"! Chętnie zobaczyłabym jeszcze te białe i czerwone krowy:-)).
OdpowiedzUsuńUzupełniać zatem będę. :))
Usuńnieodpowiednie buty już mnie nie dziwią... niewiele w tych naszych Tatrach bywałam, ale zdarzyło mi się spotkać panią wchodzącą na Kopę Kondracką od strony Małołączniaka w sandałkach na wysokich obcasach... w głowę zachodzę do dziś, jak jej się udało dotrzeć aż tam :)
OdpowiedzUsuńnarobiłaś mi smaka na takie krowie mleko z Chochołowskiej.... wyobraźnia puściła wodze i widzi tę dziewczynkę z kocherem uważnie stąpającą przez Dolinę :)
i wiesz... ostatnio błysnęła mi myśl, że coś dawno nie było o znakach!!! naprawdę! jakby się nasi Aniołowie Stróżowie gdzieś spotkali i dogadali :)
Wiesz jakie to stresujące było - żeby nie wylać, nie przewrócić się na tych kamieniach...
UsuńCieszę się, że trafiłam ;))
Coś tam jeszcze jest w zanadrzu...
a ja szłam na Śnieżkę za panią w japonkach :)
UsuńCzyli to się pleni wszędzie.
UsuńKtórym szlakiem? :-)) Bo tym łagodnym, to jeszcze bym ewentualnie ciut zrozumiała...
Widziałam dziewczynę wchodzącą na Kasprowy... boso (od Goryczkowej). Klapki trzymała w ręku!
masz bardzo fajną kolekcję znaków drogowych :)))) a krów też się boję...mleka już mniej ;D
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że ją poszerzę jeszcze. Za mlekiem nie przepadam...
UsuńDo tej pory zupełnie nie zwracałam uwagi - bywając tu i tam - na urodę znaków drogowych, ale zaciekawiłaś mnie swoją kolekcją :) i od teraz będę się przyglądać.
OdpowiedzUsuńOne są najciekawsze tam, gdzie nie powstają według ścisłych szablonów. A czasem porównania są ciekawe ;)
Usuńa może ta hiszpańska to jakaś z bizonów?
OdpowiedzUsuńfajne są te opowieści o znakach - też je bardzo lubię :)
Myślisz, że sobie przywieźli z Nowego Amsterdamu bizony? Albo ich pochodne?
UsuńMiło mi ogromnie, że lubisz ;)))
Ach te wspomnienia! Do dziś pamiętam jak uciekałam przez całą Polanę Chochołowska przed młodym byczkiem. A może to była jałowka? A pyszna szarlotka u Blaszynskich ....
OdpowiedzUsuńAle NIE w czerwonych szpilkach, prawda? NIE w czerwonych szpilkach?
Usuń;-))