Dziś trochę niespodziewanie zrobił nam się dom pełen gości, rodzinny obiad, samo szczęście. I z tej okazji wyjęłam z szuflady obrus, z którym wiąże się mnóstwo wspomnień, choć mam go raptem od trzech lat.
Obrus jest ręcznie malowany, dość duży, więc nie da się go układać na stole na co dzień, pasuje tylko na rozłożony stół i to najlepiej gdy jest rozłożony bardziej, czyli na 8-10 osób, a może i jeszcze o jeden człon?
Panią, która takie cuda maluje mieliśmy zaszczyt poznać osobiście i pokochać całym sercem. Malować na obrusach zaczęła dość późno, nie wiem czy nie po śmierci męża. Widziałam tych prac wiele - są naprawdę śliczne. Niezależnie od tego, że je sprzedaje i maluje na zamówienie też, hojnie dzieli się wszystkim co ma. Przy czym hojnie może oznaczać zaproszenie na obfity obiad do domu dziesięciu osób albo przygotowanie posiłku dla 50-osobowej grupy. Z uśmiechem, otwartością i optymizmem, których można pozazdrościć.
Tu wypada wyjaśnić tytuł wpisu. Autorka tych malowanych obrusów mieszka na wyspie Cebu, ma jakieś 80 lat i znana jest w gronie rodziny, przyjaciół i znajomych jako Ligaya, co w języku cebuańskim znaczy szczęście, radość.
Trudno o dobranie bardziej odpowiedniego "imienia" (na Filipinach wiele osób używa na co dzień zamiast imion własnych rozmaitych przydomków, często nadanych w dzieciństwie). Kiedy piszę te słowa zalewa mi serce tęsknota za ludźmi, których mogę już nie spotkać (na ziemi). Chciałabym mieć taką radość i otwartość, ciekawość ludzi i dar rozmawiania z nimi jak byśmy znali się od lat, z humorem i uważnością - jak Ligaya. 🙂
Obrusy malowane są akrylami i jakoś utrwalane tak, że można je prać.
🇵🇭