sobota, 30 stycznia 2016

I biegu przyspiesza...

... i gna coraz prędzej...

Drugi pociąg.
Osobowy.
Wesoły.
Kolorowy.
Tak sobie jedzie i jedzie...
Uświadomiłam sobie, że w pewnym sensie słynna "Lokomotywa" Tuwima już jest nieaktualna. Bo koła pociągów już nie stukają na złączeniach szyn. A przecież mam jeszcze w uszach to charakterystyczne "tuk--tuk, tuk-tuk, tuk-tuk"...


 Aaa!
Dopiero na zdjęciach zobaczyłam braki w wyposażeniu pociągu!!! Nadrabiam zaraz, ale już poza sesją fotograficzną :))
 A w komplecie ciuchcie wyglądają tak:








czwartek, 28 stycznia 2016

środa, 27 stycznia 2016

Pierwsza rocznica

Z oczywistych względów pełna zadumy.
Ciągle co jakiś czas zdarza mi się odruchowe "Zapytam Taty".
Kiedyś zapytam :))

Dwie wspomnieniowe fotki.



Zachwyca mnie w nich to pełne miłości spojrzenie. Na górnym zdjęciu na mnie (co widać). Na dolnym - na mnie i mojego męża.

Dobrze jest mieć takie wspomnienia. Myślę, że niejedno w życiu było mi łatwiej przejść dzięki tej absolutnie bezwarunkowej miłości mojego Taty.


A dziś jest na dodatek rocznica mojego chrztu :))

niedziela, 24 stycznia 2016

Śladem stworów i potworów

Ostrzegam - dużo zdjęć.

Wybraliśmy się do miasta.
Skalnego.
Zimą.

O mieście pięknie napisała Pollyanna i przyznam, że podczas naszej wędrówki miałam w pamięci jej przepiękne zdjęcia. Zachęcam gorąco do poczytania o mieście u Polyanny, bowiem nasza wędrówka będzie pokazana ze specyficznego punktu widzenia.

Byliśmy (prawie, jeśli nie liczyć trzech dość hałaśliwych Japonek z malutkim dzieckiem i równie hałaśliwej kilkunastosobowej wycieczki integracyjnej z jakiegoś biura z Wrocławia) sami. Hałasujących puściliśmy przodem i już było super.
Wszędzie leżał śnieg. Im dalej i wyżej, tym go było więcej. Gdy wchodziliśmy, prószył, potem przestał, a potem zaczął naprawdę padać. Padający śnieg zawsze kojarzy mi się ze szczególnym rodzajem ciszy. W tych gigantycznych skałach była to cisza do potęgi.

Cieszę się, że widziałam to miejsce. No i dostrzegaliśmy niekoniecznie tylko to, co na mapce i drogowskazach...

Najpierw - na rozgrzewkę - głowa cukru utrzymująca się w pionie pozornie wbrew prawom fizyki. Ta "nisza" u podstawy ma ok. 2 m wysokości, obwód na dole 3 m o ile dobrze pamiętam.



Łoś-olbrzym wyłaniający się ze skał...


Na ten obelisk wspina się Nazgul albo jakaś inna mara...


O, proszę, tu go lepiej widać...


A tu była tabliczka z napisem Madonna. I cóż ja poradzę, że dostrzegłam jedynie białą wiewiórkę?


Z to głowa lwicy jest wyraźna.


Jeleń, podobnie jak łoś, wyłania się ze skał. Wielki jeleń, rogi zaczynają się na wys. ok. 1,8- 2 m.



A tu obok ścieżki stoi chyba wielki lemur (król Julian?).


Przyłapaliśmy też zaspanego Muminka...


Słoń zerkał filuternie z góry..


A taki ogoniasty stwór (lis? kuna?) groził, że skoczy nam na głowę


Tu natomiast są jakieś stwory dziwne i poplątane, niedżwiedź może, a może inny słoń, albo jeszcze coś innego?


Leżacy na skałach śnieg podkreśla ich urodę i szalone kolory porostów (ona naprawdę wyglądaja jak namalowane sprayem). Popatrzcie jak wygląda Diabelski Most zimą i porównajcie z letnim widokiem u Polly. Fantastyczne.



Powędrowaliśmy nieco dalej niż klasyczna pętla zielonym szlakiem. Mostki i drabinki prowadzące w górę i w dół w kierunku drugiego skalnego miasta wyglądały bajecznie. Szliśmy bardzo ostrożnie (śnieg, lód), na szczęście nikt nas nie poganiał, a do tego można było stawiać stopy tak, że blokowały się na stopniach. Tylko następnego dnia zastanawiałam się, czemu tak mnie bolą mięśnie, a dzień wcześniej, po kilkunastokilometrowej trasie, nie bolały w ogóle :)


Na tym dalszym szlaku były i takie miejsca - niespodzianki. To szare po lewej to skała (nie drzewo), za nią jest szpara, z której Wam macham...


 I na koniec jedne z najbardziej charakterystycznych ardszpachskich skał, Starosta i Starościna. Tu wyglądają, jakby bawili się w śnieżki...



 Gdybym mogła, pojechałabym tam znowu - natychmiast...

piątek, 22 stycznia 2016

Wsiąść do pociągu

Owszem, zamierzam wsiąść do pociągu już jutro. Konkretnego, nie na chybił-trafił.
Ale tu nie o tym.

Czy ktoś pamięta autka? Motocykl?

Mamy dalszy ciąg serii.

Ciuchcia.

Tak mi się spodobała, że chyba bedą kolejne zakładki z serii.
Znakiem serii jest ptaszysko latające nad pojazdami. Tutaj nieco zmutowane.

Tyle radości - i tak zaskakująco szybko się wyhaftowała. Tym razem zrezygnowałam z kreślenia konturów. A w ogóle to chciałam wyhaftować kolejne autko, ale przetransformowało się w wagonik i dalej już poszło...



Zdjęcia są dwa bo nie umiałam wybrać :) No i to drugie wyraźnie prezentuje nowatorskie podejście do torów kolejowych.

środa, 20 stycznia 2016

Czwarty

Musiałam pogrzebać po blogu, żeby znaleźć jedno zdjęcie (o czym za chwilę) i uświadomiłam sobie, że dziś kończę trzeci, a jutro zaczynam czwarty rok pisania bloga! Nie do wiary. Dziękuję serdecznie wszystkim Czytelnikom, którzy tu wracają - to jest bardzo miłe. Cieszę się też, że niektóre blogowe znajomości już się przełożyły na rozmaite kontakty w życiu niewirtualnym - a inne zapewne jeszcze to czeka :).

Tak się ciekawie złożyło, że zakładka, którą dziś pokażę, nawiązuje do pierwszego zdjęcia, które pojawiło się na blogu 21 stycznia 2013 r. ;)

Na tym pierwszym zdjęciu są zakładki, które miałam wówczas pod ręką, wśród nich trzecia od góry po lewej mająca jako tło morze. Na grupowym zdjęciu nie za dokładnie to widać, ale naprawdę było to morze. Piasek, woda, niebo. Zakładka powędrowała do naszego Przyjaciela - pamiętam, że wyszywałam ją, gdy razem z MN lecieli na misje do Barcelony w grudniu 2008 i tak mi to morze pasowało do ogólnej atmosfery. Niestety po paru latach zakładka gdzieś się zawieruszyła - istnieje hipoteza, że została niechcący oddana z jakąś książką do biblioteki. Wspominają ją z nutką żalu i nostalgii, postanowiłam więc powtórzyć motyw i zrobić im niespodziankę...
Z powtórkami tak to bywa, że nie są identyczne. Na dodatek nie oglądałam na nowo pierwowzoru,  pamiętałam jedynie pierwotne założenia. No i wyszło coś może i podobnego, ale zdecydowanie innego. I dobrze :)




Zdjęcia są dwa, bo na jednym lepiej widoczna jest część morska, a na drugim niebo... Uzyskanie morskiego koloru (a właściwie kolorów) było sporym wyzwaniem. Ponieważ wyszywałam poczwórną nitką, łączyłam w wielu miejscach kolory nici (w różnych proporcjach) i muszę przyznać, ze rezultat jest zadowalający. Podobnie, tylko w znacznie większym stopniu, jest z piaskiem. A niebo to przede wszystkim nici cieniowane, końcówka motka, plus trochę innych. Fotka oczywiście ciut za bardzo wyostrza niuanse kolorystyczne (jasny niebieski w morzu nie odbija za bardzo od otoczenia).

Mam nadzieję, że się spodoba.
I że widać to morze....


poniedziałek, 18 stycznia 2016

Ze złotem

To jeden z ciekawych efektów łączenia kolorów. Pewne odmiany brązów w połączeniu z niebieskim (albo żółtym) wyglądają na złoto. Nie wiem na ile ten efekt będzie widoczny na monitorach, musicie uwierzyć na słowo. Zawieszka wyszła może trochę spokojniejsza kolorystycznie, generalnie przez to jakby szlachetna, stylowa. Kiedy przeglądałam zdjęcia ostatnich drobiazgów dopatrzyłam się w nich liter A. Teraz jednak widzę tu jakieś insekty (a nie przepadam za insektami) . Trudno :)


W sobotę udało mi się rozwikłać i uporządkować wielki kłąb splątanej muliny. Pewnie będzie więcej kolorów na następnych zawieszkach, bo muszę wykorzystywać resztki nici...

niedziela, 17 stycznia 2016

Z Narnii...

No bo z jakiego innego miejca moż.a przesłać taką pocztówkę? Człowiek odruchowo rozgląda się za latarnią...
Zatem: przesyłam pozdrowienia z Narnii :)).


Taką zimę lubię. Słońce, śnieg, temperatur ciut poniżej zera i właściwie bez wiatru.

~~~

Unikalne dekoracje okien (nie, nie w naszym lokum).




piątek, 15 stycznia 2016

Pocztówka zimowa

Zimowej tu jeszcze nie było :)


Na skale, nie na piasku :)

środa, 13 stycznia 2016

Kiedyś przyfrunęły...

Najmłodszy Kamzik był wówczas jeszcze w szkole podstawowej (czwarta, może piąta klasa). Jego klasa miała bardzo sympatyczne tradycje dekorowania sali lekcyjnej na klasową wigilię. W poprzek pomieszczenia były rozciągnięte sznurki, dzięki czemu można było ubrać całą przestrzeń.  Był taki rok, kiedy całą salę zapełniły "moje" anioły. Moje w cudzysłowie, bo sam pomysł zrobienia takich aniołków i wykrój zaczerpnięty został z bożonarodzeniowej książeczki Małgorzaty Musierowicz, do tego doskonale pamiętam, że to była praca zespołowa moja i dzieci: ktoś zrobił szablon, ktoś odrysowywał etc. Wykorzystaliśmy rozmaite papiery kolorowe i do prezentów. I tych aniołów powstały całe zastępy (no bo nie stadko przecież), chyba coś z górą czterdzieści. Każdy z inną buzią ;) (buzie moje!), każdy z charakterem. Niektóre śpiewające, inne nawet zdegustowane ;)) Pamiętam, że jeden był smutny. Prześlicznie wyglądały w sali, unosząc się lekko i jakby fruwając nad głowami dzieci i rodziców. Ponieważ było mi żal marnować tyle pracy i zostawiać je w pustej szkole, z góry zapowiedziałam, że anioły zabieram. Oczywiście kilka znalazło nowych właścicieli, ale reszta wróciła z nami do domu. Wisiały w całym domu, wędrowały do domów znajomych... Te wiszące w domu z czasem traciły jakieś elementy, w końcu wędrowały na makulaturę. Ostatecznie uchowały się cztery. Jeden wisi wciąż cichutko w kąciku w naszym salonie pilnując płyt, a trzy otrzymały nową pozycję u Śr. Kamzikówny. Przyglądałam im się w tym tygodniu i uznałam, że warte są uwiecznienia. Przy dokładniejszym przyjrzeniu się widać, że to anioły po przejściach. Ale mam do nich wielki sentyment. Może w kolejnym Adwencie znowu ruszy manufaktura?





wtorek, 12 stycznia 2016

Noworoczna in green

Mam nadzieję, że do nowej Właścicielki już dotarła, więc pokazuję. :)

Zabawna historia z tą zawieszką - zaczęłam ją robić już jakiś czas temu dawno - na tyle dawno, że nie pamiętam dokładnie kiedy (za wiele wmocji po drodze było) - schowałam do podróżnej kosmetyczki robótkowej i.... zapomniałam o niej! Parę dni temu szukałam nici w tej kosmetyczce i znalazłam zawieszkę do skończenia. Miło, bo myślałam trochę o zrobieniu znowu jakiejś w tym stylu i proszę, sama się znalazła.


Jest taka sama z obu stron, z zielenią i odrobiną niebieskiego. Ładniejsza niż na fotce. Nieco większa od ostatnio pokazywanych.

niedziela, 10 stycznia 2016

Nie obiecywałam, ale...

Nie obiecywałam w kwestii tej pięknej chusty.
Była prośba Gosi i Erraty o pokazanie jej na Pannie Młodej.

Z przyczyn oczywistych zdjęcia są nieco poprzycinane. Ale dadzą może pewien obraz.

W kościele było, mimo nagrzania, nieco chłodnawo, chusta przydała się bardzo jako otulacz. Może nie była za bardzo widoczna, ale niejeden odetchnąl z ulgą, że dziewczyna nie marznie (zmarzły jej tylko stopy )




Natomiast podczas wesela chusta okrywała ramiona i sprawiała, że nie było chłodno, zaś urokiem koronki podkreślała minimalizm sukni.




:)
Suknia ma też swoją historię, ale to już kiedy indziej :)

sobota, 9 stycznia 2016

Noworoczna in blue

Tym razem trzymana w ryzach symetrii. Z jednym minimalnym błędem, którego nie widać jak sądzę, choć o nim wiem. Tej symetrii wymyka się jedynie obramowanie, świadomie zresztą, bo taka odrobina szaleństwa jest przydatna.


Ze zdjęciem jak zwykle problem. Nauczę się kiedyś obsługiwać Gimpa, na razie nie mam na to czasu niestety.
A za oknem smętne resztki zimy topią się w słońcu. Idzie wiosna?

piątek, 8 stycznia 2016

Niespodzianka

Przyszła tuż przed świętami. Znalazłam ją w liście, który zawierał kilka zamówionych drobiazgów.
Tabliczka.
O taka:


Właściwie jest tu wszystko, co przywołuje na myśl wakacja i przygodę. Odrobina tajemniczości, bekresne szlaki, swoboda... A na śniadanie chrupiąca bagietka albo croissant z kawą. Później spacer, muzeum... Albo też inaczej: wąskie drogi w Pays Bigouden, przypływ podnoszący łodzie w porcie i bar sałatkowy w Quimper...
A to wszystko dzięki Gosi. Bardzo, bardzo miła była ta niespodzianka. Dziękuję :)



Dużą radość sprawiły mi też kartki świeczne od blogowych znajomych. Dziękuję Basiu i Janeczko!




czwartek, 7 stycznia 2016

Jérusaleme

Wygrzebałam kiedyś na yt. Gdzieś na początku letnich wakacji.
Nie wiedziałam wcześniej, że oryginał tej pełnej mocy pieśni (polski tytuł "Powstań i świeć") powstał po francusku.

Tekst oparty na wczorajszym pierwszym czytaniu: Iz 60,1-6.

I naprawdę człowiek ma ochotę tańczyć jeszcze bardziej niż słuchając wersji polskiej (albo śpiewając :) ).

Pozdrawiam z radością.

Na przekór wszystkich złym słowom, które wylewają się w internecie...





środa, 6 stycznia 2016

Siedem radości

Będzie muzycznie.
I celtycko.
Loreena MacKennitt

Dobrze się pracuje przy tych pieśniach i piosenkach.

Na dziś wybrałam jedną. Co prawda nie jest o trzech królach (czy mędrcach bądź magach), ale utrzymuje się w klimacie świątecznym, choć wybiega w dal... Słowa tradycyjne, pewnie do średniowiecza jeszcze sięgają. Tradycja spisywania radości Matki Bożej jest bowiem średniowieczna, a liczba tych radości rozmaicie się kształtowała. Hołd trzech mędrców też wśród nich zamieszczano :)


The first good joy that Mary had
It was the joy of one
The first rejoice that Mary had
Was to see her new born son

To see her new born son good man
And blessed may He be
Sing Father, Son and Holy Ghost
To all eternity

The next good joy that Mary had
It was the joy of two
To see her son Jesus
Make the lame to go

The next rejoice that Mary had
It was the joy of three
To see her own son Jesus
To make the blind to see

To make the blind to see good man
And blessed may He be
Sing Father, Son and Holy Ghost
To all eternity

The next good joy our lady had
It was the joy of four
It was the rejoice of her dear son
When He read the bible o'er

The next good joy that Mary had
It was the joy of five
To see her own son Jesus
To make the dead alive

To make the dead alive good man
And blessed may He be
Sing Father, Son and Holy Ghost
To all eternity

The next rejoice our lady had
It was the rejoice of six
To see her own son Jesus
To bear the crucifix

The next good joy that Mary had
It was the joy of seven
To see her own son Jesus
To wear the crown of heaven

To wear the crown of heaven good man
And blessed may He be
Sing Father, Son and Holy Ghost
To all eternity

And glory may He be
And blessed now be She
And those who sing the seven long verses
In honor of our Lady

wtorek, 5 stycznia 2016

Inkoty - powtórka

Stwierdziłam, że koniecznie muszę je pokazać. Kiedyś, dawno temu, zawędrował tu jeden, jeszcze pod ksywką "Pankot". Ma się nieźle u swojej Właścicielki.

W grudniu dojechał kolejny transport.



Najmł. Kamzik nieco protestował przeciwko przygarnianiu całej gromady - ale nie wiedział wtedy jeszcze, że wszystko było dokładnie zaplanowane. U mnie zamieszkał ten pręgowany, u Najst, Kamzikówny złoto-rudy a reszta powędrowała do Uroczych Sióstr. I dowiedziałam się od nich, że inkoty umieją nie tylko leżeć i wisieć, ale również latać. ;))

Inkoty rozeszły się już i rozchodzą po całym niemal świecie - to dla szyjącej je Cioci ogromna satysfakcja (jak sądzę) :)).

A też tak sobie myślę: jak to pięknie mieć dużo lat i stosowne do tego wieku rozmaite ograniczenia, ale jednak być wciąż twórczym i sprawiać innym radość! :)

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Z czerwonym

Pierwsza w tym roku.
Antidotum na mrozy.
Z optymizmem. I gorącym sercem.
Zabawa kolorami.
Ze światłem świec.


A poza tym dokształcam się w interpunkcji. W języku Szekspira. I jest to fascynujące.
Bowiem korzystam z bestsellera 'Eats, Shoots and Leaves"  Lynne Truss.
:)

sobota, 2 stycznia 2016

Malowanki

Nowe hobby? Niekoniecznie. Ale fajne :).

Od jakiegoś czasu w księgarniach (i nie tylko w księgarniach) wpadały mi w oczy książeczki do kolorowania dla dorosłych. Reklamowane jako antystresowe (reklama dźwignią handlu), modne... Zajrzałam nawet do jednej czy drugiej, ale... zawsze były sprawy pilniejsze, szczególnie w ostatnich miesiącach. Dopiero wędrując z Najst. Kamzikówną po sklepach przed Świętami (a może nawet przed Ślubem?) skusiłam się na mini-malowankę za złotych polskich cztery. Taką głównie geometryczną. I tak sobie leżała.

Kamzikówny obie po przodkach odziedziczyły wielką bystrość umysłu i serce, zatem matka pod choinką znalazła (m. in.) bestseller, "Tajemny ogród" Joanny Basford. Kilkadziesiąt stron wypełnionych plątaniną czarnych linii, z których przy bliższym poznaniu wyłaniają się kwiaty, liście i rozmaite stworki. A oprócz książeczki - rewelacyjne kredki :).

W wersji autorskiej (czyli mojej) okładki wygląda to tak:


Oryginalna okładka bowiem też jest w wersji black-and-white. :)

Obrazki są bardzo różne. Czasem nadmiar listków nuży, można więc przeskakiwać do czegoś innego :) . Niestety kolorowanie również wciąga...



Okazało się, że niektóre pisaki mocno przebijają, a tu do pokolorowania jest każda strona. Sięgnęłam więc również do tego maleństwa za cztery złote, bo tam obrazki są jednostronne. Okazało się, że efekty mam podwójne i naprawdę nie wiem, czy ładniejsze są na stronie prawej, tej którą kolorowałam czy na lewej, tam gdzie są widoczne przebicia.






:)

Noworoczny poranek niespodziewanie przywitał nas nieskazitelną bielą. No dobra, nie było to świtem, więc może nie ściśle poranek, ale biel była, niemal nietknięta :) Pięknie i mądrze o noworocznej bieli napisała Rut. Ze wzruszeniem czytałam wczoraj. I tak sobie myślę, że bardzo wiele zależy od nas, od tego czym zapełnimy kolejne dni. Jakimi kolorami, jaką harmonią. Oby bez niepotrzebnych plam i dysonansów. Czasem efekty mogą nas zaskoczyć. Czasem możemy odkryć coś niespodziewanego. Nawet trudnego. Ale - ciągle jesteśmy w ręku Tego, który wie i widzi więcej i kocha bezgranicznie.