Ostrzegam - dużo zdjęć.
Wybraliśmy się do miasta.
Skalnego.
Zimą.
O mieście pięknie napisała
Pollyanna i przyznam, że podczas naszej wędrówki miałam w pamięci jej przepiękne zdjęcia. Zachęcam gorąco do poczytania o mieście u Polyanny, bowiem nasza wędrówka będzie pokazana ze specyficznego punktu widzenia.
Byliśmy (prawie, jeśli nie liczyć trzech dość hałaśliwych Japonek z malutkim dzieckiem i równie hałaśliwej kilkunastosobowej wycieczki integracyjnej z jakiegoś biura z Wrocławia) sami. Hałasujących puściliśmy przodem i już było super.
Wszędzie leżał śnieg. Im dalej i wyżej, tym go było więcej. Gdy wchodziliśmy, prószył, potem przestał, a potem zaczął naprawdę padać. Padający śnieg zawsze kojarzy mi się ze szczególnym rodzajem ciszy. W tych gigantycznych skałach była to cisza do potęgi.
Cieszę się, że widziałam to miejsce. No i dostrzegaliśmy niekoniecznie tylko to, co na mapce i drogowskazach...
Najpierw - na rozgrzewkę - głowa cukru utrzymująca się w pionie pozornie wbrew prawom fizyki. Ta "nisza" u podstawy ma ok. 2 m wysokości, obwód na dole 3 m o ile dobrze pamiętam.
Łoś-olbrzym wyłaniający się ze skał...
Na ten obelisk wspina się Nazgul albo jakaś inna mara...
O, proszę, tu go lepiej widać...
A tu była tabliczka z napisem Madonna. I cóż ja poradzę, że dostrzegłam jedynie białą wiewiórkę?
Z to głowa lwicy jest wyraźna.
Jeleń, podobnie jak łoś, wyłania się ze skał. Wielki jeleń, rogi zaczynają się na wys. ok. 1,8- 2 m.
A tu obok ścieżki stoi chyba wielki lemur (król Julian?).
Przyłapaliśmy też zaspanego Muminka...
Słoń zerkał filuternie z góry..
A taki ogoniasty stwór (lis? kuna?) groził, że skoczy nam na głowę
Tu natomiast są jakieś stwory dziwne i poplątane, niedżwiedź może, a może inny słoń, albo jeszcze coś innego?
Leżacy na skałach śnieg podkreśla ich urodę i szalone kolory porostów (ona naprawdę wyglądaja jak namalowane sprayem). Popatrzcie jak wygląda Diabelski Most zimą i porównajcie z
letnim widokiem u Polly. Fantastyczne.
Powędrowaliśmy nieco dalej niż klasyczna pętla zielonym szlakiem. Mostki i drabinki prowadzące w górę i w dół w kierunku drugiego skalnego miasta wyglądały bajecznie. Szliśmy bardzo ostrożnie (śnieg, lód), na szczęście nikt nas nie poganiał, a do tego można było stawiać stopy tak, że blokowały się na stopniach. Tylko następnego dnia zastanawiałam się, czemu tak mnie bolą mięśnie, a dzień wcześniej, po kilkunastokilometrowej trasie, nie bolały w ogóle :)
Na tym dalszym szlaku były i takie miejsca - niespodzianki. To szare po lewej to skała (nie drzewo), za nią jest szpara, z której Wam macham...
I na koniec jedne z najbardziej charakterystycznych ardszpachskich skał, Starosta i Starościna. Tu wyglądają, jakby bawili się w śnieżki...
Gdybym mogła, pojechałabym tam znowu - natychmiast...