poniedziałek, 30 czerwca 2014

Tygrysek

To było prawie 10 lat temu. Ciepłe sierpniowe popołudnie. A może  nawet przedpołudnie? Ale chyba nie. Ciepło za to było na pewno. Byliśmy bardzo daleko od domu, w Sejnach. Mieliśmy już za sobą kilka dni odkrywania wschodnich terenów obecnej i dawnej Rzeczypospolitej (Wilno!). Weszliśmy do sklepiku naprzeciwko (z grubsza naprzeciwko) pięknej sejneńskiej bazyliki. Sklepiku głównie z przyborami szkolnymi (bo był sierpień). I tam go spotkaliśmy. Jedynego na świecie (jak dla nas) tygrysa sejneńskiego, Panthera tigris seinensis. Tymonka. (Czytaliście Dom pod Kasztanami Heleny Bechlerowej? - to jedna z najpiękniejszych książek mojego dzieciństwa i dzieciństwa moich dzieci, z ilustracjami Szancera oczywiście....).

Tymonek dziś - równie słodki jak 10 lat temu.
Na szczęście nie był wówczas Bardzo Drogim Tygryskiem (teraz już jest), bo gdy tylko go zobaczyliśmy, było wiadomo, że bez niego z tego sklepu nie wyjdziemy. Tygrysek stał się ulubioną zabawką Najmłodszego Kamzika, wędrował z nim wszędzie i spał z nim w łóżku. Co prawda miał pewną konkurencję ze strony czarnego Królika i brązowego Misia Pawełka, ale najczęściej funkcjonowali w trójkę całkiem nieźle, jako najważniejsi z licznego grona ukochanych "plusiaczków". Tygrysek również chodził z nami w góry. Zaczynał wycieczki w objęciach Właściciela, ale nieuchronnie lądował w końcu w plecaku któregoś z rodziców - najczęściej Mamy - i to tak umieszczony, by mógł oglądać świat. Było takie lato, kiedy na mój widok wszyscy spotkani na szlaku turyści uśmiechali się,  jako że przy pasku, na którym wisiał na ramionach plecak przypięty był obowiązkowo których z trzech najważniejszych "plusiaków" - chodziły z nami w góry po kolei, sprawiedliwie... Zwierzaki te były również bohaterami przekomicznych filmików kręconych przez dzieci w aucie podczas długich jazd. Kiedy Właściciel trochę podrósł, sam już nosił Tymonka w plecaku.... (a jak widać jeździł z nami też szczurek - to zdjęcia sprzed 4 lat).





A czasem NK podrzucał Tygryska siostrom...

Tymonek wraz z Myszką Plecakową (zawsze przy tym plecaku) Najstarszej. Szaliczek wykonałam osobiście z odwiecznej włóczki, z której kiedyś dziegałam kamizelki dla mojego ulubionego misia.
Jak się ma takiego Tygryska, powiedzenie "To jest to, co tygrysy lubią najbardziej" nabiera zupełnie innej wagi :)).

Zawsze jednak przychodzi czas, kiedy wyrasta się z zabierania pluszaków w podróż...
Dziś Tygrysek mieszka na biurku NK,. Ma wszystko na oku jednym słowem. ;)

Jest we mnie ogromna wdzięczność za to, że we wspomnieniach z dzieciństwa moich dzieci nie ma ucieczek przed wrogiem, ukrywania się, strzelania, walk, głodu, wojny, rozpaczliwej niepewności jutra, wywózek i utraty domu, śmierci na co dzień....

niedziela, 29 czerwca 2014

Biały-niebieski-żółty

Tytuł tego wpisu kojarzy mi się z baaardzo dawnymi lekcjami francuskiego. Flaga Francji (tricolore) jest niebiesko-biało-czerwona (bleu-blanc-rouge), a tu mamy biały, niebieski i żółty (bleu-blanc-jaune).

Zakładkę dla Janeczki, w podziękowaniu za bransoletkę, wyhaftowałam dopiero po zapytaniu jej o ulubione kolory. Odpowiedź brzmiała: "Moje ulubione kolory to najpierw biel jak czystość, potem niebieski jak niebo, a w końcu żółty jak słoneczko". Ładne, prawda? Starałam się zachować kolejność i proporcje. Dodałam tylko odrobinę czerwieni - dla ożywienia. A czerwień ma do tego tak bogatą symbolikę...
Janeczka ma w ogrodzie i w domu piękne kwiaty i z kwiatami mi się kojarzy. Powstała zatem taka zakładka:


Jest delikatna jak jej Właścicielka. Oszczędna w kolorach i elegancka. Białe tło przecinają regularnie bladobłękitne paseczki - nie ma mowy o monotonii. :))

sobota, 28 czerwca 2014

Perspektywy?

z opowiadań i relacji

Fragment rozmowy dwóch zaprzyjaźnionych dwudziestolatek. Jedna bardzo zakochana.

A: Słuchaj, ale jak to jest, że Ty pozwalasz, by Twój chłopak mówił do ciebie w taki sposób? (nawiązanie do konkretnej sytuacji, której A była świadkiem, ale to nie był jedyny moment niewłaściwego odnoszenia się chłopaka do niej - według A)
B: A bo wiesz, on taki biedny, tyle ostatnio przeszedł (rzeczywiście, przeszedł bardzo trudne doświadczenie) no i w ogóle był pijany.

To są fajne dzieciaki (B i jej chłopak, no dobra, fajni młodzi ludzie), naprawdę. Od niedawna już narzeczeni. Nie mam wątpliwości, że pełni dobrej woli. Ale ich przyjaciele i znajomi martwią się o tę relację. Z powodu braku czy nieumiejętności stawiania prostych, wcale nie wygórowanych wymagań, w tym wypadku głównie (jak chyba statystycznie częściej bywa) przez dziewczynę. To, że chłopak odnosi sie do dziewczyny bez szacunku nie jest obserwacją jakiejś zgorszonej starszej pani, tylko jej rówieśniczek. I nie jest to jednorazowe wydarzenie. To, że upił się wychodząc gdzieś z dziewczyną.... z lekka dyskwalifikujące (a jeśli tak bywa częściej?). No bo jeśli nie panuje nad sobą teraz, gdy się o nią jeszcze stara, to jakie są perspektywy na przyszłość? Wiem, wiele może się zmienić. Przyjaciółki zastanawiaja się jak dyskretnie, nie narzucając się, pomóc, mają pomysły co podpowiedzieć....

A ja tak sobie myślę, że rolą rodziców jest jednak nauczenie zdejmowania różowych okularów wcześniej, jeszcze zanim dzieci je nałożą... Żeby umiały budować na realnych fundamentach...


piątek, 27 czerwca 2014

Trzy wersje

Wyjazd na długi weekend zaowocował m. in. nową ulubioną filiżanką. Jedną jedyną. Cieniutką jak na szlachetną filiżankę przystało, niemniej trudno ją nazwać zabytkiem. I choć kształt ma zdecydowanie herbaciany, kawa smakuje z niej znakomicie. Z doborem spodeczka w sumie nie miałam większego problemu. Trzy najlepsze wersje prezentuję niżej :)) (moja ulubiona to ta środkowa).





Co prawda widać, że spodeczki nie są idealnie od kompletu, ale nie przeszkadza mi to specjalnie. I tylko zastanawiam się nad tą drugą naturą człowieka, którą jest przyzwyczajenie. Tyle lat używałam na co dzień kubków, uznając filiżanki za naczynia na lepsze okazje, a teraz oto używam na co dzień filiżanek. Przynajmniej do kawy...

A sama filiżanka od spodu wygląda tak:



czwartek, 26 czerwca 2014

Coś wspólnego

Najmłodszy  Kamzik został dziś wysłany do kwiaciarni. Najpierw otrzymał szczegółowe i poglądowe instrukcje na balkonie, co do tego co ma kupić, a czego nie i w jakich ilościach. Chodziło o dokupienie dwóch - o ile się uda - koleusów (potocznie zwanych pokrzywką) odmiennych od już przez nas posiadanego i od siebie nawzajem. N. Kamzik wrócił skonsternowany. Napierw pytał jeszcze z dołu "Jak się nazywa ten kwiat?", a potem oznajmił: "Pani w kwiaciarni powiedziała, że takich kwiatów nie ma". I nie chodziło o to, że akurat nie ma na stanie, NK dowiedział się, że "takich kwiatów w ogóle nie ma". Matka ratowała własny rozum  i autorytet wujkiem Guglem, pokazując młodzieńcowi szereg zdięć koleusów w rozmaitych kolorach w oknie przeglądarki. Nawet wybrała się później do kwiaciarni osobiście, aby sprawdzić czy na pewno nie ma (bowiem pamiętała,  że nie użyła wcześniej przy Kamziku nazwy "pokrzywka"). Rzeczywiście nie były wystawione do sprzedaży (znaczy nie było na stanie), a Matka odpuściła i nie przepytała pani, czy jednak przypadkiem nie zna takiej roślinki.... (Nie pozwoliła jej sie zrehabilitować?)

Po wizycie matki w kwiaciarni okazuje się, że koleusów innych niż posiadany pewnie nie będzie. W przewidzianym dla nich miejscu posadzone zostały dwa mini-krzaczki poziomek...

Natomiast cała sytuacja przypomina jeden z moich ulubionych szmoncesów, jak to dwaj panowie stoją przed wybiegiem dla żyraf w zoo i jeden mówi do drugiego: "Icek, ty nie wierz własnym oczom, takich zwierząt nie ma".

No i właśnie: jak nie ma jeśli jest i jak jest, jeśli nie ma?

Koleus już posiadany, jeszcze bez poziomek

Takich zwierząt nie ma.... (a widzicie je?)

środa, 25 czerwca 2014

Wylosowana

Wylosowałam coś! Nieprawdopodobne. Bez Ali do pomocy!
Janeczka, która potrafi zrobić na szydełku nawet suknię ślubną (w dwóch wersjach), a igłą do frywolitek wyczarowuje prawdziwe cudeńka, zrobiła dla mnie bransoletkę. Mój komentarz do postu o wspomnianej sukni został wylosowany jako jeden z dwóch nagrodzonych. :)
Mogłam sobie wybrać nagrodę i wybrałam bransoletkę. Spodobała mi się podobna, którą Janeczka kiedyś pokazywała, a bransoletki lubię bardzo.
List przyszedł kiedy mnie nie było w domu, oglądałam więc to cudeńko dopiero wieczorem. Jest co podziwiać!



DZIĘKUJĘ!!!!

wtorek, 24 czerwca 2014

Wrona

Odróżniacie wrony od kawek i gawronów?
Z tych trzech gatunkow ptaków na plażę najczęściej wybierają się wrony. Oczywiście gościnnie, bo w końcu morze jest krainą mew (plus łabędzie i kormorany). Do tego o ile kawki i gawrony chętnie odwiedzają moje miasto (w stosownej porze roku), wrony ostatnio spotykam li i jedynie nad morzem. I takie wielkie są, charakterne do tego...

Na przykład ta wrona.
Chyba pozazdrościła ludziom kąpieli w (niekoniecznie) przejrzystych odmętach... Zastanawia się...


Zamoczyć nogi, czy jednak nie zamoczyć? Ten facet w czarnych kąpielówkach poszedł na całość...
A może fala sama mnie dogoni? Udam, że to tak przypadkiem... Przecież ja w ogóle nie patrzę na wodę...


Pomyślała, pogrzebała i cichutko odleciała... Pewnie towarzystwo jej się nie spodobało...


No, w sumie to taki jeden ciągle próbował ją podglądać... Hyc i jest, hyc i nie ma.... Na tym zdjęciu poniżej jest. Widać?


Lubię wrony. Bo nie są takie czarne :P


niedziela, 22 czerwca 2014

Pocztówka znad morza

Długi weekend nad polskim morzem do tego stopnia zdominowały nam rozmaite spotkania z ludźmi, że nad samo morze udało nam się wyrwać dopiero dziś - chyba jednak pomiędzy deszczami. Woda w morzu - na lekkie moczenie stóp ciepła, wieje umiarkowanie. Kolory zmienne - nie do podrobienia. Ludzi nie za wiele. Stroje: od kąpielówek do szczelnie zapiętej górskiej kurtki (z założonym kapturem). Z bosymi nogami i w swetrze mieściłam się gdzieś pośrodku.



Pozdrowienia :))


środa, 18 czerwca 2014

Miara przyjaźni

Kiedy doświadczam prostych gestów przyjaźni, czuję się obdarowana ponad miarę. A cóż dopiero, kiedy ktoś zmienia cały misternie ułożony kilkudniowy plan i dokłada sobie ze trzy setki kilometrów, po to tylko, by się z nami spotkać! Pogadać. Pobyć razem. Pośmiać się, poradzić, pożartować, zjeść prostą kolację i jajecznicę na śniadanie. Bez patosu, bez wielkch słów.

Przyjaźń ma smak niespiesznie pitej herbaty wieczorem i kawy o poranku. I ciasteczek cynamonowych upieczonych przez dzieci. Ogrzewa serce na długo.


wtorek, 17 czerwca 2014

Ślubne 2

A tak.
Wersja druga.
Na zamówienie tym razem :P. Dodam, że z tego akurat zamówienia jestem dumna.
W innym stylu.
Miało być też z dowcipem.
Z nadzieją, że się spodobają. Oczywiście Państwu Młodym przede wszystkim. ;))



Znacie już zainteresowania Młodych, prawda?
Te zawieszki są malutkie, jakieś 4 x 3 cm. Tło przy  M jest bladożółte, a przy D jasnoszare. Żałowałam trochę, że w obu zawieszkach nie zrobiłam tego szarego ta, ale to żółtawe było pierwsze.


poniedziałek, 16 czerwca 2014

Powrót do przeszłości?

Jakiś czas temu (dwa? trzy? lata) wyszywałam sporo zakładek, które roboczo można nazwać skośnymi. Nawet był jeden wpis na blogu pod takim tytułem (tu). Niedawno wróciłam do tego wzoru (zapewne na chwilę). Ten powrót był jednak nieco twórczy i do tego wykorzystałam dwa motki cieniowanych nici (plus kilka innych). Wynik pracy jest nieco tajemniczy. Wąski pasek z lewej strony też jest cieniowany. Lubię zestawienie bladożółtej muliny z tym niezdefiniowanym niebieskofioletowym.
A przy okazji przypomina mi się odkrywcze stwierdzenie Najmłodszego Kamzika: "Ta koszulka jest w takim kolorze jakiego nie ma".
Zatem skosy w nowej odsłonie:


Cieniowania są oczywiście bardziej subtelne niż na zdjęciu.
 :))

niedziela, 15 czerwca 2014

Matematyka stosowana

Nie mam wątpliwości, że matematyki uczyć się trzeba. Chodziłam zresztą do klasy o profilu mat.-fiz., choć było to bardzo dawno i jakoś chyba inaczej mat. i inaczej fiz. niż dzisiaj (nie do końca wiem jak bardzo, bo z XXI-wiecznego liceum przerabiam hum.). Nie mam również wątpliwości, że matematyka szkolna powinna dawać pewne konkretne kompetencje z zakresu logicznego myślenia (choć myślenia nie uczymy się wyłącznie na matematyce), no i takie różne życiowe umiejętności jak liczenie procentów, powierzchni mieszkania, planowanie budżetu etc.

Przy okazji Najmłodszokamzikowych zmagań matematycznych w ostatnim tygodniu przypomniał mi się jednak mój sztandarowy przykład na wykorzystanie nauki geometrii w życiu. Otóż do tej pory (a mam swoje lata, dzieci odchowane...) raz w życiu, tak realnie i praktycznie, przydała mi się znajomość wzoru na obwód koła. Mianowicie w zamierzchłych czasach, gdy Kamzików na stanie miałam dwa, postanowiłam uszyć im piórniczki na kredki. Takie ładne, pikowane, w kształcie walca, zapinane na zamek błyskawiczny. Prościzna. Tylko trzeba wykroić toto z materiału, a nawet materiałów (bo każdy piórniczek w innym kolorze, no i pikowane...). Nie na darmo kleiło się jednak w podstawówce modele figur przestrzennych....

Tu długości boków i objętość liczy sie bez problemu...
Taki walec to oczywiście dwa identyczne  koła i prostokąt, przy czym jeden z boków prostokąta to obwód tego koła. No i wiedziałam, wiedziałam, że to 2∏r. :))) 

Matematyka przydaje się w życiu. Nie bójmy się jednak powiedzieć, że najczęściej przydaje się to, na co moi znajomi matematycy proszeni o policzenie czegokolwiek, z oburzeniem reagują "To nie matematyka, to rachunki!". Cztery działania i proporcje (ja przynajmniej szeroko wykorzystuję proporcje). Plus procenty i proste ułamki.

Natomiast rzeczy bardziej zaawansowane zdecydowanie najbardziej, o ile nie wyłącznie, przydawały mi się, gdy.... trzeba było pomóc dzieciom w lekcjach...  W tym tygodniu nie tylko od razu dostrzegłam podobieństwo trójkątów na rysunku, ale do tego wiedziałam co z nim zrobić, tzn, jak je wykorzystać do rozwiązania zadania... :P 

I pomyśleć, że w klasie maturalnej uczyłam się matematyki z podręcznika dla I roku elektroniki na politechnice...

A jednak... coś w tej matematyce i matematycznym myśleniu jest, czego innym (mniej się przykładającym? inaczej myślącym?) czasem brakuje. Znajoma musiała ugotować obiad na dość sporą (ale nie na wielki kocioł) grupę osób. Zastanawiała się, którego garnka użyć do ugotowania zupy i ile powinna wlać wody do tego, który ewentualnie chciała wykorzystać. Gotowa była przelewać wodę talerz po talerzu (chodziło też o to, by potem tej zupy nie zostało nie wiadomo ile). Stojąca obok matematyczka zareagowała błyskawicznie: "Przecież garnek jest walcem, policzmy objętość i będzie wiadomo ile zupy się zmieści, i ile wody trzeba wlać, by mieć jej tyle, ile potrzeba..." Proste, prawda?


Przypomniał mi się też "test" znajomej matematyczki na odróżnianie osób myślących matematycznie od myślących niematematycznie. Otóż gdy trzeba policzyć w pamięci ile jest na przykład 5 x 19, to nie-matematyk będzie liczył tak: 5x10=50, 5x9=45, 50+45=95; matematyk zaś policzy: 5x20 = 100, 100-5=95. Podoba mi się ten drugi sposób :)


Ot, tak mi się przed wakacjami matematycznie pokojarzyło...


Chętnie poczytam o wykorzystaniu w praktyce, w codziennym życiu (poza studiami i pracą zawodową matematyczno-inżynierską) tego "mojego" i innych wzorów geometrycznych.... Bo może jednak korzystam z czegoś, a nie uświadamiam sobie tego?




sobota, 14 czerwca 2014

Ślubne

Przychodzi taki czas, kiedy małżeństwa zaczynają zawierać dzieci znane nam od pieluch (albo i wcześniej) i nie są to nasze dzieci osobiste. Ciekawe doświadczenie. Nie żebym się jakoś szczególnie staro czuła, ot tak jak zwykle. Tylko różne refleksje na temat przemijania czasu i wykorzystania swojego czasu, tudzież przychodzenia czasu innych budzą się niezależnie od tego "czucia się". Przypomina mi się też zdanie wyczytane w którymś z dalszych tomów serii o Ani z Zielonego Wzgórza - (cytat niedosłowny) "W pewnym wieku bohaterki romansów zaczynają wydawać mi się stanowczo za młode". :))
Dzisiejsi nowożeńcy otrzymali między innymi takie oto drobiażdżki:



Zdążyłam na czas! Uff. :))




piątek, 13 czerwca 2014

Cudo

Zaskakujące.
I z serca.
Pracochłonne.
Niezasłużone.
Od Eli w zamian za opisaną w poprzednim poście zakładkę przyjechała wczoraj taka oto serwetka. Do serwetki były jeszcze dodatki (te kolory...), ale to serwetkę jako cudo rękodzieła chcę tu pokazać. Mam wrażenie, że wykonywanie frywolitek przekracza moje zdolności pojmowania. Czytałam instrukcję wykonania, naprawdę przejrzystą (bo miałam ochotę nauczyć się, pamiętam opisy M. Musierowicz, że jej Mama to robiła tak szybko i od niechcenia), ale to niewiele pomogło. Regularnie podziwiam dzieła frywolitkowe u Janeczki, a teraz mam własną frywolitkową serwetkę. Ależ radość ;))


Teraz muszę pomyśleć jak ją wykorzystać w sposób, na jaki zasługuje :)) Jakieś pomysły? Bo okrągły stół z pięknym blatem przykrywam trzema warstwami w trosce o tenże blat...

środa, 11 czerwca 2014

Zamówiona

To była  zakładka na zamówienie. Ściśle mówiąc, zamówiony był napis, reszta według mojego uznania. Zakładka ma też konkretnie przeznaczenie - jest zakładką nie tylko biblijną ale i do Biblii.
Wyszło kolorowo, ale tak, aby było widać o co chodzi. Bo chodzi o rzeczy ważne. Takie porządkujące skomplikowaną i trudną rzeczywistość. Prowadzące wzwyż we wszelkich wymiarach życia. Chodziło mi też o to, aby była (zakładka) pogodna i optymistyczna. Teraz można ocenić, czy się udało.



poniedziałek, 9 czerwca 2014

Praca

Poniedziałek, nowy tydzień, nowe wyzwania.

Na osłodę trudów kilka obrazków z - jakżeby inaczej - dróg szerokiego świata. Bo na całym świecie działa zasada, że bez pracy nie ma kołaczy (lubię boleśnie prawdziwą wersję quasi-rosyjską "nie narabotajesz, nie nakuszajesz", biższą biblijnemu prawzorowi, bo o podstawy, a nie tylko kołacze chodzi).

Na drogach całego świata wrą prace zmierzające do ułatwienia życia w przyszłości. W teraźniejszości zazwyczaj to życie utrudniają. Swoją drogą - są miejsca, gdzie prace trwają zawsze - od sześciu lat zdarza nam się jeździć przez Niemcy od granicy w Świecku i zawsze (podkreślam zawsze!) są roboty na A12. Nie twierdzę, że zawsze w tym samym miejscu, ale ten odcinek nie jest szczególnie długi. Możliwe, że ktoś trafiał na przestrzeni lat na okresy bez remontu - nam się to jeszcze nie zdarzyło.

Zatem dziś będzie o znakach utrudniających życie w teraźniejszości. Albowiem jest to ciekawe studium podejścia do pracy i do człowieka pracy.

Zaczniemy od Ojczyzny.



Pan pracujący, jak to na polskich znakach, mocno odpersonifikowany (albo uśredniony). Robotowaty. Ale ma porządne buty! No i w ogóle taki wysoki jest. Nie wiadomo tylko czy przerzuca ten piasek z tyłu do przodu, czy też z przodu do tyłu. A może to zależy od tego, na którym pasie prowadzone są roboty?

Za naszą zachodnia granicą odpersonifikowanie jest chyba dalej posunięte.



Pan - również słusznego wzrostu - nabiera właśnie coś na łopatę - chyba dopiero zaczyna pracę, bo żadnej innej kupki nie widać. A może wrzuca wprost na wywrotkę? Mam do tego nieodparte wrażenie, że ten pan pracuje na paluszkach. I nie wiem czy dlatego, żeby nie hałasować, czy też ta łopata (o ile to jest łopata)  taka ciężka? No i pan ma pasek! (Nie pracuje w kombinezonie?)

Za naszą zachodnią granicą prezentowane jest również pozytywne podejście do cierpiących z powodu prac. Oczywiście na początku piszą, że to dla dobra kierowców, ale potem (na ile rozumiem niemiecki) zakładają ich wykazanie się dobrą wolą (znaczy nikt nie podsłuchuje albo... naprawdę nikt nie przeklina). Swoją drogą co to za wyrozumiałość jak nie ma innej drogi...


Proces odpersonifikowania sięga również na północ. Właściwie też na paluszkach, ale inaczej, I wzrost już nie ten. Ale za to jaka łopata! I jaka (uszczknięta) góra piasku czy czegoś innego. Tylko jak nabrać cokolwiek na tak ustawioną łopatę? Swoją drogą, kiedy w Kraju Wikingów obserwowałam z konieczności roboty drogowe, to tę pracę wykonywała maszyna, a nie człowiek (znaczy człowiek był w maszynie)...



Nie wszyscy stawiają jednak na odpersonifikowanie. Na Słowacji pan jest bardzo swojski. Czapeczka z daszkiem, spodenki robocze. Ten ruch prawej nogi... i butki takie kamaszowate. No i łopata ustawiona do pracy a nie pokazania, że sie pracuje... Może dlatego, że pan nie wygląda na żwawego młodzieńca?  Pracuje niespiesznie, ale wytrwale. A kupka za nim powoli  rośnie.



I jeszcze dalej na zachód. Belgijski robotnik to chłop na schwał. Prawdę mówiąc pierwsze skojarzenie miałam z marynarzem (?). Widać tę siłę i energię.Te bary...  Kaszkiecik z daszkiem, a jakże, ale strój wyraźnie roboczy. Robota wre aż miło.



No to... miłej pracy życzę :)))


sobota, 7 czerwca 2014

Weekend

Niekoniecznie leniwy. W sumie powinien być czynny.
U mnie jest dość nawet czynny - pralka zaraz zacznie wirowanie :P A ja podlałam kwiatki na balkonie. Ktoś kogoś ostrzygł, ktoś zrobił kawę, ktoś pojechał daleko, ktoś wypoczywa w gronie przyjaciół, ktoś gra.... Pełnia życia. Z lekkim luzem. Ten luz od czasu do czasu jest bardzo ważny. Tylko... można się przyzwyczaić i z lenistwa zwiększać częstotliwość luzu... Trudno czasem wyznaczyć granicę między "nie mam siły, bo nie daję rady" a "nie mam siły, bo mi się nie za bardzo chce".

Żeby ten wpis nie był za bardzo o niczym, przedstawiam zdjęcie mobilizujące ;)))


Naprzód :))

piątek, 6 czerwca 2014

Czereśniowa

Mniej więcej rok temu pojawiła się na blogu zakładka truskawkowa. Dziś przedstawiam czereśniową.


Jest dokładnie w kolorze świeżo zebranych z drzewa czereśni. 
Wbrew pozorom nie jest przesadnie monochromatyczna, choć dominują dwa minimalnie różniące się odcienie intensywnego karminu, stanowiące trzon wzoru. A pomiędzy nimi różne odcienie złota, platyny i odrobina przygaszonej zieleni. Sad w czerwcu.
To haft z gatunku uspokajających, wprowadzających harmonię - przynajmniej w tej karminowej części. I szybko się coś takiego robi. Dobrze jest czasem szybko oglądać owoce pracy. Wszelkiej. Wtedy łatwiej czekać na te owoce, które wymagają czasu, czasem wielu, wielu lat....


To chyba zjem sobie czereśni ;))

czwartek, 5 czerwca 2014

Jelenie

Te biegające. W poprzek drogi. Zauważyliście, że to zawsze są jelenie? Rogate i nieprzewidywalne. Biegają zazwyczaj z prawej na lewo przy ruchu prawostronnym, z lewej na prawo przy ruchu lewostronnynm. Czasem wyjątkowo w obie strony (a czasem są zdyscyplinowane i zawsze tylko z prawej na lewo - było o tym → tu.). Za to w różnych krajach żyją różne gatunki i odmiany jeleni. Takie przy tuszy i takie smukłe. Poruszające się z gracją i takie, którym plączą się nogi. I nawet w różnych miejscach rozmaicie skaczą, raz wyżej, raz niżej...
Z bólem serca stwierdzam, że nie mam w zbiorach jelenia ze Słowacji, musiał zostać zahibernowany na twardym dysku starego laptopa...
Ale gdzie indziej wygląda to tak:

Polska

Wiem, że rozmazany, niemniej widać grację skoku. Trochę kanciasty z tyłu ale co tam. Tylko te rogi takie... oszczędne...

Niemcy



Powiedziałabym, że ma dobre wybicie ;) Za to jakiś taki długi i bierze niższe przeszkody. Ale czasem porusza się w przeciwną stronę! I to z niewątpliwą gracją:



Dania
Tu mamy pewną rozmaitość. Bardziej popularne jelenie o skąpym porożu (choć bogatszym niż w dwóch krajach wymienionych wyżej), skaczące raczej poziomo, ale jak wiadomo w Danii nie ma gór, więc to może dlatego:


(Tak, w tym znaku wszystko było krzywe.)


Oraz zdecydowanie rzadziej występujące jelenie o obfitym porożu, które do tego skakać potrafią wyżej i piękniej (już kiedyś pokazywałam). Jeleń to brzmi dumnie.


Anglia (wahałam sie czy nie napisac Wieka Brytania, ale kto tak wie jak to w Walii czy Szkocji bywa):
Jak wisienka na torcie. Fotka zdobyta z narażeniem życia. Dla mnie zdobyta! Ach!!
Ale czyż nie mówiłam, że plączą sie nogi? Ten jeleń zdecydowanie nie skacze. Przechodzi. Ale rogi to on ma!!


 Słowackie jelenie również zasługują na uwagę, ale będą raczej po wakacjach...




środa, 4 czerwca 2014

Pruski mur po raz drugi

Pruski mur pojawił się na blogu w ubiegłym roku w ramach mojego odkrywania Krainy Wikingów. Ponieważ odkrywanie miało ciąg dalszy, nie przestałam zachwycać się malowniczością tej formy zabudowy. Tym razem udało mi się dostrzec rozmaite typy i odmiany domów budowanych w tej technice. Niestety nie jestem w stanie podać dokładnie, który dom z którego wieku pochodzi - generalnie w większości XVII-XVIII, może coś z XVI.


Ileż możliwości układania cegieł we wzory...


 Ten biały dom naprawdę jest tak nieprawdopodobnie powykrzywiany. Aż ciekawa jestem jak to wygląda w środku na pięterku....



Cegły malowane - to chyba specjalność Krainy Wikingów... Czasem malowane są też belki. A dom poniżej fascynujący - dlatego w kilku ujęciach. W środku też był fascynujący, ale to może innym razem.




Ten z białymi oknami jest zdecydowanie nowszy ;)



Z sielankowego obrazka poniżej uciekły gęsi ;))

Od podwórza też jest ciekawie



A tu jest renesansowy dom z charakterystycznymi galeriami od podwórza



A z galerii widok na domek z kominem jak z baśni Andersena:



I jeszcze inne wzory z cegieł:



A takie zestawienia można spotkać nawet  w centrum sporego miasta:



Tak sobie wspominam, jak to X (iks, nie będziemy bawić się w liczenie dziesięcioleci) lat temu nie potrafiłabym pomyśleć, że ten rodzaj zabudowy będzie mi się tak pozytywnie kojarzyć ;)