wtorek, 26 maja 2020

Moje drzewa 1/20

Historia w sumie prawdziwy początek ma kilkanaście lat temu, kiedy to po Polsce, idąc od południa, szalała zaraza na kasztanowcach - motylek noszący wdzięczne miano szrotówek kasztanowcowiaczek (ten kasztanowcowiaczek brzmi tak przyjaźnie! - a to takie bydlę) niszczył uparcie drzewa, sprawiał, że w połowie lata opadały z nich brązowe liście... no po prostu dramat. Odwiedzaliśmy wówczas Wujostwo pod Krakowem, nieżyjąca od półtora roku Ciocia była jeszcze w pełni sił i wzdychała ciężko, jak to małe stworzenie niszczy ich ukochane, rosnące na obrzeżach rozległego ogrodu i sadu, kasztanowce, wyhodowane przez dzieci ze zbieranych w parku kasztanów. Dzieci Wujostwa, jako należące do mojego pokolenia, były już wówczas w słusznym wieku, ale posiadłość liczy sobie lat wiele, obsadzanie jej drzewami sięga naszego dzieciństwa, czy bardzo wczesnej młodości (pamiętam jak pod koniec podstawówki pieliłam tam róże), zatem kasztanowce były już te kilkanaście lat temu całkiem potężne.
Czasy się zmieniły, motylek jakoś zaprzestał intensywnej inwazji, drzewa nadal rosną, a ja wciąż gdzieś pamiętałam o kasztanowcach wyhodowanych z kasztanów. Była to pamięć pasywna jednak, bierna.

Do ubiegłego roku.

W ubiegłym roku bowiem, ciesząc się jak zawsze kasztanami (ach, ach takie piękne, jak tu ich nie podnieść) i upychając je po kieszeniach, zrobiłam wreszcie to, co zamierzałam od dawna. Wetknęłam kilka kasztanów do stojącej na balkonie skrzynki z ziemią po jakichś roślinkach. Pewnie po koleusach, ale nie jestem pewna. Zerkałam, czy coś nie kiełkuje, ale nie kiełkowało. Skrzynka stanęła na zimę w kącie zasłoniętym donicami winobluszczu i tui. A ja o tych kasztanach kompletnie, totalnie, całkowicie zapomniałam.

Któregoś cieplejszego dnia w marcu czy na początku kwietnia wsadziłam do tej schowanej w kącie pustej skrzynki ukorzenioną sadzonkę zielistki, z nadzieją, że przetrzyma ewentualne mrozy - nie miałam w domu świeżej ziemi, ani też ochoty na mnożenie domowych zielistek.

Po jakimś czasie zajrzałam tam i skonstatowałam, że zielistka ma się dobrze, ale z ziemi wylazł brązowy patyk. Zastanawiałam się, czy to mogą być jakieś opóźnione o dobry rok lilie (kiedyś miałam) czy co?
I dopiero gdy pojawiły się na "patyku"  zielone piórka liści, przypomniałam sobie o kasztanach... że chyba tam jednak je włożyłam...

Ostatecznie zielistka została pospiesznie wyekspediowana w inne miejsce, bowiem okazało się, że patyki są trzy, a w dodatku mają liście w różnych kształtach (zakończone na okrągło i na ostro) i rosną całkiem żwawo.

Zatem mam zaczątek własnego parku :).

Zdjęcia są ułożone chronologicznie, choć nie dysonuję zapisem etapu "brązowego patyka".

To ten z okrągłymi liśćmi, który wyszedł z  ziemi jako pierwszy, ale wcale nie jest największy teraz :). Stan na 18 maja.


Ten przepychał się przez zielistkę, listki ma zakończone ostro i rośnie na potęgę. Potem wyrósł obok niego jeszcze jeden kolega ;). Stan na 18 maja.


Widok na te same drzewka cztery dni później, 22 maja.



 A to jest stan na dziś, 26 maja. Musiałam odsunąć skrzynkę od ściany...


Mam nawet pomysł gdzie dwa z nich posadzić jak podrosną... Ciekawe, czy je zdołamy wyhodować na wielkie drzewa...

Edit. 27.05
Wyłazi z ziemi czwarty!!!

Edit. 29.05
Jest piąty!!!




piątek, 22 maja 2020

Lecimy wić

Bo ptaki wiją gniazda, prawda?
Oprócz tych co lepią, budują i wykuwają ;)

Takie oto ptaszysko przyłapaliśmy z Malątkiem na spacerze.


W sumie to wydawało mi się, że te gniazda to już raczej uwite. Mazurki wyskubywały mi włoski z owczej skóry wyrzuconej na balkon jeszcze chyba w kwietniu. No ale może ktoś tam jest opóźniony? A może to nie o gniazdo chodzi? Wyraźnie coś trzyma w dziobie...

Na zdjęciu niewiele szczegółów widać, ale na moje oko to jest pani zięba (widziałam ją w locie).

Jakoś z doniesień moich dzieci wynika, że mamy w okolicy wysyp kurowatych. Ale ja jeszcze żadnego bażanta czy kuropatwy w ostatnim czasie nie spotkałam.

A do kompletu kolejna zakładka. Zdecydowanie bardziej kolorowa od tej zięby.


A wdzięczne tło stanowi moja... deska do prasowania. :) To bywa jak widać bardzo pożyteczny mebel - nie tylko do prasowania ;)

poniedziałek, 18 maja 2020

Napięcie i harmonia

Myślę, że ta zakładka dobrze pokazuje o co mi chodziło w poprzednim wpisie, gdy mówiłam o nowej, intensywnej kolorystyce moich prac. Tu widać zestaw kolorów raczej rzadko spotykany w moich zakładkach (do tej pory), widać niemal ruch tych wszystkich poprzeplatanych nitek.


Może to zabrzmi dziwnie - ale wstawiając zdjęcia z pewnym opóźnieniem (to jest zakładka dokładnie sprzed dwóch miesięcy) mam szansę patrzeć na moje "dzieła" z zewnątrz, stąd czasem łatwiej jest je opisać tak, jakby nie były zrobione przeze mnie.

Patrzę więc na nią i widzę - oczywiście - czerwonawą ziemię, palmy kokosowe, mahoniowce... i uśmiechy Przyjaciół.
I widzę też ludzi, którzy teraz niestrudzenie zbierają i pakują w torby ryż, ryby, konserwy, jakieś owoce i zawożą albo zanoszą do najbiedniejszych. Wędrują w upale chroniąc się pod parasolami, byle w okolicy, parafii, diecezji nikt nie był głodny... Którzy zajmują się uziemionymi w domach dziećmi i starszymi, zastanawiając się jak wytrzymać w upale, gdy nawet wentylator niewiele pomaga (a klimatyzacji nie ma)...
Którzy organizują życie on-line - czasem dla większej grupy, a czasem dla najbliższych przyjaciół...
I tych, którzy mobilizują się, by odnaleźć ostatnie kontakty chorego, którzy zmarł poprzedniego dnia, a teraz dopiero przyszedł dodatni wynik testu...

I wiele jeszcze opowiada ta zakładka...

- - -  - - - - - -

A że dziś 18 maja i wiadome 100 lat, to przypomniał mi się jeden dawny wpis :). [tu KLIK]




piątek, 15 maja 2020

Intensywna

Po naszym powrocie, w okresie pierwszego dobrowolnego a rozsądnego samo-ograniczenia, zaczęłam oczywiście wyszywać intensywniej niż w ciągu poprzedniego miesiąca. Zawsze z ciekawością patrzę niejako z zewnątrz na kolorystykę moich prac, która się zmienia (pamiętam na przykład okres pastelowy kiedyś). Te pierwsze pofilipińskie zakładki samą mnie zaskoczyły intensywnością i soczystością kolorów, sięganiem nawet po barwy rzadko dotąd używane.
Przykład poniżej :)


Podobają mi się te wszystkie mocne kolory. Tętnią życiem, dają siłę. Swoista nieświadoma autoterapia? Antidotum na tęsknotę i zamknięcie? Ciekawe...

A jak antidotum, to jeszcze obrazek z tegotygodniowych spacerów. Pachnie wolnością.


poniedziałek, 11 maja 2020

Z bzem

Przez chwilę miałam ochotę zatytułować ten wpis po prostu "bez" ale szybko uświadomiłam sobie niezręczna wieloznaczność :).

We wspomnieniach Moniki Żeromskiej (córka pisarza, malarka) znajduje się uwaga o tym jak trudno jest malować bez. Ja co prawda nie malowałam, tylko fotografowałam, ale też było trudno uchwycić ten niezwykły wdzięk bukietu i układ kiści.

Wybrałam w końcu dwa zdjęcia. Bez z ogrodu mojej Teściowej. Już nie pachnie, ale jak przywieźliśmy go, wręcz oszałamiał zapachem.



Nie mogę się napatrzeć tym harmonijnie rozłożonym gałązkom...

Zakładka "na dziś" doskonale współgra z powyższym bukietem. To pierwsza z całej, sporej już, serii zakładek czasu kwarantanny i ograniczeń.


A na koniec coś innego a miłego. Szykujemy się powoli do ślubu siostrzenicy (już za niecałe dwa tygodnie!), z nadzieją, że będziemy mogli być na nim obecni (a wesele będzie - jeśli będzie - pewnie kiedy indziej...). Niezależnie od wesela, sporą frajdę sprawiło nam pakowanie prezentu. Jak dobrze być chomikiem i mieć w zapasie różne kartony...


sobota, 9 maja 2020

Made in the Philippines

:)
To jest chyba jedyna moja zakładka, która w całości powstała na Filipinach. Poprzednią (z konwaliowego wpisu) tam kończyłam, ale zaczęłam w Polsce. A ta była od początku do końca zrobiona tam i... tam została, przeznaczona dla mojej serdecznej przyjaciółki. (Ta poprzednia też tam została).

Zatem jest to na pewno zakładka "Made in the Philippines", choć trudno nazwać ją wyrobem lokalnym :D.


Bogactwo kolorów. Układ nitek sprawia, że zakładka wydaje się chwilami trójwymiarowa, przestrzenna. Wyszywałam ją w "kradzionych" chwilach wypoczynku, rozmów. Mam nadzieję, że jest w niej dużo miłości. :)

A jak już mowa o Filipinach to sobie dalej potęsknię z taką "pocztówką"... Kolory prawdziwe.



czwartek, 7 maja 2020

I wiewióry

Taka mnie spotkała dziś przyjemność i niespodzianka.

Oprócz przyjemności zasadniczej, jaka był spacer w Dobrym Towarzystwie.




Nawet jedną  (niechcący) nagrałam, więc i filmik powstał .


Były też cudowne kaczeńce (to brązowe po prawej to strumyczek).


Były dwie sarny, których już nie dało się sfotografować (no nie poczekały, nie poczekały). I mnóstwo ptaków, w większości zbyt niecierpliwych dla mojego zooma.

Ale był też jeden cierpliwy - jak to często bywa bliższą znajomość zawarliśmy dopiero w domu, po obejrzeniu zdjęcia na komputerze. :)
Trznadel jak mniemam.


wtorek, 5 maja 2020

Zawieszkowe zaległości

Mam wrażenie, że zawieszek nie było tu bardzo dawno :).
Miałam "fazę" (i potrzeby) na zawieszki, teraz robię głównie zakładki. Ale zaległości w prezentowaniu zawieszek-dyndadełek są, więc znowu kilka naraz pokażę. To ciągle urobek z ubiegłego roku jeszcze, listopad i chyba początek grudnia ;). I numery poniżej 300, a jestem już sporo powyżej...

Najpierw ciekawy kolor obrzeżenia, który dodaje energii. I moja ukochana serwetka z zasłonki w tle ;).


Brąz w charakterze brzegu też nieczęsto mi się zdarza. Al od czasu do czasu ciągną mnie te brązy...


Granat dodaje charakteru (co powtarzam jak mantrę chyba), nawet gdy dyndadełko malutkie.


 A tu inne malutkie. w sam raz do pendrive'a na przykład... Inne kolory i wygląda tak bardzo inaczej :).


A teraz dwa bardzo podobne w kolorystyce - pewnie robione równolegle, z tych samych nitek. Ale jednak każde inne.



Na koniec dzisiejszego wpisu zupełnie inne kolory. Brąz i granat z dominacją tego pierwszego (tam jest sporo odcieni, aż po oranż) daje wyjątkowo ciekawy efekt.


Za oknem nieco deszczu, nieco słońca, tęczy brak. Po karmieniu ptaków mam mnóstwo kiełkujących słoneczników. Ciekawe czy zakwitną...

sobota, 2 maja 2020

Konwaliowo

Różne miewamy skojarzenia z majem, niemniej jeśli chodzi o kwiaty, to maj kojarzy mi się głównie z konwaliami.
Wiem, że i bzy kwitną, i kasztanowce, i mnóstwo innych roślin. A jednak maj to dla mnie przede wszystkim konwalie. Z radością więc odkrywałam wczoraj, że zaczynają już kwitnąć w ogródku mojej Teściowej i z radością uzbierałam niewielki bukiecik. Stoją teraz w szklanym prostopadłościennym wazonie, który niczym nie przysłania ich gracji i przepięknie pachną w całym salonie. A że ja pracuję w salonie, jest mi z nimi bardzo miło.


Zrealizowałam też dziś pomysł, który przyszedł mi jakiś czas temu do głowy, i wykorzystałam w charakterze serwety starą (kupiona prawie 35 lat temu!) chustę z cieniutkiej wełny. Od lat jej nie używałam, a teraz chyba dostanie nowe życie. Na okrągłym stoliku przy sofie i fotelu prezentuje się intrygująco. Myślę, że jeszcze ją przyrzucę  kwadratową "koronkową" (cudzysłów, bo to nie jest prawdziwa koronka) serwetką, która trochę stonuje tę czerń i będzie już w ogóle idealnie. Tyle w kwestii wprowadzania wiosny do wystroju mieszkania (nigdy w sumie nie robiłam wielkich zmian sezonowych w domu...) inaczej niż przez kwiaty.

A jaki już wiosna i konwalie, to akurat przypada kolejność na zakładkę, która ma w sobie trochę uroczej wiosennej zieleni, niemal dokładnie takiej jak burza liści na klonach i kasztanowcach rosnących naprzeciwko mojego balkonu. :)



Pozdrowienia majowe!