niedziela, 30 sierpnia 2015

Ta ostatnia niedziela...

Tak dla Julii i innych osób lubiących te fijołkowe różowości.
Dzieło wspólne mojej przyjaciółki i moje. (tzn. ja foto, G. cytat).
Tak stosownie na ostatnią niedzielę wakacji. Refleksyjnie. Marzycielsko. Z nutką tęsknoty.



A teraz idę nad morze :P.


piątek, 28 sierpnia 2015

Wrzos, bo... sierpień :))

Wrzosy, wrzosy... kojarzą się oczywiście z wrześniem. Albo wrzesień z wrzosami. Ale oczywiście zaczynają kwitnąć już wcześniej,niekoniecznie muszą być od razu znakiem zdecydowanej jesieni. Te na zdjęciach są wybitnie sierpniowe. Takie (dla mnie) prawdziwe wrzosy we właściwym kolorze  -wrzosowy i śliwkowy należą ostatnio do moich ulubionych ;).
Trochę tych fascynujących wrzosów już pokazywałam we wpisie o mgle. Ale jeszcze trochę pokaże ;))

Te zdjęcia zrobiła średnia Kamzikówna. Wrzosy na poziomie ok. 1600 m. npm są całkiem dorodne :))




A w tle: Tri Kopy, Hrupa Kopa, Banówka, Pachola Spalena i Salatyn


 Poniższe zdjęcia już są moje. Nieco wyżej, ale wrzosy też dorodne... A czasem są takie tycie-tycie, z 5 cm mają i też kwitną do szaleństwa...




A gdy mowa o kolorach...
Zdjęcie poniżej ma pewne mankamenty (jeszcze uczyłam się aparatu ze swojej komórki, bo niestety część zdjęć w tym roku musiałam robić komórką), ale te kolory... Hala Gąsienicowa pod panowaniem wierzbówki... Voilá!



czwartek, 27 sierpnia 2015

Wpływ oświetlenia

Bardzo szybciutko powstała zawieszka tradycyjna, o każdej stronie innej. Tak jak pisałam w komentarzu pod wpisem z motylami, podczas haftowania zorientowałam się, że jest tu motyw nawiazujący do motyli. Choć kolorystyka może nieco inna.

Cięzko było mi sfotografować tę zawieszką i w końcu się poddałam. Zdjęcie jest podwójne - w odmiennym oświetleniu wygląda inaczej. I w sumie będzie to jej atutem, jak sądzę :)


Jedna zawieszka w dwóch odsłonach świetlnych.

środa, 26 sierpnia 2015

Mgła

Mgła w górach to sytuacja wybitnie niepożądana. Myli, tumani, zasłania, tłumi. Tak łatwo zgubić się we mgle... i nie wrócić...
Zasadniczo nie pcham(y) się w trudne i nowe miejsca we mgle. Staram(y) się zachowywać rozsądek. Tak, żeby sie nie zgubić i żeby nie narobić sobie i innym kłopotu. Dlatego też w tym roku podczas jedynej wędrówki we mle zapadła decyzja "Wracamy". No bo jeśli już nie widzę szlaku i nie jestem w stanie rozróżnić którędy prowadzi po zboczu usłanym tzw. "maliniakami"... nawet jeśli wiem, że ścieżka to zbocze "tylko" trawersuje...

Ale mgła może też sprawić, że bardziej skupimy się na tym, co blisko, w zasięgu ręki. Że skoro nie ma rozległych widoków, popatrzymy pod nogi... A warto, warto :))










Staw Łomnicki nieco się odsłonił.
Mgła sięgała powyżej najwyższych szczytów - na ekranie ze szczytu Łomnicy widać było nieskażone mleko... Kolejka na Łomnicę (ta jeżdżaca po jednej linie bez podpory w środku) wyglądała za to jak duch kolejki. Zjeżdża:
 





:)
Ale generalnie lepiej, gdy mgły nie ma...

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Kraina tysiąca motyli

Rok temu opisywałam lipcową wędrowkę "w Koperszady" czyli dokładnie w Dolinę Zadnich Koperszadów oddzielającą Tatry Bielskie od Wysokich. Z uwagi na to położenie jest ona niezmiernie ciekawa i łączy roślinność wapieniolubną z widokami na wapienne i granitowe szczyty. (Pod linkiem ciut więcej o dolnie). Lubimy tam zaglądać. Jest to też dokonały szlak na rozruch przez większymi wyprawami, a przy dobrej pogodzie oferuje oszałamiające widoki, choć jej najwyższy punkt (przełęcz o wdzięcznej nazwie Szalony Przechód) tylko podchodzi pod 2000 m. Niemniej jednak 1934 m. npm, to jedynie o 53 m. niżej niż Kasprowy! :).


Taka panoramka autorstwa Kamzika Chrzestnego. Człowiek po prawej nie jest "nasz"
W tym roku plany na pierwszą wycieczkę były inne, ale MN na szczęście sprawdził termin corocznego jarmarku na Orawie i dzięki temu Kamziki zgodziły się na wyjazd świtem (no, praaawie, śniadanie 6.30) na wschód, do Jaworzyny.

Ta nasza ulubiona dolina zawsze nas czymś zaskakuje, Czasem niestety deszczem, ale czasem przyjemnie - zapachami albo dziką zwierzyną (miś, miś). W tym roku zachwycały nas nieprawdopodobne ilości motyli. Niektórych nie dało się sfotografować. Na przykład taki jeden biały leciał przede mną i chwilami wyglądał w słońcu jak seledynowy płatek róży. Inne były bardziej tradycyjne. I tak, takie same motyle są w naszych ogrodach na nizinach, ale.... na pewno nie w takich ilościach.




 


 

Człowiek jako "podstawka" pod motyla...



A tu się trafił na szlaku ktoś inny :)



Ten górski "ogród" zachwyca przy tym kolorami i urozmaiceniem roślin. Swoją drogą, nieodmiennie zadziwia mnie prefekcyjny dobór kolorów w naturze... Odcienie, umieszczenie...


Misie pojawiły się tym razem wyłącznie na obrazku. Ale z motylem :)


Nie zawiodły natomiast kozice. Najpierw wypatrzyłam jedną dość daleko (na Szalonym Wierchu są zawsze, bo tak napisali w przedwodniku i one się do tego stosują - chyba już o tym wspominałam), a potem przebiegło nad nami stadko. Nasze osobiste Kamziki były bliżej i nakręciły filmik, fotki są za to  tylko z oddali.


Choć ludzi na tym szlaku jest coraz więcej, ciagle jeszcze (w większości) są to turyści, którzy z uśmiechem się pozdrawiają, a czasem nawet zamienią kilka przyjaznych słów. Uwielbiam takie pogawędki z przygodnie spotkanymi, choć... kiedyś więcej sympatycznych ludzi wędrowało po górach.... Nie narzekam, stwierdzam obiektywny fakt. Ze smutkiem.

niedziela, 23 sierpnia 2015

Bliskie spotkania

Pierwszy raz w życiu byłam tam po skończeniu podstawówki. Przy okazji wyjazdu na rodzinną włóczęgę z namiotem po Węgrzech Rodzice postanowili pokazać nam (bratu i mnie) kawałek słowackich Tatr, które schodzili na studiach dzięki tzw. konwencji. Wyprawa do Doliny Pięciu Stawów Spiskich i dalej przez Czerwoną Ławkę do Dol. Staroleśnej była szalenie emocjonująca i dla mnie nieco przerażająca - okazalo się, że mam skłonności do panikowania i lęk wysokości. Okazało się jednak wówczas również, że cierpliwością mojego Taty da się i to panikowanie, i ten lęk opanować, rozbroić. Przeszłam. Dumna jak paw. A kiedy zbiegaliśmy (no, prawie, żeby zdążyć przed zmrokiem) od zamkniętej Zbójnickiej Chaty, po ścieżce biegła przed nami kozica. Wtedy, choć ludzi w słowackich Tatrach było kilkanaście razy mniej niż obecnie, była to wciąż rzadkość.

W tym roku przeszliśmy rodzinnie prawie identyczną trasę. Pogoda była zdecydowanie lepsza niż te ... lat temu. Ludzi więcej, ale ci bardziej irytujący na szczęście nie wychodzili ponad stawy (w tym roku okazało się, że mam odruch uciszania krzyczących w górach, nawet jeśli robią to w obcych językach - odruch działa szybciej niż pomyślę. Na rzucanie kamieniami reaguję podobnie...). Ściana pod przełączką - choć to najdłuższy ciąg sztucznych umocnień w Tatrach - okazała się całkiem "spoko". Przepięknie urzeźbiona, sucha skała nie sprawiła nam większych problemów. No, w jednym miejscu nogi wydawały się trochę za krótkie. Emocjonująco, pięknie, ambitnie - super po prostu. Nasze Kamziki (dwa domowe, jeden chrzestny, w tym roku najstarsza z Kamzików łazi po Górach Wyższych) zachwycone. Takie drapanie się po skałkach wydaje się czasem znacznie ciekawsze od cierpliwego podchodzenia bardziej tradycyjnym szlakiem - choć tempo na Endomondo nie wychodzi zawrotne (zwłaszcza, gdy się zapomnie przestawić z "wędrówek pieszych" na "wspinaczkę" :) ).




No i kiedy syci wrażeń oraz najedzeni szarlotką z bitą śmietaną (zdaje się, że to będzie nasza tradycja w Zbójnickiej Chacie, bo już drugi raz z Kamzikami tak sobie dogadzaliśmy) ruszyliśmy w dół z ambitnym zamiarem zdążenia na ostatnią kolejkę z Hrebienoka (trójka z przodu bez problemu, dwójka z tyłu z pewną obawą czy da radę - a potem, kiedy Kamizki już na dobre wypruły do przodu, uświadomiłam sobie, że to ja mam bilety), okazało się, że SĄ KOZICE. Nie w oddali, nie na przeciwległym zboczu, nie na zielonej trawce "o tam pod tamtą skałą", tylko tu i teraz. Na wyciągnięcie ręki. Na ścieżce, nad ścieżką, obok ścieżki. Żywe, dzikie, nieprzywiązane :)).
Cudne zwieńczenie cudnego dnia (choć do dołu jeszcze godzina z  hakiem była). I mam, mam osobiste zdjęcie z kozicą, jak kiedyś w dzieciństwie z łanią leżacą przy schronisku ma Ornaku... Ale pokażę inne... Popatrzcie tylko...




 

 

To spojrzenie... I ten ogonek...

Spotkaliśmy w tym roku kozice jeszcze na Szalonym Wierchu w Tatrach Bielskich - Józef Nyka napisał w swoim przewodniku, że tam są kozice i one to traktują bardzo poważnie, zawsze są :). I były równiezż nad Zmarzłym Stawem przy drodze na Zawrat (też z maluchem). Te jednak przebiły nawet kozice-poliglotki z okolicy Łomnickiego Stawu...

PS. Na zdjęciu drugim z kolei pierwszy szczyt z  prawej to Łomnica, a pamperek z zielonym na głowie to Agaja (na głowie, choć kto tam wie co w głowie, pewnie też zielono) :)
Zdjęcia takie jak pierwsze robi się po to, żeby wzbudzać podziw/zazdrość/okrzyki przerażenia :))

sobota, 22 sierpnia 2015

A w górach...

A w górach nie ma już nas.
Było pięknie.
Wyczynowo.

Już tęsknię.

Dzieliłam się fotkami z rozmaitymi bliskomi osobami. A moja filipińska przyjaciółka natychmiast przerobiła niektóre zdjęcia :)

Te podobają mi się szczególnie:



Inne pewnie jeszcze pokażę :))

piątek, 21 sierpnia 2015

Środek lata

A może już trochę po tym środku.
Ale nowa zakładka jest letnia, ognista, radosna i pełna życia.
I poleci na północ.

To ciekawa historia.
W dawnych czasach blogi i portale społecznościowe zastępowaliśmy pisaniem listów. Prowadziłam obfita korespondencję, nawet w kilku językach. Część tych korespondencyjnych znajomości nie przetrwała próby czasu (szczególnie ta prowadzona w języku rosyjskim - a szkoda). Niektóre jednak trwają do dziś choć w formie okrojonej nieco (Tak, są takie osoby spoza rodziny, z którymi utrzymuję - dość już sporadyczny - kontakt od jakichś trzydziestu lat ). W czasach licealnych jednak, studenckich i postudenckich pisałam bardzo dużo długich listów. Listy te zaowocowały nawet podróżami, m. in. - szaloną wyprawą do Finlandii w początku listopada (najgorszy czas na jazdę/rejs promem tamże). Ten termin wyszedł tak z powodu ceregieli z paszportami, jakie serwowała nam ówczesna władza. Bo w pierwotnym założeniu miałam jechać w wakacje... Skądinąd do dziś nie rozumiem jakim cudem pan z SB o stalowo beznamiętnym spojrzeniu i kamiennej twarzy jednak dał mi ten paszport bez opieczętowanego kwitka z uczelni zezwalającego na opuszczenie zajęć. Ja wtedy powiedziałam po prostu, że tak, dyrektor instytutu bez żadnego problemu zgadza się na mój dwutygodniowy wyjazd... Ot, spontaniczna odpowiedź na zaskakujące pytanie i... przeszło. No ale nie o tym miało być. W Finlandii miałam wówczas troje tzw. pen-pals, jechałam na zaproszenie chłopaka, który wcześniej był u mnie (to osobna długa i zabawna historia), ale spotkałam się też z dwoma dziewczynami. Kontakt z jedną z nich urwał mi się ze dwadzieścia lat temu. I oto raptem przez paru miesiącami odezwała sie do mnie na fb! Miło wiedzieć, że komuś zależy na kontakcie, że szuka dawnych znajomych (i nie po to by sobie poprawić statystyki). Nowa zakładka poleci więc do Finlandii. Bardzo się z tego cieszę, może i mnie jeszcze uda się tam pojechac po raz drugi?

Na razie wysyłam tam tę zakładkę:


W zbliżeniu wygląda tak:


A w folderze nosi dumny numer 180. Czyli zakładek zrobiłam blisko a moze i ponad 200 (początkowe nie były fotografowane a potem bywały fotografowane po kilka). Ładnie wygląda, choć inni robią zdecydowanie więcej :).

piątek, 14 sierpnia 2015

Sierpniowa 1

Krótko, aby donieść, że żyję. Chwilami brakuje mi spokojnego blogowania, ale... wszystko ma swój czas. Jeszcze trochę :)

Zawieszka powstała na początku miesiąca, ale dopiero dziś mam chwilę na wstawienie wpisu. Cóż - wakacje pełną gębą i napiszę z czasem o nich nieco więcej :).


Obie strony tutaj w zasadzie identyczne. Powoli zaczynam tęsknić za zawieszkami tego pierwszego typu, w których każda strona jest inna. Na dokładkę mam trochę krótkich nitek - za długich, by je wyrzucić, a za krótkich do zawieszek czy zakładek tego typu... Więc może wrócimy do dawniejszch pomysłów.
Ciekawa jestem dokąd ta zawieszka zawędruje. Ma wyjątkowo długi sznurek, chyba opanowałam wreszcie zadowalającą technikę montowania sznurka do takich zawieszek. I jak widać koraliki nadal na topie. Podobają mi się takie niejednolite opalizujące między zielenią indygo i miedzią :)
Pozdrawiam serdecznie tych, którzy jeszcze tu zaglądają.....

piątek, 7 sierpnia 2015

Królowa

Bez korony. Chyba, że za koronę uznać plączące się korzenie powietrzne i kłujące kępki igieł. Tytułowa królowa jest bowiem kaktusem. Pochodzi z Ameryki Łacińskiej.
Moja osobista królowa liczy już ponad dwadzieścia lat i została wyhodowana z trzycentymetrowej odnóżki przywiezionej od mojej Mamy. Z tego kawalątka wyrosło kolące wężowisko, które już nawet kiedyś przycinałam. Na odnóżki i nie tylko :).


Kaktusisko to rzeczywiście kwitnie - jak wskazuje nazwa (królowa - jednej - nocy) przez jedną noc. To znaczy jeden kwiat kwitnie przez jedną noc. Jak kwiatów jest więcej, to niekoniecznie kwitną wszystkie tej samej nocy. ale czasem tam - i wówczas jest to piękno do potęgi. Całe mieszkanie wypełnia delikatny migdałowy zapach, czasem z nutą mniej przyjemną.

Podobno kwitnięcie tego kaktusa to rzadkość - przynajmniej z takimi opiniami co rusz sie spotykam. U mojej mamy kwitnie od wieeeelu lat (25? 30? 35? 40?) co roku. U mnie od kilkunastu również, choć w ciągu tych lat po przeprowadzce i po przycięciu były przestoje w kwitnięciu.

Teraz czekamy kiedy rozwinie się nowy pąk :)


I może znowu będzie (prawie) tak:








a taki film znalazłam w sieci:


Kiedy kwiat kończy się otwierać, ruch płatków widać gołym okiem :))