piątek, 30 stycznia 2015

Delikatnie

Delikatnie i ostrożnie, w natłoku zadań i spraw, sięgam do wspomnień i fotografii.
Nie za wiele naraz, bo jednak trochę boli...
Powoli.
Z umiarem.
Starczy na długo.

Na szczęście.

Dziękuję.

1932-2015

czwartek, 22 stycznia 2015

O mamach

Znalezione przez FB.
Moim zdaniem świetne. I głos, i treść.



TUTAJ jest ciut więcej napisane na ten temat :)

środa, 21 stycznia 2015

Drobiazg

W pewnym sensie za ciosem, po ostatniej zakładce powstała kolejna zawieszka.
Lubię ostatnio bardzo różne odcienie śliwki, fuksji, fioletu, lila itp. Powstrzymałam sie tym razem przed dodaniem żółtego, czerwonego i zielonego, choć bardzo mnie kusiło. I wyszło sympatycznie. Przyczepiłam sobie do torebki na razie - zanim powędruje gdzieś dalej....


Kolorki na zdjęciu mogłyby wyjść lepiej oczywiście. W obliczu konieczności zakupu lodówki nowego aparatu na razie nie będzie :))

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Nitki w czasie

Nareszcie powstała nowa zakładka. Ponieważ poczatki znowu związane były z podróżą postanowiłam sprawdzić ile czasu zabiera wykonanie jednej zakładki. Nieraz tłumaczę, że tych prac nie da się wycenić i sprzedawać, bo powstają dość długo i jakiekolwiek wyliczenia wykazywałyby nieopłacalność interesu (no dobra, w zasadzie wycenić można wszystko, ale ta kwestia opłacalności...).
Po mniej więcej 4-4,5 godz. pracy miałam tyle:



Zainteresowani mogą podejrzeć jak robi się zakładki dwustronne (jedną z możłiwych wersji). Prawie wszystkie "linie" widoczne na zdjęciu są już przeplecione w całości, czyli każda dwa razy. Ta bordowa, nawleczona na igłę, jest właściwie w nieodpowiednim miejscu, bo konsekwentnie kolejne kolory dodawałam jeden nad drugim, a ta "wyskoczyła" mi pod pierwszą linią (pomyliłam się, a nie chciało mi się pruć). Fotki, jak widać, z pociągu.

Po zakończeniu zaś zakładka wygląda tak;


Jak niemal zawsze, zachwiana symetria, co nawet mi się podoba. Tym razem postanowiłam zdecydowanie wyodrębnić brzeg. Niestety w domu nie liczyłam czasu zbyt skrupulatnie, ale w sumie wykonanie takiego drobniutkiego dzieła zajęło mi około 9 czy 10 godzin. Wyobrażacie sobie, ile czasu trwało haftowanie ornatów w średniowieczu? No i chyba każdy rozumie, że jestem fanką wykonywania kilku rzeczy naraz, a nie siedzenia tylko nad haftem....

niedziela, 18 stycznia 2015

Cieplutki

Tak dla porządku raporcik robótkowy.
W grudniu pozazdrościłam Śr. Kamzikównie drucianych robótek (bo dziergała sporo, nie tylko to, co pokazałam na blogu) i postanowiłam uszczęśliwić MN świątecznym szalikiem. Stosowne zakupy poczyniłam podczas któregoś z wyjazdów do Rodziców i u nich rozpoczęłam pracę, korygując zresztą pierwszą koncepcję, co oczwiście wiązało się z pruciem. Dzierganie kontynuowałam w pociągu, wzbudzając niewielką sensację wśród współpasażerów. Siedzący obok mnie pan w końcu jakoś dał wyraz pozytywnemu zainteresowaniu. Jego żona zareagowała z pewną dumą i nutką ambicjonalną: "Ja też tak umiem!" A on na to: 'To dlaczego nie robisz?".  :)

Nutka ambicjonalna nie była szczególnie potrzebna, bo szalik robiony jest niemal najprościej jak można, z wykorzystaniem podstawowych oczek. Ja nie mam cierpliwości do rozczytywania skomplikowanych wzorów (co innego gdyby ktoś mi na żywo pokazał), więc z reguły stawiam na prostotę... Super symetryczne wzory też robią się nudne, więc symetrii brak, jeśli chodzi o układ i liczbę rządków polegałam tylko na moim osobistym wyczuciu proporcji. Szal jest długi - teraz, używany od trzech tygodni, ma ponad 170 cm długości (tak na oko, trzymany w wyciągniętych dłoniach jest "wyższy", ode mnie, a ja do 170 cm nie dorosłam), Szerokość 22 cm.
Udało się zrobić w tajemnicy, MN nie zorientował się co robię :))

A mnie najbardziej cieszyła powtarzająca się reakcja osoó, które ów szalik oglądały w naturze: "taki męski".
Efekt przeplatania chyba nie do końca wyszedł na zdjęciu...


czwartek, 15 stycznia 2015

Światy równoległe

Termin taki bardziej z science fiction.
Niemniej usiłując jakoś nazwać doświadczenia ostatnich miesięcy doszłam do wniosku, że to jest dobre określenie.
Kiedy szpital staje się codziennością (już nieważne. czy oglądany oczyma pacjenta czy rodziny pacjenta), czy to na dłużej, czy na krócej, dzieje się coś podobnego jak w powieściach s-f  - przenosimy się do świata równoległego.
Niby te same istoty, te same widoki, język... a jednak inny świat. Życie toczące się obok tego naszego wiecznie zabieganego,

Niosę bezmiar miłości ogarniający mnie ze szpitalnego łóżka.
To najgłębsze doświadczenie ostatnich miesięcy.



piątek, 9 stycznia 2015

Chwalę

Postanowiłam pochwalić tym razem publicznie Średnią Kamzikównę, która cierpliwie zgłębia tajniki dziewiarstwa, skrzętnie wykorzystując również wykłady i budząc podziw (i zazdrość?) wykładowców i kolegów. Okazuje się, że wytrwałość w dążeniu do celu przydaje się w każdej dziedzinie.

Dzieł mniejszych i większych powstalo sporo (w tym cała łąka broszek-kwiatków). Dziś prezentuję tylko dwa.
Najpierw piąta z wykonanych czapeczek i beretów - mam w niektórych swój udział, bo podszywanie polarem to mój wkład. Właścicielką pokazanej niżej jest sama twórczyni. Tutaj polar wyjątkowo jest wywinięty na zewnątrz, bo wełna uczula.


A drugie dzieło to piękny prezent dla siostry-oboistki. Obój - jak pewnie wiemy - to instrument, który przechowuje się i transportuje rozłożony, w specjalnym pudle. Ale pudło to jest dość nieporęczne i dlatego mile widziane są specjalne torby na obój, takie odpowiednich rozmiarów, do których wygodnie mieści się wspomniane pudło. Najst. Kamzikówna od dawna wszystkie oglądane/kupowane wieksze torebki rozpatruje pod kątem "czy ładna i czy się zmieści obój, czy też nie". Śr. K. postanowiła więc zaspokoić jej pragnienia i uszyła oraz udziergała samodzielnie i w tajemnicy (co nie jest łatwe, gdy z ukochaną siostrą dzieli się nie za wielki pokój) torbę na obój. W odpowiednim rozmiarze. Wewnątrz z czarnego filcu, na zewnątrz z włóczki.  Piękną i kolorową, z kieszonkami i zapięciem pozwalającym na schowanie w razie potrzeby teczki formatu A4. Wszystko własnoręcznie. I zdążyła przed wieczerzą wigilijną!
Podziwiam i zapraszam do podziwiania.
:)







PS.
Przeczytałam u Gosi, że ZAGINĄŁ CZŁOWIEK

sobota, 3 stycznia 2015

Uciekaj myszko....

Tęczowe zmagania zaczęły się w początkach grudnia od tej właśnie zakładki. Zaczęłam, po czym stwierdziłam, że jednak nie jest to to, o co mi chodzi i przeszłam do szukania innych kolorów tęczy. Zakładka poleżała trochę i z czasem wykluła się nowa jej wizja. To, co porzuciłam z frustracją, kończyłam z przyjemnością (jakaż to życiowa nauka!). I tak oto pojawiła się zakładka "myszata".


Gryzonie bacznie obserwują, czy im się jakaś krzywda nie stanie :). Co prawda Najmł. Kamzik długo dopytywał się, dlaczego robię zakładkę z czaszkami, ale po obrysowaniu czarną nitką wszystko na pewno jest jasne. Ciekawie kiedy spotkam jakiegoś miłośnika myszek. Bo na razie to wiem, komu tej zakładki pokazywać nie należy ;)) W realu. W internecie oglądanie na własną odpowiedzialność. :P

A tak w ogóle, to żal, ze już nie zobaczymy kolejnych zakładek Judyty...


I jeszcze update, bo przypomniała mi się pewna historia z myszami. Dawno, dawno temu podczas któregoś pobytu z rodzicami w Tatrach, spaliśmy w zbiorówce w schronisku na Kalatówkach (wtedy to jeszcze chyba nie był 'hotel górski") - na strychu te sale zbiorowe były. No w schronisku były myszy - podejrzewam, że w każdym. Któregoś ranka moja Mama opowiadała, że nie mogła spać. Musiało być nad ranem, bo siadła na łóżku i zobaczyła, jak po kołnierzyku od piżamy Taty biega (dookoła) myszka... Nie, nie narobiła krzyku... Ale jej opowiadanie musiało zrobić na mnie wielkie wrażenie, skoro je doskonale pamiętam, a miałam wówczas najwyżej 5 lat :)


A w ogóle to to jest mój trzysetny wpis na blogu!

piątek, 2 stycznia 2015

Judyta

Życie jest piękne.
Ona też.

Jest.

Po drugiej stronie.
Wie już wszystko.

Mam nadzieję, że jej zapiski, tak ważne dla wielu osób, nie przepadną,

Moje zdjęcie
zdjęcie z bloga s. Judyty

Ostatni wpis zatytułowała "Solo Dios basta"


Dziękuję Judyto!

czwartek, 1 stycznia 2015

Nowy

Wszelkiego dobra na Nowy Rok wszystkim :)


Niech będzie to rok pełen pogody ducha i dobrych spotkań z ludźmi, wolny od niszczących emocji i uczuć, otwarty na dostrzeganie tego. co buduje.
Pełen niezniszczalnej nadziei.
Wiary przenoszącej góry.
Miłości, która trwa bez końca.

PS. I żebyście nie zaczynali kolejnego od zatkanej na amen wanny. Wybieranie wody miską i czyszczenie wanny po przemiłym balu sylwestrowym ma niewątpliwie swoisty urok, ale... chyba już wolę zmieniać koło na autostradzie na mrozie i po ciemku, jak to robiliśmy w poniedziałek  :P