W grupie młodzieży, uczestniczącej w spotkaniu z kardynałami był Z., wówczas bodajże 18- czy 19-letni chłopak. Z. po maturze wstąpił do seminarium i dziś już od wielu lat jest księdzem, wciąż żywo związanym z Ruchem Światło-Zycie, zwanym potocznie ruchem oazowym. O słowach kardynała Sina pewnie by nie pamiętał, a ja bym o nich nie pisała, gdyby dwa lata temu nie otrzymał zaproszenia na Filipiny. (Jak doszło do tego zaproszenia to już odrębna historia). Z. poleciał do Manili zaproszony, by realizować dokładnie to, o czym przed ponad 30 laty mówił kardynał Sin - przedstawić na Filipinach metody formacyjne Ruchu Światło-Życie. W pierwszych chwilach pobytu nie bardzo udawało się nawiązanie kontaktu. Z. poszedł więc na grób kardynała Sina i ufny w zmarłych obcowanie powiedział mu: "Chciałeś mnie tu mieć, to teraz zrób coś". Następnego dnia poznał księdza G.
Ks. G. miał wówczas lat 67 i był proboszczem ogromnej parafii na jednej z filipińskich wysp. Zachwycił się przedstawianą wizją i zapragnął poznać ją głębiej. Rok później, przy okazji kolejnej podróży na krańce świata, Z. odwiedził ks. G. w kolejnej już parafii (na Filipinach proboszcz zmienia parafię co 10 lat) liczącej 80 tys. osób. (Ks. G. pracował wówczas tam sam, dziś ma jednego wikarego). Chyba podczas tej wizyty zapadła decyzja o - o ile to będzie możliwe - przyjeździe kilku osób z Filipoin do Polski, aby poznać metody formacji i pracy Ruchu z autopsji, nie tylko z opowiadań czy lektury.
Fundusze udało się zebrać. Przyjechali w piątkę. Po ludzku może i szaleństwo, szczególnie ze strony 69-letniego kapłana. Ale czyż królestwo niebieskie wedle Biblii nie należy do tych, których stać na takie szaleństwo?
Wiedziałam, że mają przyjechać. Wiedziałam nawet, że spędzimy dwa tygodnie w tej samej miejscowości. W głebi serca żałowałam, że pewnie nie uda sie zamienić słowa poza przygodnym "Hi". A rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Widywaliśmy się - oprócz dwóch czy trzech dni - codziennie albo i kilka razy dziennie, rozmawialiśmy, nawiązaliśmy serdeczne relacje. Z jednej strony mamy za sobą zupełnie inne historie życia, z drugiej odkrywaliśmy zaskakujące podobieństwo sposobu myślenia i patrzenia na rzeczywistość. Nasze dwie odelgłe rzeczywistości mają sobie wiele do zaofiarowania.
Pożegnaliśmy się w niedzielę - to z naszego domu wyjeżdżali do Berlina, by tam wsiąść do samolotu. Wiem, że dotarli szczęśliwie.
Jeszcze słyszę moje imię wypowiadane ze specyficznym akcentem, jeszcze mam w uszach melodię ich języka, jeszcze pamiętam wspólny śpiew. Ufam, że to nie było nasze ostatnie spotkanie.
A Filipiny... cóż, jedynie 19 godzin lotu...
Wielki Szacunek za wszystko co robicie! Jesteście wspaniałymi ludźmi i niesamowitą rodziną... W natłoku codzienności, trosk które Was wcale nie omijają, pracy zawodowej która też jest wymagająca - Wasze poświęcenie Sprawie jest po prostu piękne...
OdpowiedzUsuńDla całej Waszej rodzinki serdeczne uściski! :********
Kochana, nie przechwal nas. Nie robimy nic wielkiego, czasem nawet mniej niż powinniśmy. Dla mnie to raczej niezasłużony dar :)
UsuńMuszę pokombinować jak tu wstawić nagranie :))
Piękna historia... aż się wzruszyłam szczególnie tym momentem - proszenia o pomoc...
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :)
Historia nieprawdopodobna niemal. Ale ludzie prawdziwi. Świetni,
UsuńOd-pozdrawiam ;)
Takie historie i takie przyjaźnie dają wielu wiele radości.
OdpowiedzUsuńWśród nas żyje mnóstwo fantastycznych ludzi i dobrze...
Trzeba tylko czasem szeroko otworzyć oczy :)))
UsuńKrólestwo Niebieskie posiądą szaleńcy Boży... nie inaczej:-)
OdpowiedzUsuńTak jest :))
UsuńCo za historia! Niesamowita.
OdpowiedzUsuńA i Wy mieliście w tym swój udział i swoją przygodę. :)
Nieprawdopodobna wręcz :)
Usuń