cz. I
Dobrzy ludzie zasypali mnie muliną.
Nie. nie tylko w ostatnich dniach, proces był nieco dłuższy. Pierwsza była chyba moja Mama, z ulgą pozbywajaca sie z domu zbieranych latami w trudnych czasach nici do haftowania wraz z torebką-kuferkiem, w którym je przechowywała. Pamiętam, jak w latach 70. XX w. niektóre z tych motków przyjeżdżały aż z Rumunii (u nas nie można było ich dostać). Teściowa ofiarowała mi całą chyba mulinę jaka zostałą po jej Siostrze (Ciocia gdy była w lepszej formie lubiła haftować, od dobrych kilku lat było to już niemożliwe, a teraz już pewnie uśmiechnięta, od dwóch tygodni wyszywa serwetki w niebie). Niektóre nitki wiekowe, niektóre w zaskakujących kolorach (takiego różowego chyba sama bym nie kupiła, ale też z czasem wykorzystam). Dostałam urocze dwa (!) zestawy nici od eNNki w pewnym odstępie czasu. Solidne i obfite! Znowu pojawiły się kolory, których chyba sama bym nie doceniła w sklepie i okazały się bardzo urokliwe. Już pisałam o jednym z nich. Latem też dostałam zupełnie z zaskoczenia komplecik kolorów od bliskiej naszemu sercu K. i konsekwentnie zrobiłam z nich zakładkę nazwaną "Cztery odcienie". Ostatni tydzień przyniósł pęk (serio) absolutnie cudownych nici od KFA i przesyłkę-niespodziankę od Elżusi, która robi przepiękne rzeczy (wiem z autopsji, bo dostałam tzw. biscornu, czyli poduszeczkę do igieł). Ten ostatni prezent to cieniowane nici, a jeden motek jest tak urokliwy, że chyba zrobię zakładkę dla siebie, której nie oddam... (do tej pory wszystkie "absolutnie moje" kończyły w którymś momencie w innych rękach, bo tak wyszło). :D
Trzeba więc głośno, niezależnie od podziękowań wyrażanych osobiście, powiedzieć DZIĘKUJĘ!
cz. II
Mała rzecz a cieszy :)
Tydzień temu, wczesnym popołudniem, na sali wykładowej, stwierdziłam z zaskoczeniem, że nie mam fleka przy jednym bucie. Niby drobiazg, ale: po pierwsze buty dopiero co były u szewca, po drugie byliśmy w Lewoczy - jak tu szukać szewca (jak jest szewc po słowacku?) i jak i gdzie tu kupować buty (drogie jak nie wiem co), po trzecie prognozy zapowiadały deszcz, zatem bałam się, że buty zniszczą mi się zanim dotrę w niedzielę (niestety w niedzielę) do jakiegoś polskiego sklepu (najbliższe centrum handlowe na trasie - w Rzeszowie). I wtedy przyszła myśl, że może ten flek (taki solidny, nie od szpilki na szczęście) jednak odpadł w samochodzie. Bingo! Lekko więc kuśtykając, żeby nie pozdzierać podeszwy, z kawałkiem gumy w ręce (ja) ruszyliśmy (oboje) na poszukiwanie kleju uniwersalnego. Najgorsze było to, że doskonale pamiętałam jak przed samym wyjazdem miałam w domu w ręce tubkę kleju i pojawiła się myśl czy go nie wrzucić do bagażu. Miałabym jak znalazł...Mądra Agaja po szkodzie... Klej, choć z pozoru łatwiejszy do znalezienia w obcym mieście niż szewc i sklep z butami w przystępnej cenie, okazał się nabytkiem niedostępnym, głównie chyba dlatego, że w Lewoczy sklepy zamykane są w sobotę o 12. I wtedy zobaczyłam ten dom:
Szerokie drzwi na dole były otwarte, wewnątrz sklep z pamiątkami i kwiaciarnia. W takim sklepie powinien być klej... niekoniecznie na sprzedaż. :) Panie ekspedientki z pełnym zrozumieniem przejęły się moim problemem. (Braki języka nadrobiłyśmy odwiecznym sposobem komunikacji... od czego są ręce?) Okazało się jednak, że przyniesionej z zaplecza buteleczki z klejem uniwersalnym nie da się tak szybko otworzyć... I wtedy stojąca obok klientka wydobyła z przepastnej torby klej "sekundkovy"... But trzyma się dobrze do dziś. A mnie zostało ciepłe wspomnienie o ludziach, którzy chcą pomóc...
O miłym panu z autoryzowanego serwisu we Wrocławiu (z tej samej wyprawy) napiszę może kiedy indziej. Wart jest uwiecznienia ze względu na niespotykany koszt diagnozy i naprawy auta...
Sporo czasu na opisanie drobiazgów. Ale takie drobiazgi są ważne i trzeba mówić o Dobrych Ludziach, którzy są wszędzie i zawsze chcą pomóc... O innych pisze się aż zbyt często...
Zastanawiam się czy od teraz klej szybkoschnący nie powinien być obowiązkowym elementem mojego bagażu :)
aż się uśmiechnęłam na ten wpis :) to prawda Anioły są wśród nas, trzeba się tylko dobrze rozglądać :)
OdpowiedzUsuńfaceci często śmieją się, że w kobiecej torebce można znaleźć nawet cały warsztat, ale jak się okazuje bywa on pomocny ;)))
Ja używam teraz dużej torebki i to jest bardzo wygodne pod pewnymi względami, ale ciągle czegoś w niej szukam.
UsuńPrzypomniała mi się historyjka znajomej. Rzecz działa się w domu, przez który wiele osób się przewijało i czasem też pożyczało różne narzędzia. od igły po młotek. No i kiedyś ktoś taki pożyczony młotek oddał jej, zamiast włożyć na miejsce - a ona schowała go do torebki,żeby nie nosić w ręku. Po stosunkowo krótkim czasie przyszedł ktoś inny:
- A macie tu może młotek?
- Ależ oczywiście,że mamy! - po czym znajoma wręczyła pytającemu młotek wyjęty ze swojej torebki.
Wyobrażacie sobie jego minę?
:))))))))))
UsuńMasz rację Agajo! Jakoś dobro zrobiło się mało pupilarne ,a zło jeszcze bardziej krzykliwe.Trzeba t zmienić - każdy uśmiech, drobiazg,pomocna dłoń - wszystko to sprawia, że świat jest piękniejszy:))
OdpowiedzUsuńDziękuję;):))
To czasem zadziwiające jak wiele zależy od takich drobiazgów :)
UsuńCzekam na nastepne zakladkowe cuda!
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judyta
Robią się, robią. a inne wędrują w świat - pokaże jak dojdą na miejsce :)
UsuńI też czekam na prezentację :)
Pozdrowienia!
Oj, jakie nici.... :DDD Normalnie można zachorować... żeby mnie tylko do pasmanterii nie poniosło, bo znowu wyjdę uboższa w pieniądz, a bogatsza w nowe kolory.... (ale ile można mieć nici na zapas? ;-))
OdpowiedzUsuńTe cieniowane mogą być pewnym rozwiązaniem pod literki... testowałam i nieźle wychodziło. Pewnie niedługo pokażę...
Ciesz się, że flek nie odpadł na Litwie... tam by pewnie tak pomocnie nie było... chyba że nie wydałabyś się, że znasz polską mowę...
Ludzka życzliwość raduje bardzo :)
He, he... i ratuje też ;-)
Usuń:D
UsuńJa omijam teraz pasmanterie szerokim łukiem, żeby te pięknie wyeksponowane kolory nie kusiły. Jak czegoś potrzebujesz mogę podesłać :)
Tak, doświadczyłam tego na Litwie, tam jest zupełnie inaczej niż na Ukrainie. Pewnie od razu bym mówiła (z pewną siebie miną) po angielsku. Ale tam też są dobrzy ludzie, nie mam wątpliwości.
Chyba nie potrzebuję. Tylko mam tak, że jak patrzę na jakąkolwiek mulinę, to odbiera mi rozum. I każdą bym chciała mieć :) Ale przecież mam całkiem sporo, by nie powiedzieć dużo... nic to że w nieco innych kolorach. Bo ja teraz nawet w głowie te nitki kolorami w krzyżyki układam... ;)
UsuńMasz absolutną rację, że i na Litwie są dobrzy ludzie!
No i dlatego, żeby mi rozumu nie odebrało ja omijam pasmanterie. Bo jak widzę te nitki poukładane odcieniami, to wszystkie chciałabym mieć!
UsuńDobroć trzeba promować :) Tak mało jest prawdziwej, konkretnej dobroci.. bo tej mówionej, opowiadanej i deklarowanej jest całkiem sporo - tylko jak przychodzi do konkretów to dopiero wychodzi prawdziwa natura :)
OdpowiedzUsuńCieszę się że wróciliście cało i zdrowo. Całuje mocno :*****
No to ja widze, że trzeba się cieszyć, ze Ty jesteś (prawie) cała...
UsuńAle tak, koniecznie trzeba mówić o konkretnych dobrych rzeczach, które się wydarzyły. Czasem drobnych. Ale to z drobiazgów składa się życie.
Agajo:) fajnie, że piszesz o takich rzeczach, bo w natłoku zła - wystarczy posłuchać pierwszych lepszych serwisów informacyjnych - można je łatwo przegapić.
OdpowiedzUsuńA dobro przecież jest:) czasem bardzo proste, tak oczywiste, że prawie niezauważalne.
Jak pewnie zauważyłaś:DDD bliska jest mi tematyka rodzinno-dziecięca. Czasem niemal rwę włosy z głowy na kolejne wiadomości o maltretowanych dzieciach, mordowanych przez matki noworodkach. Chce mi się po prostu płakać. Ale potem sobie myślę, że to jest jednak margines i mimo, że przerażający, to jednak normalnych, dobrych, kochających rodziców jest całe mnóstwo, dużo więcej niż złych - tylko że nikt o nich nie pisze i ich postawy nie promuje. Ha, może więc i od tego są nasze dzieciowe blogi?:)
Obyśmy każdego dnia natykali się na - po prostu - normalnych życzliwych ludzi! I abyśmy o tym wiedzieli!!! Tego nam wszystkich życzę!:)
A co do Waszej - Twojej i eNNki - wymianie zdań o muliniarskiej pasji:) - ja tak mam z książkami i naprawdę muszę omijać księgarnie, zwłaszcza (ostatnio) te internetowe:)))
Serwisy informacyjne karmią się złem i to im gorsze rzeczy tym dla nich lepiej, ja też nie jestem w stanie czytać o cierpieniu dzieci. Ani filmów oglądać.
UsuńMulina tańsza od książek... :) Zdecydowanie.... Teraz już tylu książek nie kupujemy - może to z wiekiem (i brakiem miejsca...) przechodzi, a może już te wartościowe w znacznej części zdołaliśmy zgromadzić?