Lubię robić coś, w czym jestem w miarę dobra - chyba jak każdy.
Ale mam też pasję, w której jestem absolutnie najsłabsza wśród moich najbliższych. Otóż w chodzeniu po górach jestem zdecydowanie z tyłu za Kamzikami (co w sumie nie dziwi) i za MN. W sumie w czasach studenckich też chodziłam po górach (pod górkę) raczej powoli, ale to "powoli" było w odniesieniu do śmigających i zaprawionych w biegach na orientację kolegów, nie koleżanek. No i na płaskim kolegom dorównywałam. A teraz po płaskim owszem, umiem iść naprawdę szybko, ale nie mam już kondycji z czasow biegania za autobusem i do szkoły (a Kamziki mają). A pod górkę - powoli. Z górki czasem jeszcze wolniej, bo kolana przysztywnawe. No dobra, zasadniczo ciągle chodzę nieco szybciej niż napisano na drogowskazach (a był taki rok, kiedy się nie dawało szybciej), ale to jest nic w porównaniu z innymi.
Bycie takim najsłabszym ogniwem wycieczki nie jest proste. Inaczej się odbiera zasadę, że "wędrująca po górach grupa powinna dostosować się do najsłabszego uczestnika" wygłaszaną poza konkretnym kontekstem, a inaczej, gdy się samemu jest tym najsłabszym uczestnikiem i to do mnie inni się dostosowują. Świetne źródło frustracji (bo przeze mnie oni nie mogą...), a frustracja może zabić dobry humor i całą radość wędrowania. Zatem trzeba nie tylko przyjąć, że inni są lepsi i silniejsi, ale i pozbyć się zazdrości, fałszywej dumy, pokusy gorzknienia czy narzekania. A wiadomo, że takie uczucia są czepliwe, oj czepliwe.
Podziwiam MN, który cierpliwie wędruje moim tempem i jeszcze twierdzi, że lubi. Podziwiam Kamziki, które czekają w umówionych punktach (albo i w nieumówionych) i na mój widok nie wstają gotowe do dalszej drogi. Wzrusza mnie ich spontaniczna radość, że doszłam. Ich troska. Ich nienarzekanie, że beze mnie może doszliby dalej czy wyżej (nie słyszałam od nich w ogóle takiej propozycji, ale czasem dochodzą dalej i wyżej, bo zdarza się czasem zdobywanie szczytów "metodą himalajską", kiedy ja z własnej woli robię za ostatni obóz :) ).
W tym roku uświadomiłam sobie, że ta moja słabość jest też potrzebna nam wszystkim. Każdy czegoś się może nauczyć. I okazuje się, że dobrze nam razem, niezależnie od tempa wędrowania, Łatwiej w tej sytuacji przyjąć własne ograniczenia i pogodzić się z nimi.
piękny post.... wzruszyłam się...
OdpowiedzUsuńjesteście dla mnie rodziną wzorcową... wiele bym dała żeby nasza rodzina była choć trochę podobna :****
Kochana, nie wiem co powiedzieć. Chyba nas jednak przeceniasz.
UsuńNo i przecież jesteście podobni. Wszystkie fajne rodziny w jakimś wymiarze są do siebie podobne. I jednocześnie unikalne w swym pięknie :)))
:*****
Piękny wpis i pienie się kochacie
OdpowiedzUsuńDzięki. Wzruszasz mnie.
UsuńNa pewno są "dyscypliny", w których bijesz ich na głowę i to oni są tymi najsłabszymi i muszą (jakie muszą? na pewno mogą i chcą) dostosować się :)
OdpowiedzUsuńNo pewnie, że są rzeczy, w których jestem lepsza. :)) Ale takie bycie słaszym właśnie okazuje się czymś co może wspomgać rozwój - każdego, tylko każdego od innej strony. A nie jest tylko źródłem jakieś mniejszej czy większej frustracji bądź zniechęcenia. I to jest piękne ;)))
UsuńJa to po górach wcale. Od zawsze wcale. Gdy moi kolonijni koledzy szli w góry, ja zamieniałam się, by pełnić dyżur. Góry = tortury:))).
OdpowiedzUsuńTak bywa. Każdy ma coś czego wcale.Te kolonie musiały być ciężkim doświadczeniem.
UsuńDo mnie też musi się dostosować świat i bardzo długo nie mogłam tego zaakceptować . Trudno być z taką ambicją, jak moja na szarym końcu i pokazywać słabość. Zaczynam jednak coraz częściej zauważać, że to ja mam z tym największy problem. Uczę też świat powolności i cierpliwości z uśmiechem i spokojem i zauważam, że to działa. Coraz rzadziej przepuszczam ludzi na schodach. Przecież mogą podreptać za mną. Mają wtedy więcej czasu na przemyślenia :))))))
OdpowiedzUsuńA góry kocham i zazdroszczę, że tak sobie po nich wędrujesz, powoli, ale jednak :)
Ty odrobiłaś tę lekcję po wielokroć i jesteś mistrzynią - albo blisko mistrzostwa.
UsuńTak, jestem niezmiernie wdzieczna Opatrzności za tę możliwość wędrowania. Zwłaszcza, że był już taki moment, kiedy myślałam, że to się skończyło nieodwołalnie.
Hejka :)
OdpowiedzUsuńZadumałam się...
:))))))
Bo to tak trochę na dumanie ten wpis.
Usuń:))
Och, mnie na szlakach wyprzedzali staruszkowie o lasce, matki z małymi dziećmi i staruszki we włóczkowych kapciach. Serio tę ostatnią spotkałam kiedyś na Granatach. A przez Rohacze pelzlam na czworakach i tylko silat woli męża tamtędy przeszłam. Ach te nasze słabości ....
OdpowiedzUsuńA Ty jak zawsze pięknie piszesz. I podpisuję się pod komentarzem emki o rodzinie wzorcowej.
Włóczkowe kapcie. Na Granatach. Moja wyobraźnia chyba ma granice. Ale jak to dobrze mieć męża... :)). Pomaga znosić słabości - toż to w zasadzie biblijny obraz :))
UsuńI nie, nie, nie, Wzorzec jest niedościgniony. Wędrujemy co najwyżej w jego kierunku. Opornie.
Ucałowania.
Cudowne wspólne wędrowanie i wspieranie...
OdpowiedzUsuńTak. Aż mi się ciepło w sercu robi, gdy o tym myślę.
UsuńŻycie to wędrówka, a góry uczą pokory najsilniejszych. Tu liczy się gra zespołowa.
OdpowiedzUsuńCóż dodać, święta prawda.
UsuńMądry post, Agaju.
OdpowiedzUsuńJa pod górę często idę z przodu grupy, ale w dół... na szarym końcu! I rzeczywiście czasem to deprymuje i zabija radość. :( Nie wszyscy rozumieją to, że moje kolana nie jedno przeżyły i to odcisnęło się w mojej głowie. Ostatnio bałam się przeskoczyć po kamieniach przez rzekę. Bałam się, że kolano wyskoczy. W.zachował się jak bohater, bo znalazł jakąś dechę, położył w poprzek i księżniczka mogła przejść. ;) Zamiast cieszyć się z tego, mi było głupio, że nie poradziłam sobie sama, tak jak inni.
Masz rację, trzeba sobie uzmysłowić, że nie jest się dobrym we wszystkim i widzieć plusy w tych z pozoru nie do końca fajnych sytuacjach. :)
Bo to tak fajnie być najlepszym. I człowiekowie wydaje się ,że jak nie jest w czymś super dobry to jest w ogóle gorszy jako człowiek. Bez sensu.
UsuńA trzeba cieszyć się każdym dobrem. :))