Niby nic nadzwyczajnego.
Ludzie chodzą na koncerty. Sami staramy się bywać w filharmonii czy na koncertach, na które zapraszają nasze dzieci.
Ale tym razem było inaczej o tyle, że był to koncert na zakończenie ogromnie intensywnego miesiąca, w którym przejechaliśmy i przelecieliśmy w sumie pewnie pod 30 tys. km, uczestniczyliśmy w rozmaitej roli w kilku wydarzeniach, a jedno organizowaliśmy i prowadziliśmy. I - jak to bywa w życiu - oprócz śmietanki były i bardzo trudne sprawy.
I na to wszystko kupiliśmy bilety na koncert charytatywny Antoniny Krzysztoń.
I tu chyba już nie trzeba więcej mówić :).
Komputer oczywiście spłaszcza dźwięk. Uwierzcie mi, że koncert był rewelacyjny. To jest klasa. Doświadczenie, delikatność, profesjonalizm. Piosenki stare i nowe, super kontakt Artystki z salą.
Miło było też spotkać znajomych :)
Wyszłam po krótkie rozmowie z AK, z autografem na nowej płycie i myślą "Jak bardzo tego koncertu potrzebowałam".
Jeśli lubicie Tośkę, wciąż warto iść na jej koncert, bo zawsze zaskakuje.
P.S.
Jako tzw. suport wystąpiła AnMari. Fenomenalny głos, ciekawe muzycznie aranżacje, choć jak dla mnie nieco depresyjnie, na razie nie za bardzo się moja bajka. Ale ten pseudonim warto zapamiętać.