Zaczęło się w sobotę. Romantycznie, bo na balu (tak, prawdziwym balu na ponad sto par, choć krynoliny były nieobecne). Nasz los wygrał jedną z nagrod w balowej loterii. Pewnego smaczku dodaje fakt, iż chwilę wcześniej zadałam MN retoryczne w założeniu pytanie: "Czy kiedykolwiek coś wylosowałeś?". No i retoryczność pytania poszła się paść - wylosowaliśmy książkę.
Księgę.
Tomiszcze.
Gigantycznemu rozmiarowi towarzyszy nielicha waga. Mam nadzieję, że treść jest ich ze wszech miar godna.
Jakoż że pasjonatów historii u nas nie brakuje, księga nie mogła trafić lepiej :).
To był - jak się okazało - początek.
Dziś przed południem wpadłam tradycyjnie na kilka znajomych blogów, m. in, do Janeczki. Jakiś czas temu Janeczka polowała na autora komentarza nr 19 000 (to się nazywa rzesza czytelników!). Dziś zapowiedziała, że wysłała nagrodę. Wysłała to wysłała. Nie wiedziałam jednak, że wysłała ją do mnie! Ba, założyłam, że raczej nie :). Nawet dzwonek kuriera nie podsunął mi odrobiny nadziei. A tu taki piękny anioł przyfrunął ;))
Opakowanie potęgowało napięcie ;)
Starannie wykonana karteczka z miłym tekstem...
I główny bohater przesyłki. Biały ze srebrnym. Z warkoczami!
Dziękuję, Janeczko!
Skoro zaś ten tydzień się tak zaczął... apetyt rośnie w miarę jedzenia. Czekamy na kolejne pomyślne losowania :))