Marzyła mi się od dawna.
Gdy ponad dwadzieścia lat temu przeprowadzaliśmy się do naszego obecnego mieszkania, po namyśle ściany przedpokoju (a jest spory, dwuczęściowy) wyłożyliśmy boazerią. Tzn. mąż wyłożył :). Zbudował też szafki na buty i narzędzia, osadził nowe drzwi w pawlaczach, obudował częściowo nową szafę. I polakierował potem wszystko oczywiście. No i tak sobie ten przedpokój trwał. Ściany się nie obijały i teoretycznie nie brudziły, co najwyżej ciemniały, a okazywało się to dopiero, gdy zdejmowałam jakiś obrazek :). Ale jakoś tak coraz bardziej "niedzisiejszo" było.
Dojrzewała myśl, że "coś by trzeba zrobić". Powoli dojrzewała. Wizja rujnującego domowy spokój remontu była przerażająca. Zdjęcie boazerii w ogóle nie wchodziło w grę, no bo co zamiast niej (i te dodatkowe szafy - co z nimi), poza tym chyba by trzeba wygładzać ściany - a taki remont w umeblowanym mieszkaniu wydawał mi się ponad moje siły.
Co prawda zasadniczo nie oglądam telewizji, ale lubię czasem kupić jakieś gazety o urządzaniu mieszkań, do tego i my i dzieci mamy różnych znajomych... Zaczęła kiełkować myśl o przemalowaniu naszych desek. Tylko jak to zrobić? No i musiałoby to wyglądać porządnie (gdzieś w tyle głowy majaczyła koszmarna wizja drewna pomalowanego błyszczącą farbą emulsyjną, jak ściany na klatce schodowej - brr). Do tego pojawiło się pytanie o szlifowanie boazerii - jak, czym, wszak to nie jest gładka powierzchnia, tylko są te "wrąbki", które tworzy pióro wchodzące we wpust... No i kiedy????
W końcu wizje (mobilizacja żeńskiej części rodziny była kluczowa) zaczęły nabierać kształtu. Z czeluści internetu wydobyłyśmy istotne szczegóły - że można, że nie trzeba zdzierać całego lakieru, że są odpowiednie farby... Potem jeszcze poszukiwania tych odpowiednich farb (kilka sklepów odwiedziłyśmy, bo okazało się, że nie wszędzie można je dostać, a kupowanie przez internet też mnie nie satysfakcjonowało), po drodze rezygnacja z farb kredowych na rzecz innej o dobrej przyczepności, decyzja o kolorze... i wreszcie praca. Termin wyszedł mi iście "genialny" - mąż zawalony robotą ledwie zipał, jedna córka finalizująca przeprowadzkę, druga zasypana próbami, syn wiecznie jeżdżący między wydziałami... Pomagali na ile byli w stanie :).
Ale okazało się, że można :)
Zaczęłam oczywiście od pomalowania sufitów - jeden na piękny ultramarynowy granat (taka mieszanka trochę), potem był czas na zmatowienie powierzchni desek odpowiednim papierem ściernym - to był naprawdę najgorszy element tego remontu. Chodziło o przetarcie: robiłam to ręcznie, nie wiertarką: papier na kloceg i fruu. A "fugi" spokojnie kantem klocka :). Nie ważyłam się przed i po, a szkoda... Wyszedł z tego fitness, że ho ho. Naprawdę.
Kupionej farby starczyło.
Pomalowałam ściany i odnowiłam wszystkie drzwi.
W domu jest już porządek...
Tylko niestety podłoga nie wszędzie doczyszczona i w kilku miejscch szyby by trzeba w drzwiach domyć...
Zrobiło się jasno i przestronnie. Moje stare talerze chyba wreszcie zystały odpowiednie tło.
Jeszcze brakuje mi kredensu, który zastąpi komodę (ta już ma inne przeznaczenie) po Nowym Roku (niestety trzeba poczekać) i czekam jutro-pojutrze na szafkę na buty (ponieważ potrzebowałam bardzo płytkiej i do tego miałam taką fanaberię, że nie kupię szafki za 500 zł, nie był to prosty zakup).
I jestem z siebie dumna jak nie wiem. W sumie mogę sie do takiej pracy teraz wynajmować... :D
Mam też nadzieje, że jednak nie wpadnę w pychę. :D
Świadomie nie robiłam typowej sesji zdjęciowej "przed i po", ale kilka fot da się zestawić... tak mniej więcej :).
Warto było.
I w sumie nawet nie tak długo to trwało...
Naprawdę Opatrzność nade mną czuwała - nie pamiętam kiedy miałam tyle sił i energii.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bajkowo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bajkowo. Pokaż wszystkie posty
czwartek, 6 grudnia 2018
wtorek, 13 lutego 2018
Pocztówka z Narnii
W sumie - jak w tytule.
Serdeczności!
Zdjecia wyszły takie sepiowe, ale to dlatego, że było po południu i prószył śnieg.
Serdeczności!
Zdjecia wyszły takie sepiowe, ale to dlatego, że było po południu i prószył śnieg.
wtorek, 26 lutego 2013
Jeszcze uaktualniamy
Napisałam niedawno, że już doszłam do zakładek "na stanie". Ale to się przez ostatni weekend zmieniło. Pozytywnie - to znaczy kilka zakładek znowu powędrowało w świat. Na przykład ta:
Taka optymistyczna :)
Ta z kolei zakładka powstała z bajkowych inspiracji - dzieci namówiły mnie na oglądanie Roszponki... Może ktoś się dopatrzy tu architektury zamkowej :-D Choć nie do końca wyszła zgodnie z zamiarami. W zasadzie to często tak jest, że pomysł rozwija się w trakcie pracy.
Kolejna praca też ma coś wspólnego z tą "architekturą".
A potem wszystkie trzy w komplecie. Lubię robić takie zdjęcia mniej lub bardziej zgranymi kompletami ;-) Czasem są ciekawsze od zdjęć pojedynczych.
Ta z kolei zakładka powstała z bajkowych inspiracji - dzieci namówiły mnie na oglądanie Roszponki... Może ktoś się dopatrzy tu architektury zamkowej :-D Choć nie do końca wyszła zgodnie z zamiarami. W zasadzie to często tak jest, że pomysł rozwija się w trakcie pracy.
Kolejna praca też ma coś wspólnego z tą "architekturą".
A potem wszystkie trzy w komplecie. Lubię robić takie zdjęcia mniej lub bardziej zgranymi kompletami ;-) Czasem są ciekawsze od zdjęć pojedynczych.
A dzisiaj dałam plamę (mówiąc językiem potocznym) i kompletnie zapomniałam o zrobieniu zakładkowego prezentu. A mógłby się spodobać i byłby na miejscu... Ale to tak jak z ciętymi ripostami, które przychodzą do głowy dwie godziny za późno. Pozostaje zaakceptować swoje niedoskonałości, nie ma wyjścia. I postarać się o większą bystrość na przyszłość - która nie wiadomo czy (a jeżeli tak, to kiedy) nastąpi w przypadku tych konkretnych osób.
Subskrybuj:
Posty (Atom)