Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bajkowo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bajkowo. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 6 grudnia 2018

Metamorfoza do potęgi

Marzyła mi się od dawna.
Gdy ponad dwadzieścia lat temu przeprowadzaliśmy się do naszego obecnego mieszkania, po namyśle ściany przedpokoju (a jest spory, dwuczęściowy) wyłożyliśmy boazerią. Tzn. mąż wyłożył :). Zbudował też szafki na buty i narzędzia, osadził nowe drzwi w pawlaczach, obudował częściowo nową szafę. I polakierował potem wszystko oczywiście. No i tak sobie ten przedpokój trwał. Ściany się nie obijały i teoretycznie nie brudziły, co najwyżej ciemniały, a okazywało się to dopiero, gdy zdejmowałam jakiś obrazek :). Ale jakoś tak coraz bardziej "niedzisiejszo" było.

Dojrzewała myśl, że "coś by trzeba zrobić". Powoli dojrzewała. Wizja rujnującego domowy spokój remontu była przerażająca. Zdjęcie boazerii w ogóle nie wchodziło w grę, no bo co zamiast niej (i te dodatkowe szafy - co z nimi), poza tym chyba by trzeba wygładzać ściany - a taki remont w umeblowanym mieszkaniu wydawał mi się ponad moje siły.

Co prawda zasadniczo nie oglądam telewizji, ale lubię czasem kupić jakieś gazety o urządzaniu mieszkań, do tego i my i dzieci mamy różnych znajomych... Zaczęła kiełkować myśl o przemalowaniu naszych desek. Tylko jak to zrobić? No i musiałoby to wyglądać porządnie (gdzieś w tyle głowy majaczyła koszmarna wizja drewna pomalowanego błyszczącą farbą emulsyjną, jak ściany na klatce schodowej - brr). Do tego pojawiło się pytanie o szlifowanie boazerii - jak, czym, wszak to nie jest gładka powierzchnia, tylko są te "wrąbki", które tworzy pióro wchodzące we wpust... No i kiedy????

W końcu wizje (mobilizacja żeńskiej części rodziny była kluczowa) zaczęły nabierać kształtu. Z czeluści internetu wydobyłyśmy istotne szczegóły - że można, że nie trzeba zdzierać całego lakieru, że są odpowiednie farby... Potem jeszcze poszukiwania tych odpowiednich farb (kilka sklepów odwiedziłyśmy, bo okazało się, że nie wszędzie można je dostać, a kupowanie przez internet też mnie nie satysfakcjonowało), po drodze rezygnacja z farb kredowych na rzecz innej o dobrej przyczepności, decyzja o kolorze... i wreszcie praca. Termin wyszedł mi iście "genialny" - mąż zawalony robotą ledwie zipał, jedna córka finalizująca przeprowadzkę, druga zasypana próbami, syn wiecznie jeżdżący między wydziałami... Pomagali na ile byli w stanie :).

Ale okazało się, że można :)

Zaczęłam oczywiście od pomalowania sufitów - jeden na piękny ultramarynowy granat (taka mieszanka trochę), potem był czas na zmatowienie powierzchni desek odpowiednim papierem ściernym - to był naprawdę najgorszy element tego remontu. Chodziło o przetarcie:  robiłam to ręcznie, nie wiertarką: papier na kloceg i fruu. A "fugi" spokojnie kantem klocka :). Nie ważyłam się przed i po, a szkoda... Wyszedł z tego fitness, że ho ho. Naprawdę.

Kupionej farby starczyło.
Pomalowałam ściany i odnowiłam wszystkie drzwi.
W domu jest już porządek...
Tylko niestety podłoga nie wszędzie doczyszczona i w kilku miejscch szyby by trzeba w drzwiach domyć...
Zrobiło się jasno i przestronnie. Moje stare talerze chyba wreszcie zystały odpowiednie tło.
Jeszcze brakuje mi kredensu, który zastąpi komodę (ta już ma inne przeznaczenie) po Nowym Roku (niestety trzeba poczekać) i czekam jutro-pojutrze na szafkę na buty (ponieważ potrzebowałam bardzo płytkiej i do tego miałam taką fanaberię, że nie kupię szafki za 500 zł, nie był to prosty zakup).

I jestem z siebie dumna jak nie wiem. W sumie mogę sie do takiej pracy teraz wynajmować... :D
Mam też nadzieje, że jednak nie wpadnę w pychę. :D

Świadomie nie robiłam typowej sesji zdjęciowej "przed i po", ale kilka fot da się zestawić... tak mniej więcej :).





 



Warto było.
I w sumie nawet nie tak długo to trwało...

Naprawdę Opatrzność nade mną czuwała - nie pamiętam kiedy miałam tyle sił i energii.


wtorek, 13 lutego 2018

Pocztówka z Narnii

W sumie - jak w tytule.
Serdeczności!





Zdjecia wyszły takie sepiowe, ale to dlatego, że było po południu i prószył śnieg.

wtorek, 26 lutego 2013

Jeszcze uaktualniamy

Napisałam niedawno, że już doszłam do zakładek "na stanie". Ale to się przez ostatni weekend zmieniło. Pozytywnie - to znaczy kilka zakładek znowu powędrowało w świat. Na przykład ta:

Taka optymistyczna :)

Ta z kolei zakładka powstała z bajkowych inspiracji - dzieci namówiły mnie na oglądanie Roszponki... Może ktoś się dopatrzy tu architektury zamkowej :-D Choć nie do końca wyszła zgodnie z zamiarami. W zasadzie to często tak jest, że pomysł rozwija się w trakcie pracy.


Kolejna praca też ma coś wspólnego z tą "architekturą".


A potem wszystkie trzy w komplecie. Lubię robić takie zdjęcia mniej lub bardziej zgranymi kompletami ;-) Czasem są ciekawsze od zdjęć pojedynczych.


A dzisiaj dałam plamę (mówiąc językiem potocznym) i kompletnie zapomniałam o zrobieniu zakładkowego prezentu. A mógłby się spodobać i byłby na miejscu... Ale to tak jak z ciętymi ripostami, które przychodzą do głowy dwie godziny za późno. Pozostaje zaakceptować swoje niedoskonałości, nie ma wyjścia. I postarać się o większą bystrość na przyszłość - która nie wiadomo czy (a jeżeli tak, to kiedy) nastąpi w przypadku tych konkretnych osób.