Tak, to dzisiaj.
Ale nie wieje tak, jak wtedy
Jako że nasz 37 rok małżeństwa obfitował w podróże, tradycyjne zdjęcie z numerkiem na tle kadru podróżnego z końca świata.
Tak, to dzisiaj.
Ale nie wieje tak, jak wtedy
Jako że nasz 37 rok małżeństwa obfitował w podróże, tradycyjne zdjęcie z numerkiem na tle kadru podróżnego z końca świata.
Taki mi się ułożył tytuł.
Całkiem mi się nasza tegoroczna choinka podoba, więc pomyślałam, że kilka detali pokażę.
Zacznijmy od tego, że mój archetyp choinki można opisać tak: gęsta, regularny trójkąt, nie za szeroka dołem i nie łysa nigdzie. Zaznaczam to, bo wiem, że niektórzy wolą choinki z prześwitami, niezbyt gęste i nie przywiązują zbytniej uwagi do kształtu drzewka.
Nasza tegoroczna jest niemal idealna.
Na czubku obowiązkowo gwiazda o sześciu ramionach. Wyrób własny.
W tym roku kolory dominujące to srebrny i niebieski. Z czerwonych bombek powiesiłam tylko duże czerwone i jest kilka szydełkowych czerwonych gwiazdek.
I detale: bombka, dzieło mojej kuzynki-artystki
Bombka na wieszadełku z koralami siostry jednej mojej Babci. Ta Ciotka wyjechała do Ameryki jako 15-letnia dziewczyna i nigdy już nie zobaczyła rodziców i rodzeństwa... Były tylko listy. Ale jej młodsza prawnuczka jest bardzo podobna do mojej najstarszej córki. Geny to rzecz zadziwiająca.
Stateczek z łupiny orzecha zrobiłam na wzór tych, które robiła dla mnie w latach przedszkolnych ciocia na lekcjach angielskiego.
Wieszadełka z Ziemi Świętej, z drzewa oliwnego...
Było trochę odpoczynku od zakładek, to mogę pokazać kolejną.
Kolorystycznie nieco odmienna (chyba) od poprzednich, choć nadal - jak widać - preferuję kolory mocne i zdecydowane. I na pewno jeszcze przez jakiś czas tak będzie.
Zakładka z tych odrobinę szerszych, nieco ciemniejsza i z dodatkiem filetu, którego dawno nie było. Więcej przeplatania, trochę poza oczywistym schematem.
A dlaczego z historią?
Zakładka leży na stoliku używanym przez nas jako stolik do kawy przy sofie (choć można go rozłożyć i podjechać do góry). Stolik przykryty jest mięsistym obrusem w fiołki, którego używam bardziej jako serwety. Obrus jest prawie idealnie kwadratowy, wiec doskonale nadaje się na okrągły stolik. Dostałam dwa takie obrusy - ten drugi w inny wzór - od mojej Szwagierki, która stwierdziła, że ona sama nie ma szans, by używać stołu w kuchni w formie nierozłożonej i nie ma sensu, by obrusy u niej leżały. I przy którychś odwiedzinach Teściowej, gdy podałam kawę, okazało się, że to jest obrus, który moja Teściowa kupiła ponad 60 lat temu za pierwszą pensję (czy jedną z pierwszych). Nie macie pojęcia jak się ucieszyła, że obrusiki są w użyciu. (W tym drugim jest mała dziurka, więc raczej nie jest dla gości, ale użyteczny jak najbardziej, wszak nie musi by na stole ;).
Jeszcze dwa zdjęcia fiołków na obrusie.
Miłe są takie historie.
Koniec pierwszego miesiąca roku oczywiście przypomina o upływie czasu etc., ale też przybliża do wiosny. I to jest super.
Brakuje nam ostatnio czasu na wypady do lasu. Bardzo nastawialiśmy się na wykorzystanie niedzieli i boleśnie odczuliśmy ostry wiaterek przed południem, taki że tylko zawinąć się w kocyk z ciepłą herbatką.... Jednak świadomość "dziś albo za trzy tygodnie" i zdrowy rozsądek zmobilizowały nas do małej wyprawy. No i nadzieja, że w lesie będzie mniej wiało. I faktycznie mniej wiało!
Zawsze jak ostatnio byłam nad (polskim) morzem, było zdecydowanie w ruchu. A tym razem.... Prawie nic.
Ten jeden dzień był bardzo szary, tak jak na zdjęciach. A mimo to było super. No cóż, morze i już. 😉
Praktycznie zero ruchu jeśli nie liczyć mew prujących jak minimotorówki. Bo większość mew unosiła się ze stoickim lenistwem na lustrze wody (no bo nie na falach przecież), ale dwie pruły strzałką do brzegu, wyciągnięte niemal na płasko, tnąc lustro wody dziobem. Nie wiedziałam, że tak potrafią. Naprawdę, tak wyglądało, jakby miały z tyłu motorek. Ale na filmik się żadna z nich nie załapała.
Aha, musicie mi uwierzyć na słowo, że latarnia morska wysyłała sygnały. W zasadzie powinnam napisać, że obie latarnie świeciły, tej zielonej jednak nie widać na tym zdjęciu.
Dziś trochę niespodziewanie zrobił nam się dom pełen gości, rodzinny obiad, samo szczęście. I z tej okazji wyjęłam z szuflady obrus, z którym wiąże się mnóstwo wspomnień, choć mam go raptem od trzech lat.
Tak było u nas. Ślubnie, radośnie, romantycznie, rodzinnie. Po raz trzeci.
:)
Takie drobiazgi:
1. Ulubione różyczki i wykorzystana resztka deseczki, która pozostała po zrobieniu napisu na nasze drzwi:
Do odwzorowania literek wykorzystałam staroświecką (i wiekową) kalkę, bo za nic nie udawało mi się wydrukować tego napisu tą czcionką w lustrzanym odbiciu, żeby zrobić bardziej nowoczesny transfer.
2. Nie widać tego na zdjęciu, ale jest to drewniany plaster. Tło najpierw pokryte biała farbą, na to bardzo delikatna serwetka z motywem roślinnym, na to gałązki też drewniane, pomalowane na biało i drewniane literki, pomalowane na niebiesko (miało być ciut bardziej turkusowo). Napis to cytat nawiązujący do słynnych wrót z "Władcy pierścieni" (POWIEDZ PRZYJACIELU I WEJDŹ).
Całość pomyślana jako zawieszka na drzwi wejściowe, ale zobaczymy jak zostanie wykorzystana.
3. Karteczka z życzeniami, tzw. telegram. Nie było czasu na super zdjęcia. Motyw ulubionych różyczek tym razem na drewnianych serduszkach, tło to trzy warstwy kartonu.
Taki piękny dzień i taka ładna liczba nam się trafiła. Aż nie do wiary. ;)
Pozdrawiam najserdeczniej.
Listopad, grudzień, styczeń, luty to miesiące, w których "chodzi" za mną światło. Dokładnie rzecz biorąc - świece. Zapalam dla przyjemności, stawiam na półce, na stole.... Wykorzystuję też sztuczne świeczki udające prawdziwe - bo takie można wstawić przy książkach za szybką albo przy filiżankach... Efekty są ciekawie i jest bezpiecznie :). Lubię świece zapachowe, lubię zwykłe... Zbieram ogarki, żeby zrobić z nich kolejne...
Zatem kilka nastrojowych zdjęć w klimacie świątecznym, w tym te ze świecami...
Obowiązkowa gwiazda na czubku choinki (zrobiona przeze mnie na pierwszą nasza małżeńską choinkę)
I nowa spontaniczna tradycja - szydełkowe gwiazdki doczepione do firanki - prezenty (w sumie sześć gwiazdek) od trzech różnych osób ;)
Choinkowe detale - w tym roku choinka mniejsza i ubrana w drodze kompromisu w dwóch zasadniczych kolorach: srebrnym i czerwonym plus słomkowe cacka i ozdoby z Ziemi Świętej...
Niektóre ozdoby zyskały inne miejsce... Na przykład ten szklany aniołek stracił kiedyś tam aureolkę, ale może siedzieć na świeczce podświetlony od środka (świeczka z tych sztucznych...). Co prawda gwiazdka pięcioramienna, nie sześcio czy ośmio, ale nich mu tam będzie...
I na koniec taki klimacik. Wzrusza mnie ta fotka ogromnie. Co prawda już nie wszystkie świece się palą, ale klimat jest. Taki przypominający mi dzieciństwo... Jako żywo widać, że minimalizm nie jest moją filozofią... :D
Pozdrawiam serdecznie. I pracująco ;)
Zaczęło się od tego, że rodzinne Malątko dorosło do momentu, w którym Rodzice uznali, że potrzebny by był mu stoliczek.
Natychmiast przypomniałam sobie biały stoliczek z mojego dzieciństwa, cudem uratowany z wojennej zawieruchy - pełnił niegdyś rolę stolika nocnego mojego Dziadka. Jakoś tak się złożyło, że nie zabieraliśmy go do siebie, kiedy nasze dzieci były małe. Pytanie brzmiało "Gdzie on jest?". Ze dwa telefony, szybkie konsultacje i się znalazł. Okazało się, że był (oczywiście) w czeluściach piwnicy mojej Mamy. Po wydobyciu i obmyciu z kurzu ukazała się nieco sfatygowany, ale wciąż pełen gracji mebelek... z naklejkami świadczącymi o tym, że musiały go używać moje dzieci podczas pobytów u Dziadków. Ale nikt tego nie pamięta...
Mebelek zdecydowanie wymagał odrestaurowania...
A ja nie zrobiłam zdjęcia poglądowego "jak było".
Spędziłam natomiast dwa urocze sierpniowe dni z opalarką, papierami ściernymi, skrobakami...
Co tu dużo mówić - łatwo nie było. Te wszystkie detale stanowiące o uroku stoliczka okazały się oczywiście koszmarem, jeśli chodzi o oczyszczanie z farby... Starałam się jak mogłam. Było prawie idealnie... Oczyma duszy widziałam jaki będzie piękny i nowiutki i co zrobię z rozklekotaną szufladą...
Samo dopieszczenie detali wzięli na siebie już Rodzice Malątka. I nawet sam nowy właściciel stoliczka się przykładał... :D.
Prawdę mówiąc zastanawiałam się, czy dna szuflady w ogóle nie wymienić, ale ostatecznie w ruch poszła szpachla do drewna...
I okazało się, że wszystko się dobrze trzyma.
Można było zatem wykończyć szufladkę tak, jak to sobie od początku wymarzyłam... Od spodu też ma paseczki.
I stoliczek już we właściwym miejscu. W dzieciństwie nie doceniałam jego uroku. Od początku był malowany na biało, ale myślę, że gdyby był pokryty fornirem czy politurą nadawałby się do eleganckiego salonu...
Zastanawiam się, czy mojemu Dziadkowi przyszło do głowy, że z tego stolika będzie korzystał jego praprawnuk... I w ogóle ciekawe kto ten stoliczek kiedyś kupił czy zamówił... ale tego już się nie dowiemy...
Co ja poradzę, że jak mi się coś spodoba, to lubię to zrobić jeszcze raz?
Kwiatki jeszcze raz :).
Najpierw było tło - bardzo letnie czy wiosenne - jak słońce nad jeziorem, pełne ciepłego wiatru i przestrzeni.
A potem "namalowały się" kwiatki.
Już nie pamiętam dlaczego powstawały z pamięci i dlatego są jeszcze inne niż poprzednie - nadal nieregularne i skręcające raz w lewo, raz w prawo. Tu było trochę prucia i kombinowania. Ale efekt zadowalający ;).
Jutro ważny dzień dla nas. Jeśli ktoś może i ma taki zwyczaj, proszę o wsparcie modlitwą, bo czas niełatwy, niepozwalający na jedynie beztroską radość.
Nas i Młodych :).