piątek, 30 maja 2014

Kochankowie

Tak... romantycznie. W znaczeniu "zakochani", jak to było/jest u Mickiewicza.
Dąb i  buk.
Dąb - on, buk - ona.
Przytuleni, zawsze razem, wspierający się nawzajem....



Jakąż piękną baśń można by snuć...

czwartek, 29 maja 2014

Z dodatkami

Ponieważ przygotowanie wpisu na inny temat wymaga posiedzenia nad zdjęciami, a nie mogę tego w tym momencie zrobić, będzie kolejny wpis o kamieniach. Bo kamienie występują w przyrodzie same albo z dodatkami. Zwłaszcza kamienie morskie.
Ot, na przykład taki głaz:


Naprawdę solidny, w sam raz dla syreny, bo nawet z podściółką z morskich alg. Tylko chyba niestety woda dla syreny za płytka, aby z tego głazu wyśpiewywała pieśni wabiące żeglarzy...

Jeśli chodzi o algi, to one lubią gdy morze je opływa, ale też lubią zachowywać pion (bardzo chwalebne). Służą im do tego kamienie. Na plaży po burzy można spotkać takie kamienie-kotwice:



Te na zdjęciach są dość spore (ale nie przesadnie), ale kotwicami są też czasem mniejsze kamyki.

Spodobał mi się ogromnie kamień z zieloną czuprynką. Taki zawadiacki:


I jak zawsze urokliwe pąkle. Wszechobecne. Tu na dużym głazie, więc i rozmiarów całkiem słusznych:


Kamienie w służbie człowiekowi:


A na koniec zwierzątko. Plaża została nazwana roboczo "Plażą spokojnego ślimaka" ;))


Nie było to jednak jedyne zwierzątko (krabich pancerzyków i muszelek nie liczę). Były też oczywiście ptaki (mewy, gołąb grzywacz i wróbelki), ale wśród małych fal dostrzegliśmy grzbiet pływającego morświna. Przepraszam, że go nie sfotografowałam - w przeciwieństwie do mew nie chciał pozować...


środa, 28 maja 2014

Kamień

Kolejny temat fotozabawy u Rudej Damy - Kamień/skała - skłonił mnie do przeglądania zasobów zdjęć, bo czego jak czego, ale skał to zasadniczo sporo fotografuję W wakacje zwykle oczywiście. :)
Najpierw myślałam o wysłaniu odpowiednio przyciętego skalnego zdjęcia z Dol. Pięciu Stawów Polskich:


 Jednak coś mnie gryzło, że to nie do końca to. Choć pasjami lubię takie skały z porostami. Szukałam dalej. Przycięłam jedno ze zdjęć nad którymś ze Stawów Rohackich. Ta skała "w paski", słusznych rozmiarów, robi niezłe wrażenie.


Ale w końcu postanowiłam pokazać skałę z banalnego w sumie miejsca - nad potokiem w górnej części Dol. Kościeliskiej. Woda, skała, drzewo. Walczą i żyją razem. I to jest tuż obok szlaku, którym chodzą tysiące ludzi (byliśmy wcześnie rano, było pusto).


Niestety nie miałam czasu na dalsze przekopywanie rodzinnego archiwum. Może kiedyś wygrzebię zdjęcia olbrzymich limb rozsadzających korzeniami skały... 


A potem była wędrówka nad fiordem. Szaleństwo. Mogłabym tonę tych kamyków i kamieni zabrać ze sobą... Zdjęcia akurat pasują do tematu fotozabawy, ale i tak bym je fotografowała. Oczywiście na zdjęiach są tylko te najbardziej fascynujące. Wszystkie "solówki" są dość duże jak na kamienie plażowe, z 20-30 cm średnicy. Kamienie zauroczyły mnie tak bardzo, że chyba będzie o nich jeszcze jeden wpis na blogu :P

O, proszę:










A tu specjalny bonusik. Jak z plaży Afrodyty  :))


Zapraszam do obejrzenia pozostałych interpretacji tematu fotozabawy!

wtorek, 27 maja 2014

Dziewczynka z zapałkami

W dzieciństwie czytałam mnóstwo rozmaitych baśni, wśród nich oczywiście (pięknie wydane) baśnie Andersena. Nie zawsze wszystko rozumiałam. Nie wiedziałam czemu są czasem takie smutne, czemu nie zawsze dobrze się kończą. Nie lubiłam do nich wracać, choć czasem przyciągały i w końcu dawałam się skusić. I kolejny raz dziwiłam się ich smutkowi.

Odkąd mam własne dzieci (i przybywa mi lat) jestem coraz mniej odporna na wszelkie obrazy i opisy związane z takim czy innym cierpieniem dziecka. Chyba pierwszy raz dobitnie to sobie uświadomiłam zaglądając na nowo - już sporo lat temu - do opowieści o dziewczynce z zapałkami. I oto w zeszłym tygodniu spotkałam dziewczynkę z zapałkami.... W pierwszej chwili nie zauważyłam zapałek, scenę zdominowały odgłosy wydawane przez śpiącego obok, w rozbabranym łóżku, pijaka. A to jednak była ona...




Nieco dalej spotkałam też jej kolegów. Małego szewczyka pracowicie polerującego cholewy.


I zaspanego Oskara, który zamierza kiedyś zostać stolarzem, a na razie jest chłopcem do wszystkiego, na którym majster wyładowuje swoje złe humory.


Ot, takie trochę dickensowskie klimaty, choć inny kraj. Nigdy nie zwiedzałam żadnego muzeum figur woskowych i nie zdawałam sobie sprawy, że są aż tak realistyczne. A dzień był słoneczny i piękny, miejsce urokliwe. W Krainie Wikingów oczywiście


.

poniedziałek, 26 maja 2014

Kraina rodendronów i azalii

Również kraina różnych wersji pruskiego muru (half-timber), ale tym razem na pierwsze miejsce wybiły się rododendrony i azalie. W orgii kolorów, kształtów i wielkości.  Zaprzyjaźnione i obce. Szokujące barwami, przyciągające wzrok w słońcu, jaskrawiejące po deszczu. Wizyta w miejscu, w którym podziwiać je można w ilościach hurtowych została odłożona (z przyczyn niezależnych) na czas przyszły. I tak jest czym się zachwycać...











niedziela, 25 maja 2014

Wikingowa

Właściwie wikingowa zawieszka powinna być z runami i jakimś drakkarem, a nie z literką, ale jest z literką.
Mnie się nawet podoba.
Dziergałam pracowicie i zdążyłam :))
No to pokazuję.




PS. A tak w ogóle to po cichutku, postem ze zdjęciem wodnika rozpoczęłam trzecią setkę postów. Gdyby mi ktoś rok temu to przepowiedział, trudno by mi było uwierzyć...

wtorek, 20 maja 2014

Nowa odsłona K

Zawieszka z literką K dla Bardzo Miłej Pani. Cóż tu więcej mówić? Ponownie na plastikowej kanwie. Nie udało się uniknąć drobnego potknięcia w kwestii symetrii idealnej, ale wyszło nieźle. :)) Kolorowo.



Pozdrawiam wypoczynkowo :))


piątek, 16 maja 2014

Kamzikowe plecionki

Chwaliłam się kiedyś rękodziełem wykonanym przeze mnie na głowie Średniej Kamzikówny. Nadal jestem z niego dumna, ale od pewnego czasu jestem w tej materii.... niepotrzebna. Z przyjemnością i matczyną dumą prezentuję ułamek tego, co ŚK potrafi wyczarować na własnej (!) głowie. Ponoć już ją na uczelni rozpoznają jako "tę dziewczynę od warkoczy" (Nie, nie czesze się tak codziennie).
Dwie niewinne próbki. Własnoręcznie na własnej głowie, podkreślam.




czwartek, 15 maja 2014

Zakaz wjazdu?

No to będzie jeszcze jeden wpis ze znakami drogowymi.
Na tyle są wymowne, że zdjęcia wystarczą prawie bez szerszych opowieści. Znaki upolowała NK. Jak widać to szaleństwo jest naprawdę zaraźliwe, szczególnie w rodzinie.

Jagienka wspominała w komentarzu pod poprzednim postem o aniołach. W Bieszczadach anioły są zielone, a w Rzymie... łobuzują....
"Zabieram deseczkę i idę do domu"


W Antwerpii natomiast NK znalazła jedyną w swoim rodzaju fuzję znaku zakazu z informacyjnym/ostrzegawczym. Bo w sumie nie wiadomo, czy to czerwone to zakaz wjazdu czy raczej ostrzeżenie przed tym, co grozi, gdy się wjedzie...
Przy okazji warto też zwrócić uwagę na tego żywiołowego berbecia kopiącego piłkę. Założę się, że uciekła mu wprost pod samochód ...


Dalszy ciąg serii nastąpi. Niekoniecznie jutro :))

środa, 14 maja 2014

Muuu

Całe wieki nie było nic o znakach drogowych. A przecież w czeluściach komputera co nieco jeszcze się chowa. Dziś jednak będzie skromnie. Tak jak wskazuje tytuł - o krówkach.
Kto lubi krówki?
Jako dziecko bałam się ich przeraźliwie. Może nie uciekałam z krzykiem na sam ich widok, ale spotkanie ze stadem krów przemierzającym rozległe łąki ciągnące się tuż za naszym osiedlem  zawsze było przeżyciem traumatycznym.
Ponieważ od najmłodszych lat jeździłam w góry, doskonale wiedziałam, że krowy bywają różne, Te "u nas" to były czarno-białe holenderki, a na halach w Tatrach pasły się czerwone krowy polskie. Ze zdziwieniem kiedyś odkryłam, że na Słowacji są krowy biało-czerwone :). Karmiono mnie też oczywiście żartobliwie opowieściami o tym, że mleko daje krowa biała, czarno-biała daje kawę z mlekiem, a czerwona... kakao... (Białych krów raczej wówczas nie widywałam..)
Mleko oczywiście trzeba bylo pić. Mama swego czasu codziennie wracając z pracy przynosiła dwa albo i cztery litry mleka "prosto od krowy" od gospodarza (nie, nie pracowała w PGRze). Jakie wspaniałe twarogi powstawały z tego mleka! Natomiast w górach od noszenia mleka byłam ja. Oczywiście jak już trochę podrosłam. Codziennie wieczorem w schronisku na Chochołowkiej brałam kocher i 4 złote i wędrowałam do niewielkiego szałasu (jeszcze stoi) z małym okienkiem, w którym góralka  (z tym szałasem skojarzyła mi się na zawsze młoda kobieta z warkoczami do kolan, choćto chyba nie z nią miałam kontakt) nalewała mi do tego kochera litr mleka, A ja go potem niosłam powoli całą drogę z powrotem (to jest naprawdę spory kawałek), bojąc się, żeby nic nie wylać :))) Teraz każę własnym dzieciom być wdzięcznymi, że nie wymagałam od nich takich wędrówek :))) A szałasy na Chochołowskiej (poza bacówką, w której już nie gazduje latem Babka Galowa) od wielu lat stoją puste...
Z lat dziecinnych (miałam z 10-12 lat) pamiętam też "turystkę" w czerwonych butach na obcasach uciekającą z piskiem na zbocze przed czterema czy pięcioma krowami - jak to się wtedy mówiło - Blaszyńskich (dziś w dawnym prywatnym schronisku jest od wielu lat leśniczówka). Nie da się ukryć, że siedzący w jadalni schroniska starzy górscy wyjadacze mieli niezły ubaw... (ale wtedy jeszcze o wiele mniej niż obecnie ludzi pchało się w góry w nieodpowiednich butach)
Natomiast już później, w latach studenckich, nauczyłam się doić krowy (i mam nadzieję, że nadal umiem, bo bardzo dumna byłam/jestem, że ja, miastowa, umiem). Z dzieciństwa zostało mi przyglądanie się rozmaitym krowim rasom spotykanych w wędrówkach tam i ówdzie. I tak, są też białe krowy... Całe stada...

Okazuje się, że fakt, iż kowa krowie nierówna znalazł też odbicie na z pozoru prozaicznych znakach drogowych. Popatrzcie na krowę słowacką. Solidność i zaufanie, prawda? A jakie ma zgrabne nóżki! Chociaż taka raczej... mięsna się wydaje....


A tu jest krowa... hiszpańska. Corrida niby była domena byków, ale te rogi wyglądają groźnie, prawda? Byczek Fernando chciałoby się powiedzieć (znacie? pamietacie?). Nogi, ogon... I jakaś taka... krótka ta krowa.... Pewnie na hiszpańskie pustkowia potrzebna jest inna rasa niż na nasze (i słowackie) zielone łąki... I mleka obfitość...



Gdyby ktoś chciał poczytać o innych znakach, zapraszam TU i TU i TU i TU :)




poniedziałek, 12 maja 2014

Do zestawu

Nie, nie będzie tym razem o filiżankach. :))
Po prostu zawieszka (key-keep) z literką, którą niedawno zrobiłam, domagała się dopełnienia. Dopełnienie powstało dość szybko. Świadomie jest utrzymane w tej samej gamie kolorystycznej (jak zestaw, to zestaw). I również ma z jednej strony literkę. Tu niestety trochę zawiodłam, bo literka nie jest tak wyraźna, jak powinna być. Miała być finezyjna... zapewne jest, ale nie jest tak czytelna jak należy.
Niemniej z ogólnego wyniku jestem dość zadowolona.
Wygląda to tak:
Z jednej strony klomb w stylu francuskim:


 Z drugiej finezyjna w zamyśle literka (też na klombie)



Ciekawa jestem jak obie zawieszki będą się nosić, czy nie popsują się. Ta kanwa nie wydaje się tak wytrzymała, jak plastikowa.

A w zestawie zawieszki prezentują się tak (nieostro ale...):