środa, 30 kwietnia 2014

Wycinam

Od kilku tygodni, sukcesywnie wycinam suche gałązki winobluszczu na balkonie. Właściwie już skończyłam, może co najwyżej jakieś drobne uzupełnienia... Niestety ubiegłoroczny remont balkonowej podłogi negatywne odbił się na spowijającym balkon "winie" (uszczelnianie i zrywanie a potem układanie płytek wymagało podniesienia donicy i zgrzewania papy, wino częściowo nie przetrwalo nadmiaru ciepła i nadmiernego wyginania). Wycinam suche gałązki dopiero teraz, bo dopiero teraz naprawdę widać, które są naprawdę suche. Winobluszcz ma to do siebie, że potrafi wypuszczać liście na samym końcu kilkumetrowego, pozornie suchego pędu. Wycinam/wycinałam więc pracowicie od końcówek (a mój balkon ma ponad 4 m długości!). Z bólem serca. Bo nie tylko pomarnowała się w sporej części pieczołowicie pielęgnowana roślina, ale i wyłażą na jaw wszystkie niedoskonałości podłoża, dotąd miłosiernie skrywane pod liśćmi. Właściwie to ten balkon (to taka udawana loggia, ma ściany po bokach  i sufit) trzeba by wyremontować. Szpachelka, gips i farba. Prościzna. Tylko kto to ma zrobić i kiedy? No i tego wina trochę jednak zostało... Będziemy więc chyba dalej (niestety) straszyć odrapanymi ściami - dopóki wino ich znowu nie pokryje... Spieszę poinformować P.T. Zainteresowanych, że nadal się intensywnie podlewa :P. Bo to wino rośnie i wypuszcza nowe pędy - na szczęście ;). Oprócz przycinania zajmowałam się więc także podwiązywaniem i mocowaniem, tam gdzie było trzeba.


Dziś podczas ostrożnych prac na wysokości przypomniała mi się przypowieść o winnicy i Gospodarzu wycinającym suche (nieowocujące to u mnie niewypuszczające liści :) ) gałęzie. Cierpliwe, cierpliwe czekanie na liście. Oglądanie pąków - a może jednak? A potem wycinane. Ostrożnie, po badylku, po kawałku badylka nawet, byle nie uszkodzić innej gałązki. Jeden dzień, drugi, trzeci, czwarty...
Pomyliłam się tylko parę razy! Na szczęście winobluszcz jest nieprawdopodobnie żywotny i wystarczy taki niepotrzebnie odcięty pęd wetknąć do doniczki z ziemią, a potem podlewać (Może ktoś chciałby dostać sadzonkę?)

Z ulgą myślę o tym, że Gospodarz jest bardzo cierpliwy, o wiele bardziej niż ja, i nieomylny - nie odetnie nic niepotrzebnie...






PS.
A to wyguglana i dlatego nieostra wizja z przeszłości (i na przyszłość może?)



poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Drzewo

Taki był temat pierwszego odcinka zabawy u Rudej Damy (wejście po prawej). Termin był długi i oczywiście zapomniałam. Na szczęście Emka wstawiła na swoim blogu banerek! Zdążyłam!

Czas przed- i po-świąteczny nie sprzyjał celowym wędrówkom z aparatem, wybrałam więc fotkę z tzw. archiwum. Z grudniowej wyprawy, która okazała się wyprawą w objęcia Ksawerego. Nie można powiedzieć, że była nieudana, bo udało nam się cało i zdrowo wrócić do domu. I zrobić kilka zdjęć.


Fotka jest może nieco przekorna, bo wokoło szaleje zieleń w różnych odcieniach i stopniach zaawansowania, poprzetykana kontrastujacymi z nią kolorami, a ja tu prezentuję drzewo śpiące. Muszę jednak powiedzieć, że fascynujący jest dla mnie zawsze układ bezlistnych gałęzi, doskonały rysunek, proporcje. Popatrzcie z jakąż gracją to drzewo układa się w całość korony, którą da sie wpisać w niemal idealne koło! I to wygięcie - jak u modelki w talii! :)))

Zdjęcie otrzymało tytuł "Koronka" ze względu na delikatną koronkę, w którą układają się drobne gałązki. Umiem wręcz wyobrazić sobie taką serwetę na stole...

Oczywiście nie wiem, jakie to jest drzewo (a lubię wiedzieć). Z liściastych bezlistnych, potrafię rozróżnić tylko brzozy, dęby, buki i część topoli... Czyli te najłatwiejsze.

Zapraszam do GALERII DRZEW - jeśli ktoś jeszcze jej nie odwiedził.

sobota, 26 kwietnia 2014

Wiara dziecka

Jest rok 2000. Rodzice pewnej ośmiolatki wybierają się do Rzymu na Poważny Kongres. Tuż przed ich wyjazdem z domu na samolot dziewczynka zdecydowanym tonem zwraca się do matki:
- Mamo, Mama jedzie do Rzymu. Zobaczy Mama papieża. To da mu Mama mój rysunek.
Mama całuje dziecko, wzrusza się jego niezachwianą wiarą i i stara się nie zareagować w sposób tę wiarę niweczący. A przecież doskonale wie, jakie ma szanse dania rysunku papieżowi. Żadne. No, zobaczy Go, owszem. Podczas Mszy na placu św. Piotra. Może nawet nie z baaardzo daleka, tylko z trochę mniejszego daleka. I co z tego? Niemniej rysunek złożony na cztery części i podpisany (z adresem) ląduje w maminej torebce.

Kongres jest oczywiście szalenie ciekawy, tłumy ludzi z całego świata... Któregoś popołudnia okazuje się, że niewielka polska delegacja jest zaproszona do Jana Pawła II wieczorem na obiad. W jej składzie jest znajomy rodziców ośmiolatki. Mama wyjątkowo przytomnie stwierdza:
- Idziesz na obiad? To dasz papieżowi rysunek - i wspomina o niezachwianej wierze dziecka.
- Nie ma czasu, żebyś po niego szła, już jedziemy.
- Ale ja mam go w torebce, proszę, to ta koperta...

Następnego dnia rano relacja:
- Wiesz, ja miałem dla papieża książki, więc tę kopertę dałem profesorowi X. Podchodziliśmy po kolei, profesor podał kopertę, wyjaśniając, że to od pewnej dziewczynki. Papież otworzył, rozwinął, obejrzał i zaśmiał się do siebie.

Dodajmy, że na obrazku był Jego portret - na kolanach, podczas modlitwy.

Po kilku miesiącach do dziewczynki przyszedł list z Watykanu.  W kopercie była kartka ze zdjeciem Jana Pawła II.

Szkoda tylko, że nikt nie zrobił ksera obrazka - nie było na to czasu... no i nikt nie pomyślał.

piątek, 25 kwietnia 2014

Frustracja

Co jakiś czas przeżywam wzrost frustracji - nazwijmy ją - językowej. Nie, nie jest to kwestia spędzająca mi sen z powiek (a może powinna?) natomiast jest to zjawisko nieodmiennie irytujące.

To, że przeżywamy zwulgaryzowanie codziennego języka i nawet wydawałoby się dostojne osoby nie wahają się używać publicznie wyrazów na k, j, ch, d i paru innych, to już w sumie żadna nowina. Tak, mnie to razi i przeszkadza mi - zawsze mi się wydawało, że można obejść się bez takich wyrazów, ja się obchodzę już kawał czasu :P - ale wiem, że taki język nie jest wyznacznikiem dobrego serca, ani mądrości życiowej. Chyba nauczyłam się dostrzegać, kiedy za takim właśnie językiem kryją się wartościowe osoby. Znałam kochające, oddane matki, które takim właśnie szokującym słownictwem posługiwały się na co dzień. Absolutnie nie skreślam takich osób, choć nie ukrywam, że w pierwszej chwili muszę przełamywać odruchową rezerwę (i mam nadzieję, że jej nie widać). A potem - jeśli warto - przyjmuję niejako z dobrodziejstwem inwentarza. Również używanie "takich słów" w roli - powiedzmy - ozdobników czy środków stylistycznych. Nie używam, ale jeżeli czyjąś intencją nie jest obrażenie mnie... z całą pewnością przeżyję.

Moją tytułową frustrację budzi zjawisko pokrewne i chyba jednak powiązane z tą wszechobecnością wulgaryzmów. Otóż ludzie uważają, że dopóki nie używają najmocniejszych wulgaryzmów, to ich wypowiedź nie jest obraźliwa! Miewaliśmy ten problem kilka lat temu na pewnym forum, na którym często bywałam, obserwuję go dziś w zupełnie innym miejscu internetu, na - wydawaloby się - szacownym, odwołującym się do wartości portalu. Ingerencje adminów w wypowiedzi jawnie obraźliwe, ad personam w najgorszym stylu, są przyjmowane jak zamach na swobody obywatelskie i niepodległość, prośby dyskutantów o kulturę wypowiedzi kwitowane naiwnym i niewinnym  "Ale o co chodzi, przecież...?" albo kolejnym chamstwem. Bywa też oczywiście nagminnie stosowana filozofia Kalego w wersji "robisz (często skandaliczną w odbiorze Agai i szeregu innych osób) uwagę ad personam, toś cham; ja robię (często skandaliczną w odbiorze Agai i szeregu innych osób ) uwagę ad personam, to jest to konstutucyjna wolność wypowiedzi". Dodatkowego smaczku dodaje odwoływanie się portalu i dyskutantów do wartości chrześcijańskich (i żeby dopowiedzieć do końca - na portal o nazwie zaczynajacej się od litery  F nie zaglądam z zasady, nie moja bajka).

Trudno tu o jakąś sensowną konkluzję. Ale w sumie miło by było, gdyby ktoś wprowadził obowiązkową naukę kultury wypowiedzi. Albo - przynajmniej - gdyby wymagano jej w domu i w szkole... Bo można, naprawdę można wypowiadać się na poziomie, zachowując spójność formy i treści. Nawet jeśli się z kimś nie zgadzamy aż do bólu.  (Wolę nie myśleć o interpretacjach rodzących się w szkole literaturoznawczej, ktora nie uznaje podziału na formę i treść - a taką mnie wykładano na studiach...).

Myślę, że nie ma jednego czynnika wywołującego to językowe zdziczenie, przyczyny są złożone. Jasne, że powszechność i pozorna anonimowość internetu sprzyjają rozprzestrzenianiu się nie tylko dobrych rzeczy ale i tych złych (zło jest zawsze krzykliwe, stroi się w barwne piórka i przyciąga uwagę). Pozostaje swoista donkiszoteria - zachowanie kultury własnych wypowiedzi w dyskusjach. W ostateczności... realizacja ewangelicznej zasady nierzucania pereł przed wieprze... Zawsze jest pytanie o granicę...


PS. Jak pytanie o granicę - złośliwe byłoby ogłoszenie konkursu na temat "Gdzie zrobiono tę fotografię?", z żądaniem podania  dokładnego miejsca, prawda? :P Więc go nie ogłoszę. Nie ogłoszę...

środa, 23 kwietnia 2014

Motocykl to (podobno) nie motor :)

To było wyzwanie!
Najpierw miałam lekkie opory, potem wydawało mi się, że może sobie poradzę, a potem miałam ochotę zrezygnować...
Motocykl oczywiście da się szczegółowo wyhaftować krzyżykami, pod warunkiem, że to jest duży haft. A na zakładce niełatwo "narysować" motocykl tak, aby oglądający nie pomylił go z rowerem... Papier milimetrowy znowu się przydał...
Pozostaje mieć nadzieję, że i Zamawiająca, i Właściciel zaakceptują to co wyszło...


Motocykl stoi i czeka na Właściciela, który zapewne poszedł zbierać kwiaty dla Ukochanej :)

wtorek, 22 kwietnia 2014

Jedno z ulubionych

Postanowiłam zrobić reklamę jednemu z naszych ulubionych miast na wzgórzach.
I nie chodzi tym razem o Rzym, choć gdybym mogła to akurat do Ryzmu pojechałabym natychmiast i to na dwa-trzy tygodnie najchętniej.
Tym razem mowa o polskim mieście - o Przemyślu. Ogromnie cieszyło nas, że po ośmu latach mogliśmy znowu w słoneczny dzień wędrować jego uliczkami i cieszyć się wszystkimi dostrzeganymi zmianami na plus.








Jeżeli będziecie mieć okazję odwiedzić Przemyśl, koniecznie warto zajrzeć do niezwykłej krypty pod katedrą, która to krypta (oraz znajdująca się pod katedrą przedromańska rotunda) niedługo zostanie udostępniona zwiedzającym.


 


A droga powrotna wyglądała (między innymi) tak:



 Żal mi jedynie, że w tylu miejscach pokonywanej trasy nie można było zjechać w bok...




niedziela, 20 kwietnia 2014

Wielkanoc

WESOŁEGO ALLELUJA!!!

Nieco refleksyjnie..




i w radosnym tańcu :)))
bo rzy tej piosence natychmiast widzę w wyobraźni cały układ tańca...

 

czwartek, 17 kwietnia 2014

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Literka nr 1

Szanowni Państwo, mam przyjemność przedstawić debiut na blogu: monogram do powieszenia np. na drzwiach pokoju, szafie etc. Z wierzchu haft na kanwie, z tyłu filc.


Nie jest to w żadnym wypadku zmiana profilu produkcji, jedynie poszerzenie asortymentu :). Nie zamierzam absolutnie  rezygnować z zakładek! Jednak - jak widać (a może i nie widać, wymiary ok. 10 x 10 cm) - taki monogram wymaga nieco więcej pracy i wyhaftowanie go trwa trochę dłużej.... W produkcji są już następne :), może uda się pokazać jeszcze przed świętami albo tuż po nich.

Oczywiście gdyby ktoś miał ochotę, można sobie zamówić taki prezent (zawsze i wyłącznie w prezencie)...

sobota, 12 kwietnia 2014

Palmowo

Pamiętam moment zaskoczenia, gdy uświadomiłam sobie, że palmy z wjazdu do Jerozolimy to były liście palm +/- takich jak na tym zdjęciu.



Pozdrawiam z daleka :)
(i nie, nie jest to - niestety - widok z mojego okna w tym momencie :) )

Niech ten tydzień będzie intensywny... duchowo. Nawet jak czegoś sie nie upiecze lub gdzieś sie nie sprzątnie :)

piątek, 11 kwietnia 2014

Szukam, szukam

Nie sądziłam, że dziś coś tu się pojawi, ale jednak...
Ala mnie zmobilizowała w środę...
Zapraszam TUTAJ

I wklejam mój mały reportażyk.  ;)

Wiem, wiem, że go kiedyś miałam. No przecież nie sprzedałam, nie pożyczyłam nikomu. Takich rzeczy się nie pożycza. Zresztą był tak bardzo mój, taki charakterystyczny, nikt by nie umiał z niego skorzystać. No gdzie to ja go…
Kuchnia. No tak, w naszym pokoju nie ma, w salonie nie ma (wiem, bo tam mam chwilowo biuro), łazienka – no na tej powierzchni to nie ma szans. Musi być w kuchni! Dobrze, poszukam od razu, przy okazji trochę się ogarnie. O, i drzwiczki szafek umyję. Z obu stron, dokładnie. I te kamionki, i wazoniki z półek też, i nawet tego fajansowego zajączka, należy mu się. Ciekawe ile ma lat. Ze trzydzieści jak nic…. A ten wazonik to od Babci jeszcze. Tak się cieszyła, że mi się podobał…. No dobra, na półkach jest czysto, ale ciągle go nie znalazłam. A tak liczyłam, że może w którymś dzbanku…. W szafkach? Bez przesady, w szafkach jest porządek… Robiłam na święta jak wyrzucałam tamte dwa poobijane garnki. Wystarczy przetrzeć. Kto by go zresztą w szafki kuchenne wciskał?... A pod szafkami? Tam? Jakim cudem? Niemożliwe. Ale i tak trzeba na mokro, to sprawdzę…. Mówiłam, że tam nie będzie. Człowiek się zawsze łudzi… Tylko ten kawałek stłuczonego kubka się zapodział w kącie. Ale przynajmniej kurz starłam. To jak pod szafkami czysto, to jeszcze odsunę lodówkę. Tak do kompletu. Za lodówkę to różne rzeczy lubią wpadać…. Uff… Nie ma, no nie ma. Za zmywarką to już w ogóle nie ma szans. Gdzie to ja go mogłam… Pod kuchenką? No kpiny jakieś, ale dobrze, sprawdzę. Nie ma...
NIE MA!

Czy ktoś widział mój wolny czas?




czwartek, 10 kwietnia 2014

Szalone Kamziki


Kamziki znane są z nieszablonowych pomysłów na świętowanie. Zdarzyło nam się wrócić w dniu moich urodzin do ciemnego mieszkania, w którym same wyświetlały się (!) i odgrywały różne rzeczy na ekranach komputerów. W 20. rocznicę ślubu odbyliśmy po mieszkaniu klasyczny bieg terenowy z wykonywaniem zadań i szukaniem literek składających się na nazwę miejsca, w którym ukryty był prezent. Prezent - dodajmy - wykonany samodzielnie przez całą trójkę. (W bonusie komiczne zdjęcia z tych prac) Na 25. rocznicę ślubu otrzymaliśmy profesjonalnie nagraną płytę z naszymi ulubionymi piosenkami w ich wykonaniu (nagranie całości trwało kilka miesięcy!). Oraz film z co pocieszniejszymi momentami z prowadzenia nagrań. Osiemnastka Średniego Kamzika została uczczona specjalnym programem artystycznym w wykonaniu pozotałego rodzeństwa (mamy nagranie) oraz prezentem wykonywanym przez pół roku. Kiedyś wróciliśmy z wakacji do pustego domu i w najrozmaitszych miejscach pojawiały się karteczki z informacjami kto nas wita ("lodówka też wita Państwa X"). Któraś rocznica ślubu przywitała nas rozwieszoną w przedpokoju girlandą... Staramy się odwzajemniać te pomysły i wieszać stosowne plakaty, ale jesteśmy bez szans przy kamzikowej pomysłowości.

Wczoraj wczesnym popołudniem wstałam od komputera i przechodząc w przedpokoju koło własnej torebki zauważyłam, że wystaje z niej coś różowego (?!). Ki czort? Serduszko z jakimiś gryzmołami. Wpadło komuś? Nawet zapytałam najstarszego Kamzika szykującego się do wyjścia, ale jakoś mnie zbyła. Dopiero gdy zobaczyłam podobne serduszko na lustrze, zaczęło mi coś świtać... Dopytałam, czy mam zaczekać na MN, no i zaczęło się po jego powrocie. Karteczek było w sumie 26 (jakże by inaczej). Jedne dowcipne, inne z mądrymi cytatami. Pieczołowicie ponumerowane... W najdzikszych miejscach poprzyklejane, nie wiem czy nie podrzucali jednych po zdjęciu innych :)). Uzbierała się kolekcja:


Ułożone po kolei, od 1 do 26, pierwsza jest napisana po hebrajsku  druga w j. perskim (!?) - podobno miłe i rozczulające rzeczy. A potem już w miarę normalnie... z pewną dozą humoru...


...i nawet matematyki...


Lubię tak.
No i mało komu lodówka mówi "A kuku", prawda?

sobota, 5 kwietnia 2014

Na piasku - cz. 2

Dziękuję bardzo za zwerbalizowane skojarzenia w komentarzach do piaskowego wpisu.
Roślinki (bo było ich więcej) kiełkujące w plażowym piasku wyglądały zaskakująco. I - tak, tak - słodko. Pierwsze co pomyślałam, antropomorfizując, to to, że "takie dzielne" nasionka, na przekór niesprzyjającym warunkom kiełkują...

A potem jednak włączył się rozum. Nie jestem przyrodnikiem ani biologiem, więc mogę nie mieć racji, ale mam pewne doświadczenie empiryczne... Jako dziecko (i nie-dziecko) nie raz i nie dwa budowałam zamki i kopałam studnie na plaży i doskonale wiem, że pod  tym cudownym suchym piaskiem jest.... mokry piasek (czasem odrobinę grubszy), a potem jest... słona woda i bardzo mokry piasek. Nasionko kiełkuje tam, gdzie jest ciemno (a tak jest pod piaskiem), ciepło i wilgotno. I owszem, wykiełkuje na piasku (wykiełkuje nawet na mokrej wacie, co pewnie część z nas będzie niedługo trenować), ale wykiełkować to jedno, a wyrosnąć w dorosłą roślinę, to drugie... I dlatego ta wzruszająca roślinka kojarzy mi się z tym nierozsądnym facetem z Biblii, który budował na piasku. A budowanie na piasku... Mam w rodzinie rozmaitej maści budowlańców i całe życie słucham różnych opowieści... Ba, rozmawiałam kiedyś z jedną panią architekt, która powiedziała mi, że nie podejmuje się projektowania domu, jeżeli inwestor nie zgadza się na przeprowadzenie badań stabilności gruntu (to określenie niefachowe, takie badanie podnosi koszt budowy i niektórzy woleliby je sobie podarować...). No i można sobie dalej rozwijać już na własny użytek pytania o to na czym budujemy i na jakiej skale.... (i tak, wiem, że piasek to też skała, ale to już jak z tą czekoladową sałatką...).

Pomyślałam sobie jeszcze, że sądzenie po pozorach ma dwa oblicza - można coś/kogoś/sytuację ocenić za nisko, ale można i za wysoko. Można źle ocenić miejsce kiełkowania... samo ciemno, ciepło i wilgotno, to może być trochę mało. Co ciekawe, czasem tak niewiele trzeba się przesunąć... te same nasionka kilka, czy kilkanaście metrów dalej już miałby szansę wyrosnąć... Bo parę metrów dalej pod piaskiem już jest ciut więcej niż mokry piasek...

No i tak mi się filozoficznie skojarzenia potoczyły...

Chyba już tęsknię za tym ↓ spokojem...


PS.
Najmłodszy Kamzik po przeczytaniu wpisu najpierw stwierdził "Gdyby to była palma, to byłoby Lazurowe Wybrzeże", a potem zrobił mi wykład o sukcesji pierwotnej :) W sumie dobrze wiedzieć, że dziecko jednak w miarę skutecznie uczy się do egzaminu... (i oby to nie było to pochopne ocenianie :P ).

piątek, 4 kwietnia 2014

Na piasku - cz. 1

Takie zdjęcie zrobiłam tydzień temu na plaży (kocham nadmorski piasek z polskich plaż). Niepozowane zdjęcie - zaznaczam.


I tak ten obrazek we mnie siedzi od tygodnia.

Zanim napiszę o moich przemyśleniach na jego podstawie, mam ochotę zapytać o skojarzenia, interpretacje innych.
No to... pytam. :) Można się rozwijać :))

wtorek, 1 kwietnia 2014

Wiosna tam daleko

Obiecałam i pokazuję.
Wiosnę.
Daleko. Dla mnie - dla innych całkiem blisko.
Wiosna miała kolor słońca, smak drożdżowego placka i cudowną atmosferę niespiesznego gadania przy stole, z ludźmi, których się (niestety) spotyka (zawsze) za rzadko.
Spokój (nawet jak poważne tematy były omawiane).
Ciepło serca.
Radość.

I cudowny spacer.

Zdjęć powstało mnóstwo, zrobiłam ostrą selekcję, a teraz spróbuję zrobić jeszcze selekcję po selekcji :)

Najpierw trzeba było dojechać...


A potem...

To powyżej to kwintesencja wiosny :)

A potem było tak ładnie:


Ciekawa jestem czy w ogóle ktoś dostrzeże na tych zdjęciach to, co mnie dodatkowo frapowało. (Nie jest to łatwe, gdy nie wiadomo czego sie spodziewać :P)





To wyżej modrzewie szykują się do wypuszczania igiełek...
A te kwiatki niżej zdaniem Najmłodszego Kamzika powinny nosić nazwę "przebiliście" :))


I na koniec brzózkowa koronka...


Dobrej nocy i dobrej reszty tygodnia :))