Miłośnicy górskich wędrówek znają takie stwierdzenie, że "góry nie puściły". Zdarzyło mi się kilkakrotnie wracać z tatrzańskiej wędrówki bez osiągnięcia zamierzonego celu - załamanie pogody, skrajnie trudne warunki jak na możliwości grupy, uruchamia się tryb "rozsądek każde szybko stąd znikać"... Tym razem trafiło nas kilkadziesiąt kilometrów na północny wschód od domu. ABS włączył się już na pierwszym zaśnieżonym (bo nie stąd ni zowąd sypnęło śnieżycą) rondzie - w sumie normalka. Jedziemy. Po dwudziestu kilometrach przejechanych czterdziestką za wielkim TIRem (dobrze, że jechał, przynajmniej nie jechaliśmy po dziewiczym śniegu jak ci z naprzeciwka) stanęliśmy na amen w małym miasteczku, na jednokierunkowej ulicy (tak, główna droga tamtędy prowadzi). Przed nami auta, za nami auta, po bokach domy, sypie śnieg. Nie ma jak się ruszyć. Wizja kolejnych dwustu kilometrów z hakiem przejeżdżanych czterdziestką w sypiącym śniegu... Moment na ostateczną decyzję. Telefon w garść - nie dojedziemy jednak. Nie dziś. Coś się ruszyło, udało się umknąć w bok z tej jednokierunkowej na drugą jednokierunkową, prowadzącą z powrotem (przy skręcaniu widać było z przodu na "naszej" trasie niekończącą się kolumnę samochodów). Powoli, po bielusieńkim śniegu, odwrót... Okazało się, że za nami wyrósł już ogromny ogon - mijaliśmy auta ze współczuciem. Przy tym okazało się, że miałam rację podejrzewając, iż to, po czym wcześniej jechaliśmy, to jednak był lód.... Teraz jechało się już ciut szybciej. Nawet jakiś pług jechał... w przeciwną stronę. Widoczność nieco lepsza, można było podziwiać tańcujące po polach fale śniegogradu. Pogoda zmieniająca się jak w kalejdoskopie. Odłożyłam na kolana dziergany pracowicie szalik (tak, zatęskniłam za własnoręcznie zrobionym szalikiem, a w zasadzie skusiła mnie włóczka...) i zaczęłam pstrykać zdjęcia. Walących w przednią szybę śnieżynek nie udało się uchwycić...
A blisko domu - inny świat. Tyle, że dujawica okrutna (okrutniejsza niż wcześniej), widziałam jak rzucało furgonetką po jezdni... Śnieg teraz przywędrował już co prawda, ale jednak zajęło mu to więcej czasu niż nam...
A Kamziki też zostały zmuszone do zmiany planów (śnieg, brak prądu) i wylądują na weekend bliżej domu, z o wiele lepszym dojazdem - co istotne, bo ich żaba nie ma ABSu...
Miłego oglądania zatem:
Ta czarna kropka to nie UFO, tylko coś na szybie :)) A to czarne w tle to nie zbocze góry, tylko chmury.
To szarobiałe nad polem powyżej to tańcujący śnieg, a za nim równie tańcujące szare chmurzyska.
Przyjrzałam się dokładniej, na tym zdjęciu wyżej (z torami po prawej) widać padający śnieg.
Kolory na zdjęciach w zasadzie autentyczne.
Jutro rano zamierzamy podjąć drugą próbę przejścia, tfu, przejechania trasy...
szerokiej drogi i przychylnych wiatrów ;)
OdpowiedzUsuńPięknie dziękuję. :)
UsuńPrzychylny wiatr to w tym momencie taki, hm. maksymalnie 30-35 km/h (?) i w plecy, koniecznie w plecy.... w tylną szybę znaczy...
ojej...
OdpowiedzUsuńoby dziś było lepiej :***********
Jest nadzieja :))
Usuń:*********
I po nadziei. Drogi poblokowane...
Usuń" Dzięki" Ksaweremu masz piękne zdjęcia!
OdpowiedzUsuńU nas wczoraj błysnęło i zagrzmiało! Przyroda ostrzega, że nic nie możemy...
Czytam co działo sie na naszej trasie i jestem szczęśliwa, że zdołaliśmy bezpiecznie wrócić! Że w ogóle zawróciliśmy!
UsuńDokładnie. Dobrze, że rozsądek wziął górę.
UsuńPrzed chwilą z trasy do Warszawy wrócił jeden z naszych Mężczyzn.
OdpowiedzUsuńW ciągu jednej nocy nas zasypało... prawie po pachy...
Cieszę się, że plany mam dzisiaj wybitnie domowe :)
A mi jednak bardzo żal. :( Pewnie za to upiekę pierniczki.....
UsuńTo jak tam? Są pierniczki? :)
UsuńJutro będą. Dzień był wypełniony w inny, bardziej duchowy sposób :) Zdołałam kupić w ostatnim momencie, tuż przed 21, składniki na pierniczkowe ciasto. Kamziki też muszą się wykazać :)
UsuńUwielbiam takie zdjęcia "z drogi". Twoje są jak kadry filmowe :)
OdpowiedzUsuńCieszę sie, że się spodobały. Ostatnio zawsze staram sie zabierać aparat do samochodu. :)
Usuń