Zaległości w blogu przekładają się na wykoszony i wygrabiony wielki kawał działki mojej Mamy, wyzbierane tony szyszek (nie wiecie kto je rozrzuca po skoszonej łące?) i posadzone skalniaki oraz berberysy. Plus urocza podróż najkrótszą trasą do domu, przy czym mój mąż podejrzewał, że kazałam Googlom wybrać "najbardziej krętą" :). No i jeszcze chrzest mojego chrzestnego wnuka - jak to człowiek się jednak wzrusza, choć myślał, że nic go nie ruszy. :)
Widok na świat zasłaniają mi rusztowania (gorzej, że nie da się otworzyć okien zabezpieczonych folią, a jutro nas zastawią z drugiej strony), ale na szczęście mam zapas zdjęć :).
Początek szyszek był skromny...
Skalniakowi zapomniałam zrobić zdjęcie, a bratowa jeszcze nie podesłała.
Trafiliśmy na koniec sezonu niezapominajkowego. Doskonale opisuje to zdjęcie określenie "flowerful", którego lubimy z paroma znajomymi używać...
Te trzmiele na dąbrówce były zachwycające... Na komputerze to zdjęcie jest ciut za jasne, to robiłam akurat telefonem i na telefonie wyszło idealnie. Ale nie ruszam, bo może macie inaczej ustawione kolory.
No i jeziora...
Widzicie to światło?.
Nad drugim, mniejszym, jak zawsze były żurawie. Tylko daleko... Foto na maksymalnym zoomie.
A samo jezioro - bajka... To są te momenty, kiedy z jednego miejsca można zrobić 150 zdjęć i potem człowiek nie umie żadnego wyrzucić...
A teraz się pracuje...