Odnotowuję
Tzn debiut jest podwójny ;)
I nie idealny.
Gofrownica nie jest duża, ale za to wypieka kwiatek złożony z pięciu serduszek. Sama słodycz.
Pierwsze ciasto zrobił osobiście Kamzik Najmłodszy według przepisu z książeczki. Trochę może w tym przepisie jest za słodkie, ale generalnie było dobre. A że zadbał i o dodatki, mieliśmy super ucztę na deser/podwieczorek i na kolację, bo z reszty ciasta piekłam gofry w piątek późnym wieczorem po powrocie z koncertu. Pycha.
Dziś ciasto na gofry robiłam ja (zdecydowanie mniejszą ilość) eksperymentując, bo chciałam wykorzystać białka jajek, które zostały po drugim debiucie. I też wyszło smacznie. Zatem w tej części naprawdę pełen sukces. I wreszcie wykorzystuję klepsydrę, która od dawna stoi na jednej z półek ;)
Jeśli ktoś ma sprawdzone pomysły/patenty na gofry (albo sprawdził te przypisy z lidlowskiej książeczki :D) - to polecam się :)
Rozochocona sukcesami na polu gofrowym zabrałam się za pazurki z makiem. Ślicznie tam wyglądają na zdjęciu, prawda?
Pierwsza porcja ciut się przypiekła niestety, po skosztowaniu uznałam, że jednak cukier puder sie przyda, a rodzina orzekła, że "mogą być". Kolejnych porcji pilnowałam bardziej, niemniej żadna nie wyglada tak ładnie i smakowicie jak na blogu Autorki. :( Szkoda. A tak chciałam żeby mi wyszło idealnie ;D.
Cóż, niedziela zacznie się pewnie od robienia ciasta jogutrowego...
I naprawdę muszę wymienić kuchenkę....
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przepisy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przepisy. Pokaż wszystkie posty
sobota, 3 lutego 2018
sobota, 3 maja 2014
Pomarańcze i herbata
Święto przywitało nas odrobiną ciepła (w porównaniu do dnia wczorajszego) i delikatną sugestią, że za burymi chmurami jednak jest słońce. Flagi powiewaja na lekkim wietrzyku - może się przetrze?
Dla ocieplenia klimatu udałam się do kuchni w celu dokończenia rozpoczętych późną nocą (ale wczoraj) zabiegów piekarniczych. Dom wypełnił się cudownym zapachem...
I tu będzie reklama.
Odkryłam kiedyś dawno taką stronę , potem o niej zapomniałam, a potem znowu ją znalazłam.... Kilka dni temu pojawił się na niej przepis na CIASTECZKA HERBACIANE. Dałam się skusić... i to był strzał w dziesiątkę! Szybko się robią, szybko pieką, pięknie pachną i cudownie smakują. Rewelacja. Polecam!
Za pierwszym razem nie miałam w domu pomarańczy, więc zastąpiłam je cytryną. Efekt niemal tak samo dobry jak z pomarańczami. Na dodatek ciasto można przygotować wieczorem, a rano tylko pokroić i wrzucić ciasteczka do piekarnika. (A zamiast malaksera wystarczy zwykły mikser).
Podana jedna porcja akurat mieści się na jednej blasze (takiej szerokiej, wsuwanej do piekarnika). Wczoraj wieczorem zrobiłam trzy porcje...
Nie wstawiam tu przepisu, żeby nie robić plagiatu. Natomiast gorąco zachęcam do spróbowania! Myślę, że takie ciasteczka mogła piec Ania Shirley na Zielonym Wzgórzu albo Zuzanna Baker na Złotym Brzegu.
(Moje nie są tak zgrabnie utoczone jak ciastka Autorki.)
A do ciastek można podać herbatkę lub kawę w takich oto filiżankach:
Te czekoladki i cukierki są... zawsze na spodeczkach :)) Dzieło (oczywiście) Magdy.
PS.
W wersji cytrynowej ułożone na blasze ciastka wyglądały jak plasterki....białej kiełbasy :D
Po upieczeniu to się na szczęście zmieniło.
Dla ocieplenia klimatu udałam się do kuchni w celu dokończenia rozpoczętych późną nocą (ale wczoraj) zabiegów piekarniczych. Dom wypełnił się cudownym zapachem...
I tu będzie reklama.
Odkryłam kiedyś dawno taką stronę , potem o niej zapomniałam, a potem znowu ją znalazłam.... Kilka dni temu pojawił się na niej przepis na CIASTECZKA HERBACIANE. Dałam się skusić... i to był strzał w dziesiątkę! Szybko się robią, szybko pieką, pięknie pachną i cudownie smakują. Rewelacja. Polecam!
Za pierwszym razem nie miałam w domu pomarańczy, więc zastąpiłam je cytryną. Efekt niemal tak samo dobry jak z pomarańczami. Na dodatek ciasto można przygotować wieczorem, a rano tylko pokroić i wrzucić ciasteczka do piekarnika. (A zamiast malaksera wystarczy zwykły mikser).
Podana jedna porcja akurat mieści się na jednej blasze (takiej szerokiej, wsuwanej do piekarnika). Wczoraj wieczorem zrobiłam trzy porcje...
Nie wstawiam tu przepisu, żeby nie robić plagiatu. Natomiast gorąco zachęcam do spróbowania! Myślę, że takie ciasteczka mogła piec Ania Shirley na Zielonym Wzgórzu albo Zuzanna Baker na Złotym Brzegu.
(Moje nie są tak zgrabnie utoczone jak ciastka Autorki.)
A do ciastek można podać herbatkę lub kawę w takich oto filiżankach:
Te czekoladki i cukierki są... zawsze na spodeczkach :)) Dzieło (oczywiście) Magdy.
PS.
W wersji cytrynowej ułożone na blasze ciastka wyglądały jak plasterki....białej kiełbasy :D
Po upieczeniu to się na szczęście zmieniło.
środa, 12 lutego 2014
Ciasto jogurtowe, czyli podróże kształcą
Ten wpis powstaje z inspiracji Janeczki, która wspomniała w którymś z postów o pieczeniu babki jogurtowej. Janeczka zdążyła już później zamieścić przepis na swoje ciasto, ale mój jest nieco inny, a poza tym wiąże się z nim historia, którą lubię wspominać :).
Stosowną liczbę lat temu, kiedy niektórych Czytelników tego bloga jeszcze nie było na świecie, spędziłam letnie miesiące na urokliwej (zwłaszcza z perspektywy lat), choć tak naprawdę niełatwej i wymagającej pracy jako tzw. "au pair" we Francji. W czasach muru berlińskiego i zasieków między Wschodem a Zachodem, czasach bez komórek i internetu, była to wyprawa trochę szalona. I w pełne nieznane. Tyle, że pracę załatwiała sprawdzona wielokrotnie przez innych, uczciwa do szpiku kości pani R., Francuzka zaangażowana bez reszty w rozmaitą pomoc Polakom.
"Moja" rodzina okazała się przemiła, dość szybko się zgraliśmy, mówiliśmy sobie po imieniu i przez "ty". Mieli rzadką cechę traktowania "operki" naprawdę jako członka rodziny i nie czułam się nigdy przy nich służącą (a bywało przy innych) ani też nie czułam się gorsza, szanowali mnie, a nasze rozmowy nie ograniczały się do kwestii domowo-kuchennych. Świetni ludzie. Dzieci była trójka, 10 lat, 5 lat , 7 mies. Czasem dawały w kość, ale zasadniczo były miłe i współpracujące. Dogadywaliśmy się. Tu można by snuć wiele dygresji, ale zmierzam do ciasta :).
Były to wakacje, więc ten czas spędzaliśmy w kilku różnych miejscach (pani domu jeszcze była na urlopie wychowawczym). Jednym z tych miejsc była urocza wioseczka gdzieś na granicy Normandii, na tyle "blisko" Paryża, że pan domu mógł dojeżdżać do pracy. W tej wioseczce znajomi mojej rodziny kupili dom - starą kawiarnię - na dom letni i przyjmowali w nim znajomych z rodzinami, urządzali imprezy itp. Dzieci było więc więcej i opiekunek też - mamy dzieci, ja i jeszcze dwie "operki", jedną z nich była Hiszpanka, o wdzięcznym imieniu Isabel. No i właśnie Isabel, oprócz wtajemniczania nas w zawiłości niektórych hiszpańskich zwyczajów, piekła ciasto jogurtowe.
Nie wiem jak jest teraz, ale wówczas we Francji pieczenie ciasta w domu (przynajmniej w tym środowisku) było pewną ekstrawagancją. Powszechne były ewentualnie rozmaite tarty z owocami na słodko i quiche na słono, natomiast takie ciasto było czymś zaskakującym. Okazało się wyśmienite, więc skrzętnie zanotowałam przepis darowując sobie częściowo tłumaczenie; o tak to wygląda:
No i potem wielokrotnie to ciasto piekłam już dla "moich" Francuzów, zawsze chwalona i doceniana nad wyraz. Dumni byli ze mnie, że hej i ciasto nosiło moje imię (powiedzmy "gâteau d'Agaja")! Zwykle używałam okrągłej tortownicy. Zawsze zaskakiwało mnie, że gospodyni liczyła ile osób siedzi przy stole i potem kroiła ciasto na tyle kawałków ile było potrzebne. Niezależnie od tego, czy byli to szanowani goście, czy sami domownicy, czy było osób 5 czy 10. Krojenie okrągłego ciasta najpierw na pół wyglądało dziwnie :).
Przepis zachwycił mnie prostotą, tempem wykonania i łatwością zapamiętania składników. I sympatyczne jest to, że miarką jest kubeczek od jogurtu ;).
Potrzebujemy:
• 1 kubeczek jogurtu naturalnego, niesłodzonego (125 g)
• 2 kubeczki cukru (można mniej, tak z 1 i 1/2)
• 3 kubeczki mąki
• 3/4 kubeczka oliwy (ja dodaję trochę mniej, ciut więcej niż połowa i używam oleju słonecznikowego lub rzepakowego; jeżeli oliwa z oliwek, to lepiej light, extra vergine daje specyficzny posmak)
• 3 całe jajka
• ~1,2-1,5 łyżeczki proszku do pieczenia (a jak ktoś bardzo chce, może dodać cukier wanilinowy)
Składniki po kolei wlewamy/wsypujemy do miski i mieszamy na gładkie, lekko lejące ciasto. Ja robię to dużą łyżką plastikową, a możną kopystką. To bardzo szybko idzie. Potem przelewamy do formy wyłożonej papierem i pieczemy w temp. 180-200°C na złoty kolor, przez ok. 40-50 min - aż patyczek wbity w ciasto będzie po wyjęciu suchy. Po pierwszych 10 minutach pieczenia warto naciąć wierzch ciasta, na głębokość ok. 1 cm. Ja zwykle po 20 min przełączam na samą dolną grzałkę w piekarniku.
To są proporcje na foremkę "keksówkę" dł ok. 26 cm. Ja zwykle piekę porcję z dużego jogurtu (tak samo mierzę składniki kubkami i dodaję więcej jajek - 5 lub 6 - oraz 2,5-3 proszku) i takie właśnie ciasto z dużego jogurtu widać na zdjęciu.
I teraz punkt najlepszy.
To jest świetne ciasto samo w sobie (można posypać cukrem-pudrem) ale też jest to świetne ciasto-baza do pieczenia z owocami - jabłkami lub śliwkami. Albo z bakaliami (rodzynki, orzechy, skórka pomarańczowa). Jeżeli robię je z jabłkami (najlepiej wybrać kwaskowate, nie za bardzo soczyste), to po prostu po przelaniu ciasta do formy, wkładam w nie jabłka obrane i pocięte na nieregularne, nie za grube kawałki - tak żeby się schowały w cieście. Ilość jabłek/śliwek zależy już od inwencji i cierpliwości piekącego.
Można spróbować z jakimś jogurtem smakowym. Moja przyjaciółka kiedyś wzięła brzoskwiniowy. Ale ja aż tak nie eksperymentowałam.
Można to ciasto piec w okrągłej formie i kroić trójkąciki, można piec na prostokątnej blasze i kroić w kwadraty, albo w keksówce i podawać plastry jak babki piaskowej. Można też oczywiście upiec w klasycznej formie na babę (choć dla mnie prawdziwe baby wielkanocne, to drożdżowe są). Z tego ciasta fajnie wychodzą też rozmaite babeczki, w tym muffiny.
Od czasu, gdy pojawiły się w Polsce jogurty w kubeczkach ciasto jogurtowe stało się chyba najczęściej przeze mnie pieczonym (w różnych wersjach) i zawsze wszystkim smakuje. I tak szybko się je robi! O ile tylko ktoś nie spali go, nie może się nie udać.
Polecam :)
A w wyobraźni powinny majaczyć normandzkie bezkresne zielone pola i szare, kamienne domy o czarnych stromych dachach.
Stosowną liczbę lat temu, kiedy niektórych Czytelników tego bloga jeszcze nie było na świecie, spędziłam letnie miesiące na urokliwej (zwłaszcza z perspektywy lat), choć tak naprawdę niełatwej i wymagającej pracy jako tzw. "au pair" we Francji. W czasach muru berlińskiego i zasieków między Wschodem a Zachodem, czasach bez komórek i internetu, była to wyprawa trochę szalona. I w pełne nieznane. Tyle, że pracę załatwiała sprawdzona wielokrotnie przez innych, uczciwa do szpiku kości pani R., Francuzka zaangażowana bez reszty w rozmaitą pomoc Polakom.
"Moja" rodzina okazała się przemiła, dość szybko się zgraliśmy, mówiliśmy sobie po imieniu i przez "ty". Mieli rzadką cechę traktowania "operki" naprawdę jako członka rodziny i nie czułam się nigdy przy nich służącą (a bywało przy innych) ani też nie czułam się gorsza, szanowali mnie, a nasze rozmowy nie ograniczały się do kwestii domowo-kuchennych. Świetni ludzie. Dzieci była trójka, 10 lat, 5 lat , 7 mies. Czasem dawały w kość, ale zasadniczo były miłe i współpracujące. Dogadywaliśmy się. Tu można by snuć wiele dygresji, ale zmierzam do ciasta :).
Były to wakacje, więc ten czas spędzaliśmy w kilku różnych miejscach (pani domu jeszcze była na urlopie wychowawczym). Jednym z tych miejsc była urocza wioseczka gdzieś na granicy Normandii, na tyle "blisko" Paryża, że pan domu mógł dojeżdżać do pracy. W tej wioseczce znajomi mojej rodziny kupili dom - starą kawiarnię - na dom letni i przyjmowali w nim znajomych z rodzinami, urządzali imprezy itp. Dzieci było więc więcej i opiekunek też - mamy dzieci, ja i jeszcze dwie "operki", jedną z nich była Hiszpanka, o wdzięcznym imieniu Isabel. No i właśnie Isabel, oprócz wtajemniczania nas w zawiłości niektórych hiszpańskich zwyczajów, piekła ciasto jogurtowe.
Nie wiem jak jest teraz, ale wówczas we Francji pieczenie ciasta w domu (przynajmniej w tym środowisku) było pewną ekstrawagancją. Powszechne były ewentualnie rozmaite tarty z owocami na słodko i quiche na słono, natomiast takie ciasto było czymś zaskakującym. Okazało się wyśmienite, więc skrzętnie zanotowałam przepis darowując sobie częściowo tłumaczenie; o tak to wygląda:
No i potem wielokrotnie to ciasto piekłam już dla "moich" Francuzów, zawsze chwalona i doceniana nad wyraz. Dumni byli ze mnie, że hej i ciasto nosiło moje imię (powiedzmy "gâteau d'Agaja")! Zwykle używałam okrągłej tortownicy. Zawsze zaskakiwało mnie, że gospodyni liczyła ile osób siedzi przy stole i potem kroiła ciasto na tyle kawałków ile było potrzebne. Niezależnie od tego, czy byli to szanowani goście, czy sami domownicy, czy było osób 5 czy 10. Krojenie okrągłego ciasta najpierw na pół wyglądało dziwnie :).
Przepis zachwycił mnie prostotą, tempem wykonania i łatwością zapamiętania składników. I sympatyczne jest to, że miarką jest kubeczek od jogurtu ;).
Potrzebujemy:
• 1 kubeczek jogurtu naturalnego, niesłodzonego (125 g)
• 2 kubeczki cukru (można mniej, tak z 1 i 1/2)
• 3 kubeczki mąki
• 3/4 kubeczka oliwy (ja dodaję trochę mniej, ciut więcej niż połowa i używam oleju słonecznikowego lub rzepakowego; jeżeli oliwa z oliwek, to lepiej light, extra vergine daje specyficzny posmak)
• 3 całe jajka
• ~1,2-1,5 łyżeczki proszku do pieczenia (a jak ktoś bardzo chce, może dodać cukier wanilinowy)
Składniki po kolei wlewamy/wsypujemy do miski i mieszamy na gładkie, lekko lejące ciasto. Ja robię to dużą łyżką plastikową, a możną kopystką. To bardzo szybko idzie. Potem przelewamy do formy wyłożonej papierem i pieczemy w temp. 180-200°C na złoty kolor, przez ok. 40-50 min - aż patyczek wbity w ciasto będzie po wyjęciu suchy. Po pierwszych 10 minutach pieczenia warto naciąć wierzch ciasta, na głębokość ok. 1 cm. Ja zwykle po 20 min przełączam na samą dolną grzałkę w piekarniku.
To są proporcje na foremkę "keksówkę" dł ok. 26 cm. Ja zwykle piekę porcję z dużego jogurtu (tak samo mierzę składniki kubkami i dodaję więcej jajek - 5 lub 6 - oraz 2,5-3 proszku) i takie właśnie ciasto z dużego jogurtu widać na zdjęciu.
I teraz punkt najlepszy.
To jest świetne ciasto samo w sobie (można posypać cukrem-pudrem) ale też jest to świetne ciasto-baza do pieczenia z owocami - jabłkami lub śliwkami. Albo z bakaliami (rodzynki, orzechy, skórka pomarańczowa). Jeżeli robię je z jabłkami (najlepiej wybrać kwaskowate, nie za bardzo soczyste), to po prostu po przelaniu ciasta do formy, wkładam w nie jabłka obrane i pocięte na nieregularne, nie za grube kawałki - tak żeby się schowały w cieście. Ilość jabłek/śliwek zależy już od inwencji i cierpliwości piekącego.
Można spróbować z jakimś jogurtem smakowym. Moja przyjaciółka kiedyś wzięła brzoskwiniowy. Ale ja aż tak nie eksperymentowałam.
Można to ciasto piec w okrągłej formie i kroić trójkąciki, można piec na prostokątnej blasze i kroić w kwadraty, albo w keksówce i podawać plastry jak babki piaskowej. Można też oczywiście upiec w klasycznej formie na babę (choć dla mnie prawdziwe baby wielkanocne, to drożdżowe są). Z tego ciasta fajnie wychodzą też rozmaite babeczki, w tym muffiny.
Od czasu, gdy pojawiły się w Polsce jogurty w kubeczkach ciasto jogurtowe stało się chyba najczęściej przeze mnie pieczonym (w różnych wersjach) i zawsze wszystkim smakuje. I tak szybko się je robi! O ile tylko ktoś nie spali go, nie może się nie udać.
Polecam :)
A w wyobraźni powinny majaczyć normandzkie bezkresne zielone pola i szare, kamienne domy o czarnych stromych dachach.
wtorek, 31 grudnia 2013
Makowo
Makowo czyli świątecznie, noworocznie i karnawałowo.
Zawsze mnie trochę dziwiła całoroczna dostępność makowców w cukierniach - mak kojarzył mi się właśnie tak jak w pierwszym zdaniu tego wpisu. Postanowiłam w ramach poświątecznego i sylwestrowo-noworocznego prezentu zapisać tu przepis na nasz tradycyjny rodzinny wigilijny deser - krem makowy. I proszę nie narzekać, że bomba kaloryczna - raz w roku można poszaleć :). Ja czasem robię też ten krem na Nowy Rok/Sylwestra, czyli czasem szaleję nawet dwa razy w roku. :P
W ramach wstępu - Wigilie (czyli wieczerze wigilijne) były u nas w rodzinie bardzo ludne (często ponad 20 osób, przygarniani byli goście zjeżdżający do stałych uczestników... ciasno było nawet w trzypokojowym mieszkaniu w starej kamienicy, wszak gości nie da się układać piętrowo), organizowane zbiorowo, choć udział części członków rodziny "ograniczał" się do organizowania produktów (te ryby sprowadzane z odległych jezior...) bądź kwestii finansowych. Motorem działania i głównym wykonawcą była moja Mama Chrzestna - a zaczynała przygotowania już 2 grudnia. Skąd wiem? Stąd, że udało się Ją namówić na spisanie przepisów dla potomnych z konkretnymi praktycznymi wskazówkami (na szczęście, bo już od ponad 11 lat nie żyje). Zeszyt, w którym pisała został zeskanowany, a ja pieczołowicie przechowuję oprawiony wydruk. Wykonanie potraw budzących swego czasu podziw i oszołomienie okazuje się nieprzesadnie trudne, zaś posiadanie zamrażalnika pozwalało nie zwariować w przedświątecznym tygodniu. Nie urządzałam jeszcze samodzielnie wigilii na taką gromadę, ale nie mam wątpliwości, że zaczynając odpowiednio wcześnie zdołałabym to zrobić koncertowo :). Z takim przewodnikiem...
No ale wracamy do naszych baranów czyli kremu makowego. Z wieczerzy wigilijnej uwielbiam szczególnie dwa dania: barszcz z pasztecikami - te paszteciki w zasadzie mi wystarczą, cała reszta potraw już nie jest konieczna, oraz krem makowy. U nas bowiem był zawsze deser podwójny: kompot z suszonych owoców (mieszanych, nigdy same śliwki) i krem. Ciasta (makowce, piernik i tort makowy) serwowano do kawy już po pierwszej kolędzie i po prezentach. Młodzież w tym czasie też kolegialnie zmywała.
Krem makowy wygląda tak:
Proporcje na jedną porcję:
→ 1 szklanka maku
→ 1 szklanka cukru (może być ciut mniej)
→ 250 g śmietany kremówki (wystarczy 30%, może być 36%)
→ bakalie wedle uznania: posiekane orzechy laskowe i włoskie, migdały, rodzynki w całości, skórka pomarańczowa, pokrojone drobno suszone śliwki i morele... etc. - generalnie orzechy i migdały w sumie wystarczą
→ skórka otarta z jednej sparzonej cytryny
→ 5-6 łyżeczek żelatyny
Jeżeli nie dysponujemy gotowym mielonym makiem, to mak należy sparzyć i zmielić w maszynce (raz lub nawet 2 razy). Ja używam gotowego maku mielonego (bez żadnych przypraw!!!), którego nie parzę. Mak i cukier wsypujemy do miski. Schłodzoną śmietankę ubijamy na (bardzo) sztywno i dodajemy do maku z cukrem. Mieszamy dokładnie. Dodajemy bakalie, zachowując co nieco na dekorację. Na koniec rozpuszczamy żelatynę najpierw w odrobinie zimnej wody, potem dolewamy gorącej (do pół szklanki) i kiedy zupełnie się rozpuści ostrożnie dodajemy do kremu cały czas mieszając, aby nie powstały gluty. Przekładamy do "wyjściowej" miski, dekorujemy i umieszczamy (przykrytą) miskę w lodówce lub na balkonie, jeśli nie ma mrozu. Podajemy nie bezpośrednio z lodówki (bo wtedy jest zbyt sztywny). Bardzo słodkie, lepiej więc na początek nałożyć sobie mniej i potem dobierać niż nałożyć za dużo (wówczas grozi nam, że nie spróbujemy żadnych innych słodkości). Na dużą liczbę gości (> 13 osób) robię podwójną porcję.
Można przygotować dzień przed Wigilią. Ja zwykle robię w Wigilię rano. Albo w Sylwestra rano.
Prościutkie, prawda? Mnie ta prostota zakoczyła.
Pychota.
Tu w skromnych dekoracjach.
Nie wykształcono we mnie poczucia jakiejś szczególnej magii czy wartości przejścia z roku w rok. O postanowieniach noworocznych (nie robię) pierwszy raz w życiu usłyszałam na lekcjach angielskiego przygotowujących do egzaminu do liceum :)). Cenię jednak każdą możliwość dobrego spędzenia tego czasu w miłym gronie :). A nawet na tańcach :). Nawet pomimo tkwienia aktualnie w lekturze Koheleta (no wiecie, "marność nad marnościami... itd.").
A na Nowy Rok życzę Wam z serca wszelkiego dobra :)) W Was i wokół Was. Wedle potrzeb i marzeń.
I odwagi do mierzenia się z upływem czasu.... Zwycięskiego!
Zawsze mnie trochę dziwiła całoroczna dostępność makowców w cukierniach - mak kojarzył mi się właśnie tak jak w pierwszym zdaniu tego wpisu. Postanowiłam w ramach poświątecznego i sylwestrowo-noworocznego prezentu zapisać tu przepis na nasz tradycyjny rodzinny wigilijny deser - krem makowy. I proszę nie narzekać, że bomba kaloryczna - raz w roku można poszaleć :). Ja czasem robię też ten krem na Nowy Rok/Sylwestra, czyli czasem szaleję nawet dwa razy w roku. :P
W ramach wstępu - Wigilie (czyli wieczerze wigilijne) były u nas w rodzinie bardzo ludne (często ponad 20 osób, przygarniani byli goście zjeżdżający do stałych uczestników... ciasno było nawet w trzypokojowym mieszkaniu w starej kamienicy, wszak gości nie da się układać piętrowo), organizowane zbiorowo, choć udział części członków rodziny "ograniczał" się do organizowania produktów (te ryby sprowadzane z odległych jezior...) bądź kwestii finansowych. Motorem działania i głównym wykonawcą była moja Mama Chrzestna - a zaczynała przygotowania już 2 grudnia. Skąd wiem? Stąd, że udało się Ją namówić na spisanie przepisów dla potomnych z konkretnymi praktycznymi wskazówkami (na szczęście, bo już od ponad 11 lat nie żyje). Zeszyt, w którym pisała został zeskanowany, a ja pieczołowicie przechowuję oprawiony wydruk. Wykonanie potraw budzących swego czasu podziw i oszołomienie okazuje się nieprzesadnie trudne, zaś posiadanie zamrażalnika pozwalało nie zwariować w przedświątecznym tygodniu. Nie urządzałam jeszcze samodzielnie wigilii na taką gromadę, ale nie mam wątpliwości, że zaczynając odpowiednio wcześnie zdołałabym to zrobić koncertowo :). Z takim przewodnikiem...
No ale wracamy do naszych baranów czyli kremu makowego. Z wieczerzy wigilijnej uwielbiam szczególnie dwa dania: barszcz z pasztecikami - te paszteciki w zasadzie mi wystarczą, cała reszta potraw już nie jest konieczna, oraz krem makowy. U nas bowiem był zawsze deser podwójny: kompot z suszonych owoców (mieszanych, nigdy same śliwki) i krem. Ciasta (makowce, piernik i tort makowy) serwowano do kawy już po pierwszej kolędzie i po prezentach. Młodzież w tym czasie też kolegialnie zmywała.
Krem makowy wygląda tak:
Proporcje na jedną porcję:
→ 1 szklanka maku
→ 1 szklanka cukru (może być ciut mniej)
→ 250 g śmietany kremówki (wystarczy 30%, może być 36%)
→ bakalie wedle uznania: posiekane orzechy laskowe i włoskie, migdały, rodzynki w całości, skórka pomarańczowa, pokrojone drobno suszone śliwki i morele... etc. - generalnie orzechy i migdały w sumie wystarczą
→ skórka otarta z jednej sparzonej cytryny
→ 5-6 łyżeczek żelatyny
Jeżeli nie dysponujemy gotowym mielonym makiem, to mak należy sparzyć i zmielić w maszynce (raz lub nawet 2 razy). Ja używam gotowego maku mielonego (bez żadnych przypraw!!!), którego nie parzę. Mak i cukier wsypujemy do miski. Schłodzoną śmietankę ubijamy na (bardzo) sztywno i dodajemy do maku z cukrem. Mieszamy dokładnie. Dodajemy bakalie, zachowując co nieco na dekorację. Na koniec rozpuszczamy żelatynę najpierw w odrobinie zimnej wody, potem dolewamy gorącej (do pół szklanki) i kiedy zupełnie się rozpuści ostrożnie dodajemy do kremu cały czas mieszając, aby nie powstały gluty. Przekładamy do "wyjściowej" miski, dekorujemy i umieszczamy (przykrytą) miskę w lodówce lub na balkonie, jeśli nie ma mrozu. Podajemy nie bezpośrednio z lodówki (bo wtedy jest zbyt sztywny). Bardzo słodkie, lepiej więc na początek nałożyć sobie mniej i potem dobierać niż nałożyć za dużo (wówczas grozi nam, że nie spróbujemy żadnych innych słodkości). Na dużą liczbę gości (> 13 osób) robię podwójną porcję.
Można przygotować dzień przed Wigilią. Ja zwykle robię w Wigilię rano. Albo w Sylwestra rano.
Prościutkie, prawda? Mnie ta prostota zakoczyła.
Pychota.
Tu w skromnych dekoracjach.
Nie wykształcono we mnie poczucia jakiejś szczególnej magii czy wartości przejścia z roku w rok. O postanowieniach noworocznych (nie robię) pierwszy raz w życiu usłyszałam na lekcjach angielskiego przygotowujących do egzaminu do liceum :)). Cenię jednak każdą możliwość dobrego spędzenia tego czasu w miłym gronie :). A nawet na tańcach :). Nawet pomimo tkwienia aktualnie w lekturze Koheleta (no wiecie, "marność nad marnościami... itd.").
A na Nowy Rok życzę Wam z serca wszelkiego dobra :)) W Was i wokół Was. Wedle potrzeb i marzeń.
I odwagi do mierzenia się z upływem czasu.... Zwycięskiego!
Subskrybuj:
Posty (Atom)