niedziela, 31 sierpnia 2014

Żyję i...

...i pozdrawiam.
Te pozdrowienia z fotografii to już nie z dzisiaj ani nawet nie z wczoraj, ale tak to już jest, jak się chodzi po górach - wieczorem ledwo starcza sił na mycie i jedzenie...


Teraz przede mną walka pt. pralka i żelazko.

Ale o wiele ważniejszą walkę toczą Puchatkowie. Wspomnijcie, proszę.

niedziela, 24 sierpnia 2014

Razem

Lubię robić coś z kimś. Coś pozytywnego rzecz jasna. Robić w sensie wspólnego działania. Twórczego. Choćby to było zwykłe obieranie ziemniaków, za którym generalnie nie przepadam. Bo wspólna praca, nawet ta najprostsza, jest fantastyczną okazją do budowania więzi. Rozmowy. Wymiany poglądów. Szukania rozwiązań. Opowiadania. Podzielenia się doświadczeniem. Nauką słuchania....

W minionym tygodniu wspólna praca była też dla mnie okazją do nauczenia się tworzenia efektownych a jednocześnie nieskomplikowanych ozdób.  Tym razem najpierw w skali makro (choć podobno pierwsze takie kwiaty D. robiła w skali mikro). A potem nauczenia się jak zrobić coś z prawie niczego, czyli jak można wykorzystać resztki bibuły. Twórczość w sali mikro, równie efektowna.








Takie małe kwiatki jak te poniżej łączy się w łańcuch z kolorowej wąskiej wstążki (takiej jak do prezentów czy bukietu w kwiaciarni). efekt gwarantowany...



Tak, zdecydowanie lubię wspólną pracę.

wtorek, 12 sierpnia 2014

Kwiaty, których nie ma

W czerwcu opisywałam jak to Najmł. Kamzik usiłował na moje zamówienie kupić koleusy i dowiedział się w kwiaciarni, że nie istnieją. Jak na rośliny, które nie istnieją całkiem nieźle wyrosły. To nie do końca moja zasługa - zasadniczo swój dorodny wzrost zawdzięczają Dobrym Ludziom, cierpliwie przychodzącym podlać kwiatki podczas naszej nieobecności.
A jest na co popatrzeć :) A już pouszczykiwałam czubki i skróciłam jedną roślinę!




Wielkość górnych liści mnie zaskoczyła. No i widać, że są trzy różne rodzaje (no dobra, ten trzeci nieśmiało tylko wygląda z dołu).
Dziękuję :))

niedziela, 10 sierpnia 2014

DIOS AY PAG-IBIG

Uff.
Wykombinowałam. Takie bardzo amatorskie dzieło.
Dla mnie niesie moc wzruszeń.


W tłumaczeniu (via angielski)

1. Boża miłość dała nam pełnię życia
   To Miłość, która budzi nasze serca, nasze dusze i całe nasze istnienie
   To Miłość, która dała znaczenie i nadzieję naszemu życiu
2. Boża miłość nas jednoczy
    i nigdy nie zniknie
    w Jego sercu i w Nim jesteśmy jedno
    Nawet gdy żyjemy daleko od siebie
Ref.: Ponieważ nasz Bóg jest Bogiem miłości
        My też musimy kochać i pomagać sobie nawzajem
        A kiedy upadamy, nie zapominajmy.
        Że mamy Boga, który jest miłością
3. Starajmy się więc z całych sił, by kochać
    Powiedzmy światu
    że miłość Chrystusa przygarnia
    serca tęskniące za miłością

Śpiewać łatwo.
Wprowadzić w życie - niekoniecznie.
A przecież trzeba. Mozolnie, dzień po dniu. Czasem to już nie jest tylko "staranie się" a regularna walka. O własne człowieczeństwo.

PS. Znowu będę rzadziej (wiem, nie zaczęłam jeszcze na dobrą sprawę częściej..)


sobota, 9 sierpnia 2014

Póki żyjemy

Pisałam tu już kiedyś o bliskim naszemu sercu zespole Arete.
Zespół zaczyna obejmować kolejne pokolenie - w pierwszych dniach sierpnia urodziła się Małgosia, kolejne dziecię czeka na wyjście z brzucha Mamy na początku września.
W tym całym zabieganiu szykują nową płytę i.... szukają wsparcia na realizację teledysku. W sposób bardzo nowoczesny, korzystając z serwisu polakpotrafi.pl

Zapraszam, by zajrzeć O, TUTAJ, przeczytać i  - jeśli ktoś może - wesprzeć. Robią wiele dobrego, warto pomóc. To naprawdę świetni ludzie!




piątek, 8 sierpnia 2014

Opowieść

Początki tej niezwykłej opowieści - te, które znam z relacji - sięgają końca lat 80. XX w. W Polsce przebywał wówczas kardynał Sin z Filipin. Podczas pobytu w Krakowie, wraz z kardynałem Macharskim spotkał się z oazowiczami uczestniczącymi w rekolekcjach zwanych ONŻ III. Kardynał Sin opowiadał o sytuacji w swoim kraju, a ponieważ spodobały mu się oazowe ideały formacyjne, rzucił takie zdanie "Może tu wśród was jest ktoś, kto pojedzie kiedyś na Filipiny i opowie tam o tym ruchu". Druga połowa lat osiemdziesiątych nie była czasem, w którym takie wizje wydawałyby się realne. To była czysta abstrakcja...

W grupie młodzieży, uczestniczącej w spotkaniu z kardynałami był Z., wówczas bodajże 18- czy 19-letni chłopak. Z. po maturze wstąpił do seminarium i dziś już od wielu lat jest księdzem, wciąż żywo związanym z Ruchem Światło-Zycie, zwanym potocznie ruchem oazowym. O słowach kardynała Sina pewnie by nie pamiętał, a ja bym o nich nie pisała, gdyby dwa lata temu nie otrzymał zaproszenia na Filipiny. (Jak doszło do tego zaproszenia to już odrębna historia). Z. poleciał do Manili zaproszony, by realizować dokładnie to, o czym przed ponad 30 laty mówił kardynał Sin - przedstawić na Filipinach metody formacyjne Ruchu Światło-Życie. W pierwszych chwilach pobytu nie bardzo udawało się nawiązanie kontaktu. Z. poszedł więc na grób kardynała Sina i ufny w zmarłych obcowanie powiedział mu: "Chciałeś mnie tu mieć, to teraz zrób coś". Następnego dnia poznał księdza G.

Ks. G. miał wówczas lat 67 i był proboszczem ogromnej parafii na jednej z filipińskich wysp. Zachwycił się przedstawianą wizją i zapragnął poznać ją głębiej. Rok później, przy okazji kolejnej podróży na krańce świata, Z. odwiedził ks. G. w kolejnej już parafii (na Filipinach proboszcz zmienia parafię co 10 lat) liczącej 80 tys. osób. (Ks. G. pracował wówczas tam sam, dziś ma jednego wikarego).  Chyba podczas tej wizyty zapadła decyzja o - o ile to będzie możliwe - przyjeździe kilku osób z Filipoin do Polski, aby poznać metody formacji i pracy Ruchu z autopsji, nie tylko z opowiadań czy lektury.
Fundusze udało się zebrać. Przyjechali w piątkę.  Po ludzku może i szaleństwo, szczególnie ze strony 69-letniego kapłana. Ale czyż królestwo niebieskie wedle Biblii nie należy do tych, których stać na takie szaleństwo?

Wiedziałam, że mają przyjechać. Wiedziałam nawet, że spędzimy dwa tygodnie w tej samej miejscowości. W głebi serca żałowałam, że pewnie nie uda sie zamienić słowa poza przygodnym "Hi". A rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Widywaliśmy się - oprócz dwóch czy trzech dni - codziennie albo i kilka razy dziennie, rozmawialiśmy, nawiązaliśmy serdeczne relacje. Z jednej strony mamy za sobą zupełnie inne historie życia, z drugiej odkrywaliśmy zaskakujące podobieństwo sposobu myślenia i patrzenia na rzeczywistość. Nasze dwie odelgłe rzeczywistości mają sobie wiele do zaofiarowania.

Pożegnaliśmy się w niedzielę - to z naszego domu wyjeżdżali do Berlina, by tam wsiąść do samolotu. Wiem, że dotarli szczęśliwie.

Jeszcze słyszę moje imię wypowiadane ze specyficznym akcentem, jeszcze mam w uszach melodię ich języka, jeszcze pamiętam wspólny śpiew. Ufam, że to nie było nasze ostatnie spotkanie.
A Filipiny... cóż, jedynie 19 godzin lotu...


wtorek, 5 sierpnia 2014

Imieninowe

Od kilku lat spędzamy latem 15-17 dni w podobnym gronie. To czas kiedy bardzo uczymy się jak służyć innym. Ale też czas budowania wspólnoty, czas śmiechu i radości, rozmów poważnych i mniej poważnych, czas wspólnej zabawy i wspólnej modlitwy. Czas cudownych ludzi (nie, nie są idealni), którzy potrafią śmiać się z samych siebie, znieść cierpliwie niecierpliwość, podać herbatę, kawę, umyć filiżanki, biegać  ochoczo w górę i w dół po schodach, kiedy trzeba coś przynieść, zaproponować bez mrugnięcia okiem pomoc (wcale niemałą), którym nie trzeba pokazywac palcem, że coś jest do zrobienia, którzy po prostu troszczą się o siebie nawzajem jak w najlepszej rodzinie, choć nie są ze sobą spokrewnieni. Ludzi, których podziwiam, i od których wciaż się uczę jak być dobrym człowiekiem.
I w tym właśnie częściowo niezmiennym od kilku lat, ale też serdecznie ogarniającym wszystkich "nowych" gronie, spędzamy zawsze lipcowy czas - jak to mówimy - odpustów związanych z patronami 25 i 26 lipca. Wspólna impreza na ponad 20 osób kończąca się obowiązkowo wspolnym zdjęciem na schodach (drewniane schody w tym roku ugięły sie i zrzuciły klosz z lampy pod spodem, stąd być może tegoroczne zdjęcie jest naprawdę historycznym, bo ostatnim w tym miejscu) należy zawsze do wpomnień z gatunku niezapomniane.
W tym roku nie miałam czasu na przygotowywanie skomplikowanych prezentów (na szczęście zajęli się tym inni - i to z wielką inwencją) i w kradzionych chwilach powstały tylko dwie małe zawieszki. Z grubsza zrobione w ulubionych kolorach Właścicielek. Mam nadzieję, że na zawsze połączą się z nimi dobre wspomnienia.


Druga zawieszka została sfotografowana komórką...




A tutaj widok "od kuchni" - bałam się, że mogę nie zdążyć albo zapomnieć zrobić zdjecie drugiej zawieszki, gdy już będzie gotowa, więc najpierw uwieczniłam ją w stanie jeszcze niekompletnym. I okazało się, że słusznie, bo kolory z aparatu są tym razem prawdziwe.
     

piątek, 1 sierpnia 2014

Jestem

:))
Jestem.
Zadziwiona przedziwnymi planami Pana Boga.
Bogatsza o wiele doświadczeń.
Zachwycona pięknem ludzi.
Porwana przykładami pokazującymi, że rzeczywiście człowiek najpełniej realizuje się przez bezinteresowny dar z siebie.
Wciąż zaskoczona tym, że przez ostatnie dwa tygodnie (z hakiem) jednym z głównych narzędzi, którymi się posługiwałam był mikrofon.

Dochodze do siebie - choć plany na najbliższe dni są radośnie bogate, intensywne i urozmaicone.

Pozdrawiam :)))