Lubię być w górach we wrześniu. Dni już co prawda krótsze, ale jeszcze da się zejść przed zmrokiem (po zmroku zasadniczo nie wolno chodzić po górach, ale czołówki w plecaku są na wszelki wypadek). Może zdarzyć się gorsza pogoda - no ale to w sumie zawsze, śnieg był w tym roku w sierpniu przecież. Za to jest mniej ludzi (odczuwalne nawet na Słowacji, po polskiej stronie zapewne też, ale nie bywamy od ładnych paru lat). No i są inne kolory. Nieco czasem przydymione, ale lśniące w słońcu. Niektóre kwiaty powoli przekwitają, inne się pojawiają. I jest tak dużo fioletu i granatu! Goryczki i tojady szaleją 😁💙.
Nieco wyżej jeszcze kwitnie wierzbówka kiprzyca (tu specjalna dedykacja dla Agnieszki, która lubi o tej porze różowe kwiaty).
No ale idzie ta kolejna pora roku, idzie. Zapowiadają ją oczywiście wrzosy. Twarde, cierpliwe, wytrzymałe, przytulone do ziemi wrzosy.
Jak u Gałczyńskiego: "Oto widzisz, znowu idzie jesień..."