piątek, 25 stycznia 2013

Wspomnieniowo

To w sumie zabawne, że haftowanie nigdy nie było moją wielką pasją i nie miałam jakichś wybitnych osiągnięć w tej dziedzinie. Zwłaszcza w porównaniu z Czcigodnymi Antenatkami. Pięknie haftowała (i szydełkowała) moja Babcia po kądzieli. Mam gdzieś jeszcze jakieś jej drobiazgi, poszukam i może wrzucę tu, bo warto. No i cudowne hafty wychodziły z rak najstarszej Siostry mojej Babci po mieczu - tego nie da się opisać po prostu. W rodzinie zachowała się prześliczna "kapka" do chrztu, którą Ciocia M. wyhaftowała dla mojego Ojca. Haft białą nitką na cieniutkim batyście, ściegi drobniutkie, skomplikowany wzór kwiatowy. Usiłowałam wskanować ze zdjęć chrzcielnych moich dzieci, ale niestety nie udało się (tzn. udało się wskanować zdjęcia, ale urody haftu nie widać niestety). A oryginału sfotografować nie mogę, bo to cudo jest teraz przechowywane u mojego brata.
Ja sama uczyłam się oczywiście haftować w dzieciństwie, chyba jeszcze przed szkołą. A w szkole mieliśmy tzw. "prace ręczne" i na tych lekcjach też się haftowało (i chłopcy i dziewczęta), podobne jak cerowało i szyło (to ostatnie to już tylko dziewczęta, nawet na maszynie, w VIII klasie - w szkole była pracowanie wyposażona m. in w maszyny do szycia, takie klasyczne z nożnym napędem). No i te szkolne hafty - a uczyliśmy się różnych ściegów - to była zmora. Ale mam gdzieś jeszcze pokazową serwetkę z wzorami ściegów, oj chyba jej poszukam jutro. Z czasem haftowanie zaczęło mi się podobać, cierpliwości nieco przybyło, ale nie powstały żadne wiekopomne dzieła.



No i do czego można używać takiej mikroskopijnej serweteczki? Z "obowiązkowym" wystrzępionym ozdobnym brzegiem :)

Dopiero po maturze zaadaptowałam dwie białe koszulki od WF-u na bluzeczki (wtedy nie można było dostać normalnych, kolorowych T-shirtów, dopiero przebijała się p. Hoff ze swoją kolekcją) haftując na jednej prześlicznego motyla, a na drugiej moje imię w ulubionej wersji. Obie koszulki-bluzeczki dokonały żywota chyba już po naszym ślubie i nie mogę odżałować że nie zostawiłam sobie przynajmniej tego fragmentu z motylkiem na pamiątkę. Ta mniej ozdobna oczywiście jest na jakimś zdjęciu ;].

Idea systematycznego wypełniania płaszczyzny kolorem zaczęła mi się z czasem podobać. Tylko jakoś strasznie mi się to wydawało pracochłonne i czasochłonne. Jednak przed urodzeniem najstarszej córki zrobiłam dwie nietypowe granatowe serwetki. Doskonale widać w nich mój brak cierpliwości, bo początkowy ambitny plan wypełnienia rogów skończył się na wersji dość oszczędnej. Ale za to serwetek długo używaliśmy, aż jedna brzydko pochlapała się stearyną. Na drugiej znalazłam dziurkę na środku ;].
Serwetki są kwadratowe, bok ma długość ok. 30 cm i dobrze spełniały rolę ozdobnika na środku stołu albo podkładki pod świecę (stąd ta stearyna).
Na jednej z tych serwetek jeden narożnik wygląda tak:


a trzy pozostałe tak:

Na drugiej mamy dwa takie przeciwległe narożniki:

a dwa pozostałe są takie:

To zróżnicowanie wynika właśnie z braku cierpliwości i pragnienia szybkiego oglądania efektu... A serwetki uszyłam z resztek po naszych ówczesnych zasłonkach kuchennych :). Takie ciemnogranatowe były, teraz już są sprane.

A potem haftowanie przydawało się na przykład do zamaskowania niespieralnych plamek na dżinsowej sukience, którą po kolei nosiły moje córki. Sukieneczka była super, a plamki przemieniły się w słodkie (i niesymetryczne) kwiatki. 
To wszystko było jednak - jak się okazało - preludium do prawdziwej pasji. Niespodziewanej :) Babcia by się cieszyła...


1 komentarz:

Miło będzie przeczytać Twój komentarz :)

Proszę jednak nie wykorzystywać komentarzy do reklam rozmaitych usług.
Komentarze z reklamą będę usuwać.

Thank you for commenting!
However, please do not use comments to advertise any products. Comments with advertisements will be removed.