czwartek, 9 maja 2013

Szymon

To będzie wpis wybitnie nierobótkowy.

Znamy tego człowieka chyba wszyscy, niezależnie od naszego stosunku do Pana Boga i Kościoła, bo postać Szymona z Cyreny (Cyrenejczyka), jak wiele innych postaci czy kwestii zaczerpniętych z Biblii, jakoś tkwi w naszej kulturze. Zazwyczaj kojarzy się (słusznie) jako ten, "który pomagał nieść krzyż".

A jednak jest tu pewna zagadka, pole do myślenia.

O Szymonie mówią ewangelie tzw. synoptyczne czyli Mateusza, Marka i Łukasza. Mateusz i Marek mówią wprost, że Szymon został "przymuszony" do niesienia krzyża Jezusa. Łukasz wyraża to delikatniej, "zatrzymali go i włożyli na niego krzyż". Ale ta delikatniejsza wymowa jest w Biblii Tysiąclecia. Sięgnęłam teraz po to co mam najbardziej pod ręką, czyli wydanie ewangelii w wersji polsko-angielskiej (z tekstem amerykańskim) i w tej wersji (NRSV) "zatrzymanie" wygląda na takie z użyciem siły. W innych polskim tłumaczeniach jest "złapali" albo "pochwycili".
 Nie było więc tu ze strony Szymona aktu woli, pragnienia pomocy umęczonemu człowiekowi. Ot, wracał po pracy na roli do domu i chyba musiał wyglądać na silnego człowieka, skoro Rzymianie wybrali go, aby ulżył Skazańcowi. Nie miał wyjścia. Mogli mu jeszcze pogrozić włócznią czy mieczem.   Nie wykluczam, że się trochę wystraszył (albo i bardzo wystraszył). Na pewno bał się o rodzinę. Jeszcze tak myślę - skoro wracał z pola, to nie stał raczej (przynajmniej nie długo) w gromadzie gapiów, czyli nie było w nim tej niezdrowej fascynacji cierpieniem. Ale może była obojętność? Nie słyszał wcześniej o Jezusie? A przynajmniej szczególnie się Nim nie interesował? Tego już nie wiemy, to tylko przypuszczenia. Zastanawiam się jednak, czy niesienie krzyża zmieniło coś w Szymonie. I znowu, prawie nie mamy danych. Poza jednym drobiazgiem: Marek wspomina, że Szymon był ojcem Aleksandra i Rufusa, a przypis do Tysiąclatki podaje, że byli to chrześcijanie prawdopodobnie znani w Kościele rzymskim. Wolno więc przypuszczać, że to spotkanie ze Skazańcem jakiś dobry owoc przyniosło, nawet bardzo konkretny...


Dlaczego taki wpis, dlaczego akurat teraz. Te refleksje po raz pierwszy pojawiły się jako owoc pisania rozważań do V stacji drogi krzyżowej przed paru laty. Zrodziły się też z poczucia, że znany nam tytuł tej stacji "Szymon z Cyreny pomaga nieść krzyż" nie oddaje rzeczywistości. Wydaje mi się, że umiem odnaleźć się w sytuacji Szymona. Wielu (większość?) ludzi nie wybiera dobrowolnie zadania towarzyszenia w cierpieniu, pomocy w niesieniu krzyża. Na wielu z nas zadanie to spada niespodziewanie, tak jak na Szymona. Ot, masz poukładane życie, jakieś bliższe i dalsze plany (on pewnie marzył o obmyciu się i o dobrej kolacji, może planował dalsze prace w polu...) i nagle trach, wchodzi coś nowego, co jest trudne, ciężkie, budzi lęk, może przerażenie, chęć ucieczki. I nie da się uciec.

Umieć być wiernym, wytrwałym i mądrym towarzyszem w cierpieniu. Nie wiem czy umiem, ba, wiem że bardziej nie umiem niż umiem. Wiem, że będę musiała się z tym zmierzyć. Nie wiem czy coś przyjdzie niespodziewanie, wiem natomiast, że pewne rzeczy nadchodzą nieuchronnie, są coraz bliżej.
Towarzyszenie w cierpieniu ma różne wymiary i może być realizowane w różny sposób. Również w sposób negatywny, z minimalnym "wkładem własnym". A przecież chodzi o to, by owoce były dobre... niekoniecznie te z tego świata...

8 komentarzy:

  1. Z przymusu czy dobrowlnie, ale pomogl. I tak samo jest z nami... Niekiedy trzeba nas przymusic, bo nie mamy odwgi, boimy sie... potem przymus nie wydaje sie wcale przymusem...
    serdecznosci
    Judyta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tak. Niemniej jak to spada nagle to bywa niektórym trudno. I to też trzeba zrozumieć. Pomóc pogodzić się z tym...

      Usuń
  2. Agajo.... piękne rozważania! Tak często Krzyż wrzucony nam na ramiona jest dla nas tylko kłopotem, a on przecież okazuje się z czasem najważniejszym elementem naszego życia. Niechciany, niesiony z trudem a przynoszący wyjątkowe owoce. Ileż razy już w moim życiu okazało się, że to co uważałam za przekleństwo okazywało się błogosławieństwem, i odwrotnie.
    Serdeczności przesyłam!
    :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie to tak bywa, że po latach czasem te najtrudniejsze rzeczy pokazują jakiś sens... Albo wyprowadzany jest z nich sens, to może lepsze określenie. też ściskam!

      Usuń
  3. Bardzo piękne myśli... wracam tu i wracam, czytam już któryś raz. Mam wrażenie, że nie trzeba komentarza... najlepszym komentarzem będzie przyglądanie się życiu i swojemu reagowaniu na takie sytuacje, na natchnienia do dobra, które przychodzą, a które tak łatwo odsunąć na bok, pozostawić niezrealizowane...
    dziękuję :)))

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiesz, to we mnie siedzi i wraca. A rzeczywiście pewnie za jakiś czas, bliżej nam nieznany staniemy bardzo realnie przed "sprawdzianem" z takiego towarzyszenia... Na razie to się dzieje powoli, powoli, ale...

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak piękne rozważanie.Bycie Szymonem nie zawsze jest łatwe ale ważne jest,że podejmujemy, bo nikt nie mówił,że życie ma być łatwe.Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuję. Wydobyłam je, bo tak pasuje do okresu. Od czasu napisania tej notki trochę się nauczyłam o swoim byciu Szymonem w praktyce... I jednocześnie nadal się zgadzam z tym, co napisałam..

      Pozdrawiam serdecznie również :)

      Usuń

Miło będzie przeczytać Twój komentarz :)

Proszę jednak nie wykorzystywać komentarzy do reklam rozmaitych usług.
Komentarze z reklamą będę usuwać.

Thank you for commenting!
However, please do not use comments to advertise any products. Comments with advertisements will be removed.