Był sobie od dawna, nawet nie pamiętam skąd go mam. Ostatnio służył jako osłonka do doniczki (na dno wpasowała się podstawka, żeby nie zgnił. Na fali zapału do przemalowywania i decoupażu (ciągle nie miałam kanwy do zakładek), w koniecznych przerwach w pracy, dokonała się metamorfoza. Niestety nie mam zdjecia "przed", ale wyglądał po prostu jak koszyczek...
Na początek farby akrylowe, fioletowa i biała. Na zewnątrz i do środka, plus wtykanie pędzelka we wszystkie dziury...
Chyba co najmniej dwie warstwy - domalowywałam tam gdzie trzeba było...
Potem, po namyśle, kółko z serwetki na dno. Obustronnie.
No i na koniec kilka warstw lakieru (werniksu) z dawnych zapasów. Taki półmat, nie w pełni błyszczący, ale i nie w pełni matowy. Trzeba było znowu dokładnie wchodzić w szparki pędzelkiem...
Miły w dotyku, zupełnie inny niż wiklinowy kosz...
A jak koszyk, to coś w nim warto trzymać... Chwilowo są to kupione za grosze mulinki...
:)
Ale miałam frajdę ;)
Sper prezentuje się teraz Twój koszyczek.
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńFajna robota!
OdpowiedzUsuńFajna i bardzo to wciąga :)
UsuńWspaniale wygląda po metamorfozie! Pozdrawiam! ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję, ciągle mi się bardzo podoba.
UsuńNajważniejsza frajda. !!!:)
OdpowiedzUsuńO tak!
UsuńBardzo mi się podoba ten nowy-stary koszyczek. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMiło mi :)
Usuń