Niedzielny spacer po parku mojego dzieciństwa. Przesiedliśmy z kawą i czekoladą na ławce. W dobrym towarzystwie.
Mąż miał przez moment hipotezę, że wiewióra sztuczna bo tak bez ruchu chrupała orzeszka. Ale jednak ruszyła się, zebrała z ziemi kolejnego i poszła chrupać na inną gałąź.
Między tymi zdjęciami coś łupnęło zdrowo o asfalt alejki. Okazało się, że to wrona podkrada orzechy wiewiórce...
Nie była wcale płochliwa, razem z rozbitym orzechem usunęła się majestatycznie na trawnik przed nadchodzącą rodziną z dziećmi i dalej podjadała.
A potem poszliśmy dalej. Na potoku w stadku kaczek krzyżówek rzuciła się w oczy taka jedna inna.
To jest krakwa. :)
Nie ma to jak pouczający spacer.
I podróże. Wyszło mi, że w ciągu tego tygodnia mam za sobą około 1500 km. Tych na nogach nie liczę ;)
I ja uwielbiam spacerować po miejscach związanych z moim dzieciństwem. Zdjęcie wiewiórki the best. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńZawsze jest to miłe. Wiewióra wyjątkowo dorodna.
UsuńŚwietny spacer. Wiewiórki są super. Lubię patrzeć, jak przeskakują z drzewa na drzewo - istne akrobacje.
OdpowiedzUsuńKrakwy zazdroszczę, nigdy nie widziałam. Zazdroszczę też spaceru - wczoraj cały dzień nadrabiałam zaległości w dziedzinach niezwiązanych z remontem (nawarstwiło się tego, skoro cały poprzedni tydzień zajmowałam się niemal wyłącznie remontem) - a wieczorem zasnęłam nawet nie zdjąwszy okularów. :P
OdpowiedzUsuń